W niedzielę w Grecji odbyło się zaprzysiężenie nowego parlamentu, wyłonionego w wyborach tydzień wcześniej. Nie czeka go jednak długa kadencja, ponieważ już w poniedziałek lub we wtorek ma zostać rozwiązany.
Reklama.
Reklama.
Grecja. Drugie wybory w ciągu miesiąca
W niedzielę zaprzysiężono w Grecji 300 nowych posłów wybranych w wyborach parlamentarnych, które odbyły się 21 maja. Było to jednak tylko formalnością. Jak informuje Polska Agencja Prasowa, greccy politycy muszą jeszcze wybrać przewodniczącego i wiceprzewodniczących parlamentu, po czym prezydent opublikuje... dekret o rozwiązaniu parlamentu.
Sytuacja taka będzie miała miejsce z powodu dążenia zwycięskiej partii Nowa Demokracja – która rządzi w Grecji od 2019 roku – do samodzielnych rządów. Tymczasem premier Kyriakos Micotakis zdecydowanie odrzucił możliwość rozmów koalicyjnych.
– Tylko silne rządy mogą wprowadzać duże zmiany. Nie ukrywam, że mam ambicję, aby drugie cztery lata były okresem bardzo dużych zmian. Im silniejszą mam legitymację do wprowadzania takich zmian, tym łatwiej będzie je wdrożyć – oznajmił w jednym z wywiadów.
Kolejne wybory parlamentarne odbędą się w Grecji w niedzielę 25 czerwca. Do tego czasu władzę w kraju sprawować będzie rząd tymczasowy.
Wyniki wyborów w Grecji
Greckie wybory 21 maja wygrała konserwatywna Nowa Demokracja (41 proc. głosów). Drugie miejsce zajęła lewicowa, Syriza (20 proc.), trzecie – centrolewicowa PASOK-KINAL (11,55 proc.). Komunistyczna Partia Grecji (KKE) była czwarta i niemal dwukrotnie zwiększyła swoją obecność w parlamencie – z 15 mandatów do 26. W 2019 roku głosowało na nią 5,3 proc. wyborców. Teraz – 7, 23 proc.
Jak pisała w naTemat Katarzyna Zuchowicz, Chwilę wcześniej media społecznościowe zalały zdjęcia i nagrania z przedwyborczych wieców komunistów w Atenach, Salonikach i innych miastach.
Według mediów brały w nich udział tysiące ludzi. Od komunistycznych symboli na ulicach zrobiło się czerwono. To obrazy kompletnie nie do pomyślenia w Polsce. Które być może, razem z wynikiem wyborów, mogą komuś dać do myślenia, że w Grecji może zaczynać się jakiś skrajnie lewicowy trend.
– W Polsce budzi to zupełnie inny odbiór i inne emocje. Jednak w Grecji czerwone sztandary, sierp i młot, nie robią wrażenia. To jest specyfika kraju i jest to normalne – zaznacza od razu Grzegorz Dziemidowicz, były ambasador Polski w Grecji, zastępca kierownika Akademii Służby Zagranicznej i Dyplomacji Collegium Civitas.
Mówi, że dla Greków nie jest to zaskakujące. – Proszę wziąć pod uwagę, że dla nich Rosja, także ZSRR, to zupełnie inna bajka niż u nas. W czasie Imperium Osmańskiego Rosja była jednym z tych sojuszników, którzy wspierali wszystkie ruchy narodowowyzwoleńcze, to było im bardzo bliskie. Za cara Aleksandra I, wiceministrem spraw zagranicznych Rosji był Grek. Łączy ich wspólnota religijna – tłumaczy.
Były ambasador podkreśla, że tak naprawdę mimo lepszego wyniku greccy komuniści utrzymali swoje status quo. – Mniej więcej od dziesięcioleci ich popularność utrzymywała się na poziomie 6-8 procent, w zależności od tego, w jakich tarapatach był aktualny rząd. Zdobyli więcej mandatów, ale tam jest próg 3-procentowy. Nie tak strasznie trudno go przeskoczyć – zauważa.