Studiowanie na Harvardzie zaproponował mu Robert Kennedy. Był najpopularniejszym studentem w Ameryce, a w pokoju mieszkał z... młodym Rockefellerem. Na cztery lata stał się podporą New Orleans Saints, a tym samym został pierwszym Polakiem w elitarnej NFL. – Kiedy jesteś w tej lidze, masz wszystko. Podróżujesz, dziewczyny przychodzą same. A ty musisz tylko kopać piłkę – opowiada w rozmowie z naTemat.pl Ryszard Szaro. Poznajcie niezwykłą historię genialnego emigranta z Rzeszowa.
Siedziałem sobie w domu, kiedy zadzwonił telefon. Odbieram, mówię: "halo", a po drugiej stronie odzywa się… Robert Kennedy, brat zabitego prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego. Wtedy R. Kennedy był senatorem stanu Nowy Jork. "Rich, proponuję ci weekend na Harvardzie". Ja już miałem wtedy kilkanaście ofert z różnych uniwerków, ale ludzie mówili, że ten cały Harvard to dobra szkoła. "Czemu nie" – odpowiedziałem. Później przyjechał osobiście, żeby mnie namawiać – zaczyna swoją historię Ryszard Szaro, były placekicker, czyli kopacz, New Orleans Saints i New York Jets. Pierwszy Polak w zawodowej lidze NFL.
Pomyślałem: pogram sobie w futbol
W National Football League, czyli lidze futbolu amerykańskiego, przez 93 lata jej istnienia zagrało tylko czterech Polaków: grający od 2000 roku w Oakland Raiders Sebastian Janikowski, Czesław Marcol, który występował w USA od 1972 do 1980 roku, Zbigniew Maniecki, który trzy lata reprezentował Tampa Bay Buccaneers oraz Szaro. On był pierwszy. W NFL zagrał pięć sezonów. To niezłe osiągnięcie, bo średnia kickera w NFL, to tylko trzy i pół roku. W Nowym Orleanie pamiętają go do dziś – w swoim debiucie 12 października 1975 roku zapewnił zwycięstwo miejscowym Saints’om. Skąd w ogóle chłopak zza żelaznej kurtyny wziął się w lidze sportu, który w Europie był całkowicie nieznany?
– Po studiach na Harvardzie nie miałem za bardzo co ze sobą zrobić. Byłem trochę w Paryżu, pracowałem też jako export manager w firmie Colgate, jeździłem sobie po świecie. Zarabiałem kupę kasy – 30 tys. dolców rocznie. W końcu wróciłem do USA i pomyślałem, że pogram sobie w futbol. Poszedłem do Bostonu, do Patriotsów, i oświadczyłem: "chcę kopać!". Wtedy w klubach szukano europejskich zawodników. Ale i tak miałem niezłą pewność siebie. Na tę pozycję zawsze jest pięćdziesięciu chętnych – opowiada naTemat.pl Szaro.
Nie było łatwo. Najpierw odstrzelili go w Patriots (dziś New England Revolution); swoich sił próbował w Oakland Raiders. Przez chwilę był w Filadelfii, ale załapał się dopiero w New Orleans Saints, które stało się jego domem na kolejne cztery lata.
Po powrocie ze szkoły Rysiek podchodził do skrzynki pocztowej domu rodziców w polskiej części nowojorskiego Brooklynu. Wyjmował z niej plik kopert, przechodził kilka kroków i rzucał koperty na kuchenny stół, gdzie od kilkunastu dni zbierała się spora górka papierów. Na kopertach były nazwy najlepszych amerykańskich uniwersytetów: Harvard, Yale, Princeton, Darmouth. Ponad 70 ofert. Niedługo potem rozpoczęły się pielgrzymki profesorów i wybitnych absolwentów, którzy próbowali przekonać genialnego nastolatka, aby studiował właśnie na ich uczelni.
– „New York Post” podgrzewał atmosferę i wyliczał: może Havard, a może Yale? Gdzie pójdzie Szaro? W ogóle w prasie amerykańskiej ukazało się wtedy ponad 300 artykułów na ten temat. Byłem najczęściej publikowanym sportowcem-studentem w całym kraju. Najprawdziwszą gwiazdą – opowiada Szaro.
Interesowały się nim zespoły piłkarskie. Polonia Greenpoint oferowała mu 60 tys. dolarów rocznie, aby zamiast uniwersytetu, wybrał ich zespół. Trenerem był tam wtedy były reprezentant Polski Ernesto Pol. – Ale ludzie mnie namówili, żebym poszedł na ten Harvard. Byłem z Polski, a więc edukacyjnie stałem ponad Amerykanami. Nie bałem się, że nie dam sobie rady. A sport? W sporcie byłem najlepszy.
Ryszard Alfa i Omega
Pamiętacie z młodości kolegów, którzy byli nieźli w kilku dyscyplinach sportu? Szaro przerasta ich o głowę. Był prawdziwą alfą i omegą. Dziś, w dobie komputerów i iPhonów brzmi to może nieprawdopodobnie, ale w 1966 roku „NY Times” pisał, że Polak z powodzeniem uprawia: piłkę nożną i futbol amerykański, siatkówkę, tenis, kolarstwo, narciarstwo, podnoszenie ciężarów, palant, rzut oszczepem, bilard, a nawet… rzutki. Dodatkowo uczył się w liceum St. Francis, gdzie był jednym z najlepszych uczniów. Dziennikarze znaleźli swojego ulubieńca. Trenerzy – idealnego wychowanka. Szkoły – potencjalną gwiazdę.
