Z wielkim sukcesem "Spider-Man: Uniwersum", przychodzi wielka odpowiedzialność. Jak przeskoczyć coś, co dla wielu jest arcydziełem i przełomem w animacji? Dla Pajączka nawet najwyżej postawiona poprzeczka to żadna przeszkoda. Twórcy "Spider-Man: poprzez Multiwersum" dotrzymali mu kroku i żaden fan tego superbohatera nie powinien być zawiedziony – rozczarowujące jest jedynie to, że film podzielono na dwie części, więc szykujcie się na przytłaczający cliffhanger.
Ocena redakcji:
4.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pierwsza część animowanego multiwersum "Spider-Mana" wyszła w 2018 roku, zdobyła Oscara i zarobiła ponad 384 mln dolarów.
Druga część jest podzielona na dwa filmy. Pierwszy: "Spider-Man: poprzez Multiwersum" wchodzi do polskich kin przedpremierowo 1 czerwca, druga zapowiedziana jest na 2024 rok.
Reżyserami "Spider-Man: poprzez Multiwersum" są Joaquim Dos Santos, Kemp Powers i Justin K. Thompson, którzy opierali się na sceniariuszu Phila Lorda, Christophera Millera i Davida Callahama.
W obsadzie oryginalnego dubbingu są m.in.: Shameik Moore (Miles Morales / Spider-Man), Jake Johnson (Peter B. Parker / Spider-Man), Hailee Steinfeld (Gwen Stacy / Spider-Gwen), Brian Tyree Henry (Jefferson Davis), Lauren Vélez (Rio Morales), Oscar Isaac (Miguel O'Hara / Spider-Man 2099), Issa Rae (Jessica Drew / Spider-Woman) i Jason Schwartzman (Spot).
"Spider-Man: Uniwersum" oprócz deszczu nagród i gotówki był powiewem świeżości w świecie kinowych animacji – zdominowanym przez produkcje Disneya/Pixara, które od kilku lat trudno odróżnić od siebie. Film pokazał, że nadal można nakręcić coś, co zaspokoi gusta dzieciaków, dorosłych fanatyków Marvela i studentów ASP.
Łączył przeróżne techniki i style animacji, zacierał granicę między filmem a komiksem i po prostu wyglądał obłędnie. Nawet jeżeli sama fabuła nam nie siadła, a superbohaterowie to nie nasza bajka, to chociaż mogliśmy się poczuć jak na wycieczce w galerii sztuki współczesnej.
"Spider-Man: poprzez Multiwersum" to jeszcze więcej tego samego, ale z o wiele ciekawszą fabułą
Przy "Spider-Man: poprzez Multiwersum" nie ma już niestety takiego efektu szoku, ale za to nasze oczy przeżywają istny rollercoaster. Film wyciska wszystkie soki z konceptu multiwersum, czyli alternatywnych, bliźniaczych, ale zgoła innych rzeczywistości. Fabularnie i przede wszystkim wizualnie. Na dużym ekranie to czysta ekstaza.
Tym razem lwia część akcji nie dzieje się tylko w "zwykłym" świecie Milesa Moralesa, ale odwiedzamy też uniwersa innych Spider-Manów. Każde jest wykreowane w innym stylu adekwatnym do charakteru lub klimatu danego Człowieka-Pająka: od malowanego akwarelami domu Gwen Stacy, przez miks Mumbaju z Manhattanem, czyli Mumbattan z hinduskim Spider-Manem / Pavitrem Prabhakarem, po miasto zrobione z... klocków Lego.
W poprzedniej części mieliśmy kilkoro różnych Spider-Manów – tutaj są ich setki, choć rzecz jasna niektórzy pojawiają się na chwilę jak, można chyba tak określić, Tyranozaur-Pająk czy Kot-Pająk. Są też Pajączki z klasycznych komiksów, jak i ci z aktorskich filmów (Andrew Garfield, Tobey Maguire), a także wyrastające jak grzyby po deszczu bohaterowie w tym stale rozbudowywanym multiwersum – mój nowy ulubieniec to anarchistyczny Spider-Punk / Hobie Brown, który jest rysowany w stylu okładek płyt Sex Pixtols i walczy z gitarą, co pewnie jest nawiązaniem do okładki "London Calling" The Clash.
