Lewicka: Czy to wszystko, na co stać Brudzińskiego? Oto mizerny efekt "resetu" w kampanii
Koniec sezonu, czyli co wiemy po arcypolitycznym weekendzie? Oto co pokazały partie podczas swoich spotkań z wyborcami.
Reklama.
Koniec sezonu, czyli co wiemy po arcypolitycznym weekendzie? Oto co pokazały partie podczas swoich spotkań z wyborcami.
Czy to wszystko, na co stać Joachima Brudzińskiego? Wiec złożony z polityków partii rządzącej, zorganizowane grupy związkowców wysłane przeciwko Tuskowi, szczucie na Unię, Niemców i uchodźców? Niewiele. Brudziński czasu miał wprawdzie mało, ale efekt osiągnął nader mizerny.
Wiec przeniesiony naprędce i nieelegancko z Łodzi do Bogatyni kadrowano ciasno, bo szeroki plan uwidaczniał brak zainteresowania miejscowych. Pierwszy, drugi, a i trzeci rząd stanowił aktyw partyjny, na czele z Elżbietą Witek czy Jadwigą Wiśniewską. Prezes dziękował tym, którzy "musieli tu przyjechać". Mówił to, co mówi od miesięcy, a czasem od lat - bez energii, za to nienawistnie.
Nie da się też porównać gniewu tłumu złożonego z pojedynczych obywateli, wściekłych na to, co robi z Polską PiS - tego tłumu, który gromadzi się na spotkaniach z Tuskiem - ze zorganizowanymi bojówkami zblatowanej z PiS "Solidarności", jakie wysłano do Jeleniej Góry. Koncesjonowani związkowcy mający robić zadymę - to nigdy nie wypadnie autentycznie i szczerze.
Także pokaz "jedności" - równoczesna obecność Morawieckiego, Ziobry, Bielana - nie budził zaufania. Przypomina się przypadek Leszka Millera i Janusza Palikota, którzy walczyli zaciekle całą kadencję, by wreszcie na krótko przed wyborami związać taktyczną koalicję. Wyborcy w nią nie uwierzyli, bo by zmiana kursu odłożyła się w głowach ludzi, potrzeba czasu. A w przypadku Zjednoczonej Prawicy kwestią czasu jest, kiedy to jedna frakcja doskoczy do gardła drugiej.
PiS jest w defensywie. Resetu być nie mogło, bo znowu sięgnięto po zużyte narzędzia, metody i chwyty. A one już nie działają. PiS jawi się jako skostniały i schyłkowy. Nie generuje pozytywnych emocji. Nie ma też nic nowego do zaproponowania. A różnica między nim a PO jest w granicach błędu statystycznego. Niewykluczone, że wkrótce nastąpi zamiana miejsc i koszulkę lidera sondaży włoży Donald Tusk.
Dolnośląska konfrontacja, na jaką zdecydował się PiS, zakończyła się triumfem PO. To we Wrocławiu, a nie w Bogatyni, były emocje (także te pozytywne, np. nadzieja, a nie tylko negatywne, jak w przypadku PiS) i energia.
Tusk, po ewidentnym przełomie, jakim był dla jego ugrupowania i jego osobiście marsz 4 czerwca, włączył piąty bieg. Platforma w końcu nie popełnia błędów i nie zasypia gruszek w popiele. Rodząca się szansa na zwycięstwo napędza polityków i działaczy.
Jeśli zestawimy to, co tu i teraz z kampanijnymi wydarzeniami roku 2019, to zobaczymy dwa światy. Cztery lata temu PiS, po zwycięstwie w majowych wyborach do PE, szedł na jesieni jak po swoje. A PO była w rozsypce, ratowała, co się dało, a dało się niewiele. Teraz role się odwróciły.
Konwencja w Grodzisku Mazowieckim przypadła po dwóch sondażowych ciosach dla koalicji Polski 2050 i PSL-u. Zarówno IPSOS dla OKO.PRESS i Tok FM, jak i KANTAR dla GW dał Trzeciej Drodze zaledwie 7%, mniej niż wymagany dla koalicji próg (8%) i daleko mniej niż sobie obiecywano jeszcze kilka tygodni temu (liczono na stabilne 14-15%).
