W samo południe w Warszawie wyruszy dziś marsz zwołany przez Donalda Tuska "przeciw drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu, za wolnymi wyborami i demokratyczną, europejską Polską". Opozycja liczy na masowy udział Polaków, PiS do ostatniej chwili próbował go obrzydzać. Co ten marsz nam wszystkim pokaże? – Oczywiście fundamentalnie nie zmieni polskiej polityki. Natomiast wyśle ważny sygnał – mówi w rozmowie z naTemat dr Jacek Kucharczyk, socjolog, prezes Instytutu Spraw Publicznych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Spotkamy się 4 czerwca w samo południe w Alejach Ujazdowskich, aby przejść na Plac Zamkowy pod Kolumnę Zygmunta. Zapraszam Was wszystkich! Bądźmy tam razem – ogłosił Donald Tusk. Zainteresowanie marszem w całym kraju widać było ogromne, a ostatnie wydarzenia związane ustawą o wpływach rosyjskich i spotem PiS, w którym wykorzystano obrazy z Auschwitz, tylko je spotęgowały. Z całej Polski dochodziły sygnały o wielkiej mobilizacji i organizowaniu transportów do Warszawy. Spekulowano, że marsz może zgromadzić 200 tys. osób.
– To będzie polityczne wydarzenie roku, sprawdzian generalny przed wyborami. Takiej determinacji i entuzjazmu nie widziałem od 2020 roku, czyli od kampanii prezydenckiej. Ludzie wspólnie chcą dać świadectwo siły obywatelskiej – mówił nam kilka dni temu Cezary Tomczyk, wiceprzewodniczący PO.
Ale marsz może też być testem dla polskiego społeczeństwa. Jak bardzo? Dr Jacek Kucharczyk, socjolog, prezes Instytutu Spraw Publicznych, tak przedstawia to w rozmowie naTemat.
Co ten marsz może pokazać? O nas, o społeczeństwie? O opozycji?
Dr Jacek Kucharczyk: Ten marsz po stronie opozycji będzie przede wszystkim traktowany jako wyraz jedności opozycji demokratycznej w Polsce. Ważne jest szerokie uczestnictwo w nim przedstawicieli różnych sił politycznych.
Natomiast ze strony społeczeństwa będzie on wyrazem protestu przeciwko polityce rządu, szczególnie polityce, która prowadzi nas od demokracji do dyktatury. To jest wspólny mianownik tego marszu. Nie tyle chodzi o to, czy ktoś lubi taką, czy inną partię, tylko ma to być protest przeciwko temu, co z polską demokracją i polskim miejscem w Europie robi PiS i Zjednoczona Prawica. Myślę, że ten marsz to wyrazi.
Oczywiście fundamentalnie nie zmieni on polskiej polityki, natomiast wyśle sygnał i do władzy, i do opozycji, jak wyglądają w tej chwili nastroje społeczne.
Jaki to będzie sygnał?
To sygnał zjednoczonej opozycji i zdeterminowanego społeczeństwa. Ale masowy udział w tym marszu będzie bardzo ważnym wskaźnikiem również dla społeczności międzynarodowej, bo wiemy, że masowość uczestnictwa w protestach tak naprawdę jest traktowana, także przez zewnętrznych obserwatorów, jako wyraz tego, gdzie w danej chwili leżą sympatie społeczne.
Są sondaże opinii publicznej, ale one czasem są sprzeczne i niejednoznaczne. Natomiast gdy tysiące ludzi decydują, że warto wyjść na ulice, to jest to przykład emocji politycznej zupełnie innego rzędu niż te wyrażone w sondażach.
Widać i słychać, że szykuje się duży zryw. A jeśli frekwencja będzie niższa, niż wszyscy się spodziewają?
Gdyby ludzie w ogóle nie przyszli, to byłaby to klapa. Ale nie sądzę, że to w ogóle jest możliwe. Oczywiście kontrolowana i pracująca na rzecz władzy policja poda bardzo zaniżone liczby. My będziemy mogli obejrzeć marsz w niezależnych mediach, a najlepiej przyjść i samemu zobaczyć, ile będzie ludzi. Raczej trudno mi sobie wyobrazić, żeby to była frekwencyjna klęska. Chociaż już dziś można przewidzieć, że taka będzie narracja mediów pisowskich, które będą pokazywały jakąś uliczkę w Warszawie i wmawiały swoim widzom, że ludzie nie przyszli. Niezależnie od tego, czy przyjdzie 100 tys. czy 300 tys. ludzi, to PiS i tak powie, że to była klapa.
