Joe Biden po raz pierwszy zabrał głos na temat buntu Prigożyna. Jak wyraził się prezydent USA, sojusznicy USA i NATO nie byli zaangażowani i nie mieli nic wspólnego z niedoszłym puczem w Rosji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Było to częścią walki w ramach rosyjskiego systemu – zaznaczył Joe Biden z odniesieniu do buntu Prigożyna. Ze słów przywódcy USA wynika, że zarówno jego kraj, jak i sojusznicy nie byli zaangażowani w bunt Grupy Wagnera przeciwko Putinowi.
– Zgodzili się ze mną, że nie daliśmy Putinowi żadnej pretekstu ... do obwiniania Zachodu lub NATO – powiedział Biden o swoich rozmowach z sojusznikami USA w weekend.
– Wyjaśniliśmy, że nie jesteśmy w to zamieszani. Nie mamy z tym nic wspólnego. To część walki wewnątrz rosyjskiego systemu – dodał amerykański przywódca.
Jak zaznacza Onet, wcześniej "The Washington Post", który powoływał się na rozmowy z niewymienionymi z nazwiska wysokimi urzędnikami administracji USA, podał, że amerykański wywiad dowiedział się już w połowie czerwca, że Jewgienij Prigożyn szykuje zbrojny bunt.
Według "WP" Putin także miał wiedzieć o zagrożeniu puczem i było to "zdecydowanie ponad 24 godziny temu".
Prigożyn zabrał głos
Jak informowaliśmy w naTemat, szef Grupy Wagnera po raz pierwszy od sobotniego wyjazdu z Rostowa nad Donem wypowiedział się na temat niedoszłego puczu. Szef Grupy Wagnera stwierdził, że w wyniku intryg grupa ma przestać istnieć 1 lipca 2023 roku.
Służby prasowe Jewgienija Prigożyna opublikowały jego nagranie audio. To pierwsza taka informacja od ogłoszenia końca jego buntu, czyli "marszu na Moskwę".
Prigożyn wskazywał na powody jego buntu. Mówi, że "mimo że nie wykazaliśmy żadnej agresji, rozpoczęto na nas atak rakietowy".
– Zginęło 30 osób. Niektórzy zostali ranni. To stało się impulsem do natychmiastowego natarcia – tłumaczy.
– Jedna z kolumn udała się do Rostowa, druga w kierunku Moskwy. (...) Żałujemy, że musieliśmy uderzyć w samoloty, ale rzucili bomby. Przejechaliśmy 780 km. Zostało nam 200 km do Moskwy. Wśród pilotów Wagnera jest kilku rannych i dwóch zabitych - wśród nich pracownicy MON. Żaden z bojowników nie został zmuszony do marszu, a wszyscy znali jego cel – wyjaśniał dalej Prigożyn.
Dalej mówił o tym, ze Grupa Wagnera przestanie istnieć 1 lipca. Jak wiadomo, ochotnicy walczący po stronie Rosji, czyli między innymi Grupa Wagnera, mają przejść pod Ministerstwo Obrony Rosji wlaśnie od 1 lipca.
Prigożyn miał wykorzystać ostatni moment na bunt, nie doczekał się jednak wsparcia wysoko postawionych rosyjskich urzędników i członków służb. Dlatego prawdopodobnie zatrzymał marsz na Moskwę.
– Zebrała się rada dowódców, która przekazała bojownikom wszystkie informacje. Nikt nie zgodził się na podpisanie umowy z rosyjskim Ministerstwem Obrony, bo wszyscy wiedzą, że doprowadzi to do całkowitej utraty zdolności bojowej. Doświadczeni wojownicy i dowódcy pójdą na łatwiznę, gdzie nie będą mogli wykorzystać swojego potencjału i doświadczenia. Ci bojownicy, którzy zdecydowali się przenieść do regionu moskiewskiego, zrobili to. Ale to minimalna liczba, szacowana na 1-2 proc. – tłumaczył szef Grupy Wagnera.