Dwa wywiady, jedno słowo – pojednanie. W "Newsweeku" Donald Tusk zapewnia, że powrót, po wygranej opozycji, do elementarnej normalności jest jednym z jego kluczowych celów. Mówi o "uzdrowieniu sytuacji, pojednaniu, a przynajmniej rozejmie społecznym".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W GW były premier też zapowiada, że "będzie się starał pojednać. Ale nie z Kaczyńskim, tylko z wyborcami PiS. My musimy próbować odtworzyć tę podstawową tkankę społeczną (…) Musimy tak budować przestrzeń wspólną, żeby skończyć dzielenie ludzi".
Na zeszłotygodniowym spotkaniu z dziennikarzami, Tusk przekonywał, że należy obniżyć temperaturę sporu politycznego oraz zmienić jego charakter i że da się to zrobić w ciągu czterech lat kadencji.
Kaczyński nie pozwoli na pojednanie
To szlachetne i pożądane plany. Spokój społeczny jest nam niezbędnie potrzebny. Podobnież jak zmniejszenie skali polaryzacji, którą – na co wskazują liczne badania – Polacy są już śmiertelnie zmęczeni. Czy jednak są to cele możliwe do realizacji od jesieni tego roku? I czy pojednanie z wyborcami PiS jest w ogóle realne? Pozwolę sobie stwierdzić, że nie. Bo nie pozwoli na to PiS i sam Jarosław Kaczyński.
Po pierwsze bowiem, to obie strony tego morderczego konfliktu musiałby uznać, że już dość, że wystarczy, że dla dobra wszystkich trzeba schować przynajmniej część broni do arsenałów. A PiS nie po to powiódł swoich wyborców na wojnę, by po przegranej odwoływać ich z pola bitwy. Wręcz przeciwnie – Kaczyński będzie starał się zewrzeć szyki i znów ruszyć do ataku.
Po drugie, można z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością, przewidzieć, jak będzie się zachowywał PiS po wyborczej porażce. Zakładam, że jeżeli PiS przegra wybory, to jednocześnie nie uzna zwycięstwa swoich przeciwników. Być może uruchomi sprawdzoną w praktyce opowieść rodem z USA o "ukradzionych wyborach".
PiS też już to testował, podczas wyborów samorządowych w 2014 roku. Już teraz słyszymy Kaczyńskiego, który "Gazecie Polskiej" opowiada o prowokacjach, do jakich "nasi przeciwnicy polityczni chcą doprowadzić przed wyborami". Sugeruje także, że opozycja będzie przy tych prowokacjach "współgrać z Rosją". Jeśli PiS przegra, to tak właśnie wytłumaczy swoją porażkę.
Także w przeszłości PiS nie uznawał rządzących, np. Bronisława Komorowskiego, który pokonał Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w 2010 roku. Kaczyński nie wziął udziału w jego zaprzysiężeniu, a kiedy prezydent zdecydował o przeniesieniu krzyża upamiętniającego katastrofę smoleńską z Krakowskiego Przedmieścia do kościoła św. Anny, prezes PiS stwierdził, że od tej pory "nie uważa pana Komorowskiego za partnera do rozmowy".
Odrzucał wszelkie zaproszenia na posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, nie uczestniczył też w takich spotkaniach organizowanych przez premiera Tuska (z jednym wyjątkiem: spotkania po ataku Rosji na Ukrainę w 2014 roku).
PiS już wcześniej odtrącał każdą wyciągniętą rękę. Np. po zabójstwie działacza PiS-u Marka Rosiaka (jego morderca krzyczał, że "nienawidzi PiS-u") w październiku 2010 roku, prezydent Komorowski uruchomił konsultacje z liderami wszystkich ugrupowań dotyczące obniżenia poziomu agresji w polskiej polityce. Kaczyński stwierdził wówczas, że "wyklucza spotkanie z prezydentem".
Kaczyński oskarżał latami, będzie oskarżać dalej
Przegrany PiS będzie suflował narrację o zdrajcach i uzurpatorach, którzy wrogo i nieuczciwie przejęli państwo, wspomagani przez siły zewnętrzne (Moskwa, Berlin, Bruksela). PiS będzie też mnożył oskarżenia mające dezawuować rządzących – Kaczyński robił to latami od katastrofy smoleńskiej, zarzucając politykom PO, że mają "krew na rękach", że "zamordowali mu brata", że Tusk umówił się z Putinem na "zamach". Teraz wymyśli coś innego.
PiS będzie tworzył (dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy był w opozycji w latach 2007-2015), alternatywne państwo, z własnymi mediami, organizacjami, klubami. Ma na to pieniądze, odpowiednio się zabezpieczył na lata chude, stosownie dotował przez ostatnich osiem lat rozmaite środowiska, które będą się PiS-owi rewanżować w nadziei na odzyskanie władzy i ponowne odkręcenie kurka z państwowym groszem.
I wreszcie – PiS będzie utrzymywał swych wyborców w stanie wzmożenia emocjonalnego i politycznego wrzenia oraz, co najważniejsze, w poczuciu zagrożenia. Temu służą obecne opowieści o zdrajcach i kolaborantach z totalnej opozycji, których zwycięstwo będzie skutkować utratą przez Polskę suwerenności, powrotem biedy i beznadziei oraz Sodomą i Gomorą.
PiS nie będzie zainteresowany spokojem społecznym. PiS będzie największą partią opozycyjną, bardzo bogatą i wściekle zdeterminowaną, by jak najszybciej wrócić do władzy. Polaryzacja, wręcz wojna domowa, będzie im do tego niezbędnie potrzebna. Będą głusi na apele o obniżenie temperatury sporu, mogą je wręcz poczytać za objaw słabości konkurentów.
PiS nie jest partią demokratyczną, zainteresowaną dobrostanem państwa i społeczeństwa. PiS myśli wyłącznie o tym, jak utrzymać i zmaksymalizować swoją władzę. Dlatego PiS będzie robił wszystko, by nawiązanie przez nowy rząd łączności z ich wyborcami nie było możliwe. A wszelkie działania prowadzące do pojednania zostaną przez Kaczyńskiego storpedowane. To jasne jak słońce.