Ktoś może powiedzieć: "Poszedłbym, ale nie mam czasu" albo "W niedzielę idę na grilla". Jak dużym testem ten marsz będzie dla polskiego społeczeństwa?
To jest ten sam problem, co w dniu wyborów: "Wybory wyborami, ale ja wyjeżdżam na działkę". Oczywiście jest to jakiś test tego na ile ludziom zależy. Na ile pisanie w mediach społecznościowych przełoży się na to, że ktoś w niedzielę wyjdzie z domu i przemaszeruje się po Warszawie.
To wysyła pewien sygnał, na ile serio ludzie biorą to, co się w Polsce dzieje. Jeżeli uważamy, że demokracja w Polsce jest zagrożona, a w moim przekonaniu jest, to powinniśmy być konsekwentni i tego dnia wyjść na ulice.
Ktoś może pomyśleć: marsz nic nie da, nic nie zmieni.
Oczywiście protesty są super ważne, ale jeśli nie idzie za nimi zmiana polityczna, to wtedy same manifestacje, nawet najbardziej wytrwałe, nic nie zdziałają.
Jednak z drugiej strony nawet protesty, które udaje się stłumić siłą – tak jak po kilku dniach stłumiono protesty Strajku Kobiet, używając bardzo brutalnych akcji policyjnych – mają wpływ na społeczeństwo.
Patrząc na oceny rządu i sytuacji politycznej w Polsce dokładnie widać, że właśnie wtedy, w czasie tych protestów i po ich stłumieniu, załamało się poparcie dla rządu Mateusza Morawieckiego. Od tamtej pory nawet rządowy CBOS to pokazuje. Widać, że od protestów Strajku Kobiet w ocenach rządu liczba przeciwników rządu jest wyższa niż liczba zwolenników. I tak już zostało.
A zatem nominalnie te protesty nic nie dały, bo mamy ustawę, jaką mamy, ale na trwałe zmieniły nastawienie do tej władzy w większości społeczeństwa. Potem to poparcie trochę im się poprawiło, ale czerwona linia pokazująca przeciwników rządu od tamtego momentu cały jest wyżej niż zielona, pokazująca zwolenników.
Czyli czasem nawet protesty, które udaje się władzy przeczekać albo stłumić, wywołują ślad w postawach społeczeństwa. Myślę, że tutaj ten marsz też może coś przestawić w opinii społecznej.
Wyobraża sobie pan polityków PiS, którzy w niedzielę siedzą przed telewizorami albo w mediach społecznościowych śledzą, co dzieje się na ulicach Warszawy?
Myślę, że dla higieny osobistej będą oglądać media państwowe, które konsekwentnie będą powtarzały, że marsz to klapa i nie ma się czym przejmować. Liczne badania pokazują, że ta grupa zwolenników PiS żyje w trochę równoległej rzeczywistości, gdzie wszystko jest piękne, gospodarka dobrze działa, sprawy w kraju zmierzają w dobrym kierunku. Same badania CBOS pokazują, że kiedy całe społeczeństwo mówi, że sprawy zmierzają w złym kierunku, to wśród elektoratu PiS przeważają optymiści.
Przejmą się marszem?
Myślę, że przynajmniej kierownictwo partii może się zdenerwować. Co zresztą już widać, że nerwy im puszczają, bo słynny spot z Auschwitz to przykład, że ktoś przed marszem wpadł w kompletną histerię. Widać, że niektórym osobom z kręgów władzy puściły nerwy.
Co marsz może zmienić dla samej opozycji?
Myślę, że będzie to jeden z sygnałów dla opozycji, że jej jedność jest dla społeczeństwa ważna. Że jest elementem oceny poszczególnych sił politycznych, że partie, czy politycy, którzy zajmują się głównie atakowaniem innych polityków opozycji, będą niemile widziani i że podetnie to trwale poparcie dla nich.
Myślę, że po stronie opozycyjnej jest taki nastrój społeczny, że ludzie nie chcą, żeby opozycja między sobą walczyła. Nawet jeśli w tej chwili nie widać szans na jedną listę. Demonstrowanie przez opozycję zbieżności programowych jest bardzo istotne z punktu widzenia wyborców, którym bliżej jest do takiej czy innej partii opozycji, ale będą mieli niską tolerancję dla zachowań dzielących opozycję.
Myślę, że liderzy partii, którzy pojawią się na marszu, zobaczą, że jest oczekiwanie społeczne, żeby raczej pokazywali, że są razem przeciwko obecnej władzy.