– Wciąż jestem rekordzistą rozgrywek gimnazjalnych w Nowym Jorku. Pobiłem rekord z 1944 roku, jeszcze z czasu wojny – opowiada z dumą. Był o krok od wyjazdu na Igrzyska Olimpijskie w Meksyku w 1968 roku. Rzucał oszczepem. Wśród Polaków był trzeci; wśród Jankesów – drugi. Nie udało się przez kontuzję.
Chłopak z Rzeszowa zdecydował się iść na ekonomię na Uniwersytecie Harvarda – największego, najbogatszego i najbardziej prestiżowego uniwersytetu na świecie. Był tam wtedy jedynym Polakiem. – Dopiero później przyjechał profesor Barańczak (polski poeta, tłumacz, prof. Stanisław Barańczak – przyp. red.), który objął katedrę slawistyki – wspomina. Na pierwszym roku jego wykładowcą był słynny Henry Kissinger, laureat pokojowej nagrody Nobla i sekretarz stanu w administracjach prezydentów Nixona i Forda. W pokoju mieszkał z Dickiem Rockefelerem, spadkobiercą rodzinnej fortuny.
Dziś stoi w jednym rzędzie z innymi absolwentami Harvardu – Georgem W. Bushem czy Barackiem Obamą. Nie jest jednak gwiazdą telewizji, nie mieszka w willi z basenem i brazylijskimi modelkami. Na ulicy nikt nie prosi go o zdjęcie. Spokojnie żyje na warszawskim Mokotowie. Jego amerykański sen pozostał już tylko na zdjęciach i we wspomnieniach.
Zawsze ktoś miał kokainę
Na początku przygody z futbolem amerykańskim na serio grywał w lidze World Football League, która miała być konkurencją dla NFL. W Philadelphii Bell grał nieźle. Na tyle, że zauważyli go trenerzy Philadelphii Eagles. To był pierwszy transfer z WFL do NFL w historii futbolu! W Filadelfii się jednak nie przebił i dopiero po transferze do Saints rozpoczął granie na poważnie. – Wiedziałem, że jestem dobry. Na studiach byłem jednym z najwszechstronniejszych zawodników: biegałem, kopałem i zdobywałem przyłożenia. To bardzo rzadkie połączenie umiejętności.
W swoim drugim sezonie trafił 18 na 23 kopnięcia. Miał najlepszą średnią w lidze. Żył jak król. – Jak się jest w dwóch tak potężnych organizacjach jak Harvard i NFL, to świat należy do ciebie. Nie masz kasy – siedzisz w domu. Masz worki pieniędzy i osiem miesięcy w roku wakacji – żyjesz pełnią. Jeździłem z kolegami po całym świecie, wydawaliśmy gigantyczne pieniądze. Na dzisiejsze pieniądze zarabialiśmy po pół miliona dolarów rocznie. Dziewczyny były na nasze zawołanie. Wyjmowałem notes, dzwoniłem i robiłem co chciałem. Byłem bogiem – opowiada Szaro.
Nie ukrywa, że w NFL narkotyki były na początku dziennym. Jego koledzy brali kodeinę, aby ogłuszyć ból. Po jakimś czasie zaczęło się wciąganie kokainy. – To były dopiero jej początku. Później to się rozkręciło. Za naszych czasów wszystko było w granicach rozsądku. Koledzy brali, żeby nie bolało. Ja nie musiałem. Byłem kopaczem, a więc nikt mnie nie obijał. A czy mogłem? No mogłem... Ktoś zawsze miał ze sobą torebeczkę.
Był tam jako pierwszy
Kariera w NFL jest bardzo intensywna, ale zazwyczaj krótka. Szaro swój ostatni mecz zagrał w koszulce New Jork Jets w 1979 roku. Karierę zakończył oficjalnie w 1980.
Po zakończeniu przygody ze sportem został biznesmenem. Przez kilka lat był przedstawicielem hiszpańskiej firmy sprzedającej skóry. Na przełomie wieków rozkręcił linię importowo-eksportową między Ameryką, a Europą Wschodnią. Jak twierdzi – dorobił się na tym godnych pieniędzy. Dziś mieszka spokojnie na warszawskim Mokotowie wspominając od czasu do czasu dawne dzieje. W poniedziałkową noc oglądał finał NFL Super Bowl razem z młodszymi kolegami, którzy marzą, aby iść drogą Szaro.
A on spokojnie powtarza: "Tam uda się dostać tylko najlepszym. Dziesięciu z 10 tysięcy. Ja tam byłem. Widziałem to od środka i byłem tego częścią. Jako pierwszy...
Reklama.
Udostępnij: 397
Vince O’Connor
Trener St. Francis College w wywiadzie dla "New York World Telegram" z 1965 roku
Teraz będzie half-backiem (pozycja w futbolu amerykańskim - przyp. aut.). Jest za dobry na to by siedzieć na ławce. To niepozorny, mierzący zaledwie 5 – 10 i ważący 175 funtów zawodnik, który swoje kopnięcia przyniósł zza oceanu, z piłki nożnej, kapitalnie też rzuca oszczepem. Jego wynik, 198 stóp, pozwolił St. Francis wygrać zawody międzyszkolne.
Ryszard Szaro
Wywiad dla "New York Times"
Nie interesuje mnie uprawianie dyscypliny, w której jestem numerem 3. Chcę być zawsze numerem 1.