Pod koniec maja w szpitalu w Nowym Targu zmarła 33-latka w piątym miesiącu ciąży. Teraz mąż kobiety w rozmowie z dziennikarzami opowiedział, że "pielęgniarki kazały" jego żonie "leżeć z nogami powyżej głowy, bo twierdziły, że dzięki temu wody płodowe mogą powrócić". Trwa śledztwo w tej sprawie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– To są wyniki całkowicie wstępne, ale udało się ustalić, że przyczyną zgonu był skrajny przypadek zakażenia sepsą. Szok doprowadził do niewydolności krążeniowo-oddechowej, w konsekwencji do zatrzymania się serca zmarłej – powiedział Onetowi Leszek Karp, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu.
Śmierć ciężarnej 33-latki z Nowego Targu. Szokujące relacja męża
W sprawie śmierci ciężarnej 33-latki trwa śledztwo, teraz głos zabrał jej mąż. Jak stwierdził, ciąża wcześniej przebiegała dobrze i nie było żadnych komplikacji. To miało być ich pierwsze dziecko. Relacja pana Marcina jest szokująca.
– Nikt nam nie powiedział, że szanse na uratowanie dziecka są minimalne, a przede wszystkim, że sytuacja zagraża życiu żony – powiedział w rozmowie z zakopiańskim oddziałem "Gazety Wyborczej".
Jak dodał, kiedy kobieta trafiła do szpitala (w nocy z 20 na 21 maja), "lekarze wykonali badania, potwierdzili, że dziecko żyje, ale stwierdzili bezwodzie". – Pielęgniarki kazały jej leżeć z nogami powyżej głowy, bo twierdziły, że dzięki temu wody mogą powrócić, napłynąć – powiedział jej mąż w rozmowie z dziennikarzami.
"W takiej pozycji Dorota spędziła kolejne trzy dni. Marcin chciał przenieść żonę do innego szpitala, ale jak mówi, ordynator szpitala w Nowym Targu stwierdził, że Doroty 'nie przyjmą w Krakowie, bo jest zbyt wczesna ciąża'" – podaje "GW".
Para chciała pojechać więc do Bochni, bo tam był lekarz prowadzący. W szpitalu w Nowym Targu usłyszeli, że muszą wypisać się na własne żądanie. Zrezygnowali po rozmowie z psychologiem szpitalnym.
Trwa śledztwo ws. śmierci ciężarnej 33-latki
– Nie była to piorunująca sepsa. Wykładniki stanu zapalnego rosły systematycznie. Lekarze mieli trzy dni na podjęcie decyzji – powiedziała w programie "Uwaga!" TVN mecenas Jolanta Budzowska, która reprezentuje rodzinę zmarłej 33-latki.
Jak podała wcześniej "Gazeta Krakowska", do prokuratury trafiły dwa zawiadomienia w tej sprawie. Pierwsze – do prokuratury rejonowej w Nowym Targu – złożyło kierownictwo Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego dzień po śmierci pacjentki. Kolejnego dnia na policję zgłosiła się rodzina zmarłej. Bliscy złożyli zawiadomienie ws. narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia przez personel szpitala.
Jak informowaliśmy w naTemat, początkowo szpital w Nowym Targu wydał oświadczenie, w którym podkreślił, że placówka "jest otwarta na współpracę z wszelkimi organami". Marek Wierzba, dyrektor Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego, zdecydował się jednak spotkać z dziennikarzami.
– Była to pacjenta z ciążą trudną, powikłaną. Była monitorowana. Według tego, co wiem od ordynatora oddziału, z jakichś przyczyn stan pacjentki gwałtownie się pogorszył. Najpierw doszło do obumarcia płodu, a następnie były podjęte czynności w celu ratowania życia pacjentki. Skończyły się niestety niepowodzeniem – przekazał.