Także w poniedziałkowym "sondażu obywatelskim", opublikowanym przez GW, Trzecia Droga nie wchodzi do Sejmu. Liderzy nie powinni być szczerze zdziwieni. Bo jeżeli uczestniczą w obiegu publicystyczno-eksperckim, to zapewne słyszeli głosy, że im dalej w kampanię, tym silniejsza polaryzacja polityczna PO-PiS i coraz mniej powietrza dla reszty świata.
Zwykle reagowali niedowierzaniem - trudno stwierdzić, czy byli aż tacy naiwni, czy tylko reprezentowali urzędowy optymizm.
Sobotnia konwencja była dobrze zrobiona, a Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia sprawnie komunikowali. Niezmienny był za to przekaz - że Trzecia Droga jest dla tych, którzy są zmęczeni polaryzacją. Teoretycznie są ich miliony.
W badaniu "Twarze polskiej radykalizacji" aż 87% z nas marzy o zmniejszeniu podziałów i napięć między Polakami. Ale praktycznie, co już pokazują sondaże poparcia dla ugrupowań spoza dominującego duopolu - nie jest tych wyborców zbyt wielu. W dodatku Trzecia Droga musi się nimi podzielić z Konfederacją.
Ludowcy i Polska 2050 wciąż wierzą w życie poza duopolem i kurczowo trzymają się swojej narracji, czas pokaże, czy ta konsekwencja zostanie nagrodzona.
Śmiesznie zabrzmiało z kolei odwoływanie się prezesa ludowców do wypowiedzi Rafała Trzaskowskiego z 2020 roku, kiedy - przy nieobecności w polskiej polityce Tuska - apelował i do Kaczyńskiego, by ten zrobił miejsce młodszemu pokoleniu.
Władysław Kosiniak-Kamysz powinien się już jednak zorientować, że władzę się zdobywa. Trzeba ją wyszarpać politycznym konkurentom. Władzy nie otrzymuje się jak podarunku lub dzięki ustąpieniu miejsca. Zwłaszcza, jeśli wysyłany na emeryturę przeciwnik prezentuje tak wysoką witalność, jak Tusk w swojej podróży po Polsce.
Kaczyński wprawdzie trzyma się pod względem fizycznym gorzej, ale akurat władzę dzierży żelazną ręką. Zatem Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz muszą się bić i zwyciężyć, czyli rzucić rywali na deski, a nie apelować do nich, by oddali pola i sobie grzecznie poszli, bo już się narządzili.
Gwiazdami sobotniej konwencji były posłanki Lewicy. Nie ma tu przypadku. Lewicy w wewnętrznych badaniach wyszło, że trzej liderzy to format mocno zużyty, i że atutem formacji są jej polityczki, których mocniejsza ekspozycja może pozwolić na pozyskanie kobiecego elektoratu (na razie kobiety, zwłaszcza młode, są wycofane: protestowały po orzeczeniu TK w sprawie aborcji, nic nie uzyskały, a ów brak poczucia sprawstwa wyalienował je politycznie).
Lewica prowadzi konsekwentną kampanię programową, jest poukładana wewnętrznie i nie wadzi się z konkurentami po opozycyjnej stronie: nikogo nie krytykuje, uczestniczy we wszystkich wspólnych przedsięwzięciach. Od roku notowała też stabilny wynik w okolicach 9%. Ale nagle coś się w sondażach zacięło i zaczęły się niepokojące spadki: 7% albo nawet niespełna 6% (cytowany już sondaż obywatelski).
Być może także w przypadku tej formacji działa polaryzacja. Wszak elektorat lewicowy jest najsilniej anty-PiS, silniej nawet niż wyborcy KO. To dlatego Lewica przez ponad rok traciła w sondażach, gdy Włodzimierz Czarzasty zdecydował się w 2021 roku na pertraktacje z Morawieckim w sprawie wspólnego przyjęcia ustawy o zasobach własnych (jej ratyfikacja przez parlamenty krajów członkowskich UE umożliwiła uruchomienie pomocy finansowej po pandemii, czyli KPO).