Od fanserwisu aż boli głowa, ale wpisuje się to w konwencję. To film od fanów dla fanów Pajączka
"Spider-Man: poprzez Multiwersum" do tego buzuje od meta-żartów i smaczków (w tym znany ze zwiastuna ukłon w stronę słynnego mema) czy mrugnięć okiem do innych filmów i postaci Marvela (aczkolwiek nie jest bezpośrednio powiązany z MCU). Podejrzewam, że sporo widzów, w tym ja, będzie chciało zrobić sobie powtórkę już wtedy, gdy film trafi do streamingu, by wciskać sobie pauzę i na spokojnie ogarnąć ten cały fanserwis.
Jest tego tutaj zdecydowanie więcej niż w "Spider-Man: Bez drogi do domu", co też nie każdemu może się podobać. Do tego jeśli nie jesteśmy zafascynowani wszystkim tym, co z tym superbohaterem związane, to sporo rzeczy przeoczymy, ale raczej nie popsuje nam to zabawy (będzie za to ciut gorsza), bo nie zapominajmy, że film przecież opowiada pewną historię. I jest nie mniej ciekawa niż cała warstwa wizualna, choć zaczyna się dość tradycyjnie i schematycznie.
Ot, pojawia się nowy arcywróg – Spot (żałuję, że w polskiej wersji nie nazwano go Kropkiem), który rzekomo przez Spider-Mana stał się tym, kim jest. Jego moc stała się przekleństwem nie tylko dla niego, ale i dla wszystkich alternatywnych rzeczywistości.
I właśnie za nim będzie się uganiał zamaskowany nastolatek, ale nie tylko. Przez większą cześć filmu Spota praktycznie nie ma, a Milesowi przyjdzie się chociażby zmierzyć z całą armią Spider-Manów, a to i tak dopiero początek prawdziwych kłopotów z multiwersum. Z kolei Gwen nie jest już tylko na drugim planie, lecz staje się pełnoprawną drugą główną bohaterką, która ma też swoją historię do przedstawienia. To film przerastający poprzednika pod każdym względem.
"Spider-Man: poprzez Multiwersum" to film niemal idealny - szkoda, że jest uciętym w najgorszy możliwy sposób.
Fabuła, nie zdradzając szczegółów, jest o wiele bardziej zawiła i wielowątkowa, niż mogłoby się początkowo wydawać. Kiedy myślałem, że już rozszyfrowałem pomysły scenarzystów, ci potrafili mnie nieźle zaskoczyć kierunkiem, w którym podąża cała opowieść.
Do tego "zawodowa" misja Milesa ciekawie koreluje z jego życiem prywatnym, marzeniami, rozterkami miłosnymi. I tu i tam przewija się nieśmiertelny motyw odpowiedzialności, konsekwencji swoich czynów, a także chęci podążania własną ścieżką – nie zważając na to, co mówią inni. Są zatem i spektakularne akcje, ale i bardzo przyziemne momenty, wręcz życiowe, napisane mądrze i od serca. Właśnie takie rzeczy sprawiają, że to wciąż jeden z najbardziej uwielbianych superbohaterów.
Dylematy, przed jakimi stanie, są nie do pozazdroszczenia i wpisane w naturę Człowieka-Pająka. Naprawdę nie mogę się doczekać, by zobaczyć jak po raz kolejny spadnie na cztery pary odnóży. I przyznam szczerze, że okrutnie się zawiodłem, że film nie tworzy zamkniętej części większej całości, tylko urywa się w połowie (trochę jak z "Diuną" Denisa Villeneuve'a.) niczym serial na koniec sezonu. Nawet nie ma drugiej sceny po napisach, co jest swoistym ewenementem.
Trudno przez to wystawić mu najwyższą notę, bo mamy wrażenie, że dostaliśmy niepełną produkcję i dopiero wraz z kolejną częścią, czyli "poza Multiwersum", będzie stanowić kompletne dzieło, które można uczciwie ocenić. Dla mnie to największa i jedyna wada tej części (przynajmniej z perspektywy fana tego typu kina). Na razie to obszerny wstęp do właściwego finału - dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, piękny w obrazie i angażujący w treści, ale pozostawiający przy tym ogromny niedosyt.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.