Przerażeni rządami Kaczyńskiego wyborcy Lewicy mogą chcieć przerzucić głosy na tego, kto ma największą szansę na pokonanie PiS, czyli na PO. Raz już Lewica padła ofiarą takiego myślenia swoich wyborców: w kampanii prezydenckiej w 2020 roku odpłynęli oni do Rafała Trzaskowskiego już w pierwszej turze, by zablokować zebranie ponad 50% głosów przez Andrzeja Dudę.
Robert Biedroń dostał zaledwie 2% głosów. Na Lewicę padł teraz blady strach i na pewno będzie ona próbowała wymyślić się na nowo, by umknąć polaryzacji. Tu przypomnijmy, że Lewica była od początku świadoma takiego zagrożenia i stąd była też gorącą orędowniczką jednej listy opozycji.
Konwencja konfederatów nazwana "wielką", była nowoczesna, sprawnie zorganizowana i bezbłędna. Hasłem, które najsilniej rezonowało, była zapowiedź "wywrócenia stolika", przy którym siedzą wszystkie pozostałe ugrupowania.
Konfederacja, choć w parlamencie obecna, pozycjonuje się jako siła zupełnie nowa i dzięki temu nieskompromitowana. Przedstawiono cały program na wybory, w tym tzw. "Czwórkę Konfederacji", m.in. proste i niskie podatki czy dobrowolny ZUS dla przedsiębiorców.
Można było odnieść wrażenie, że konfederaci (głównie mężczyźni) śnią amerykański sen z lat 50. - dom z wypielęgnowanym trawnikiem, na podjeździe dwa samochody, a w kuchni śliczna pani w uroczej sukience, oczekująca z obiadem i ciastem na powrót męża, pana i władcy, z pracy.
Ale Sławomir Mentzen jest nierównym liderem. Zadziwiająco słabo wypadł w debacie z Ryszardem Petru, a plącze się w zeznaniach tak, że już nie wiadomo, co u niego jest żartem, a co prawdziwą propozycją programową.
Silne oparcie kampanii na alkoholu (tak, tak!) może zakończyć się kacem. Z jednej strony polskie społeczeństwo pije chętnie i dużo i stąd Mentzenowi może się wydawać, że dotarcie co serc wyborców poprzez rywalizację w liczbie wypitych piw i zachęcanie do spożywania (jak przekonuje Mentzen: trzeba pić, żeby poznawać ludzi, a relacje są bardzo ważne dla późniejszej kariery) to prosta droga do 20%, równie dobrze jednak chwiejący się lider może nagle stać się figurą obciachową, z którą, i owszem, piwko na czas można wypić, ale niekoniecznie nań zagłosować.
Po okresie mocnych wzrostów, poparcie dla Konfederacji się ustabilizowało. Już 10-12% robi z niej poważną siłę, ale wciąż otwarte jest pytanie, czy wskazania w okolicach 15% były chwilową emocją elektoratu, czy zapowiedzią takiego (lub lepszego) wyniku na jesieni.
Wciąż słyszę pytanie, jaki może być wynik wyborów. Tego dziś nie wie nikt, trudno też cokolwiek przewidywać. Dostrzegalne są tendencje: słabnięcie PiS i umacnianie się PO, ale nie wiemy, czy wiatr się nie odwróci. Na razie też to PiS z Konfederacją ma łącznie taką liczbę mandatów, by rządzić. Inna sprawa, czy taki powyborczy sojusz jest w ogóle możliwy.
Wakacje będą politycznie intensywne, choć zdarzą się też okresy flauty. Armie w całej swej sile wyjdą na pole dopiero pod koniec sierpnia i wtedy rozpocznie się ta kilkutygodniowa walna bitwa, która ostatecznie przesądzi o wyniku wyborów i losie Polski. A aż do połowy października wszystko może się zdarzyć.