Mam wrażenie, że znam to auto dosłownie na pamięć. DS 7 jeździłem bowiem przed liftingiem w wersji wysokoprężnej, spalinowej oraz hybrydowej. A teraz po liftingu, który nie był jakiś przełomowy, miałem okazje po raz kolejny sprawdzić hybrydę i to w najmocniejszej wersji. Jakie są moje wrażenia? Powiedziałbym, że zróżnicowane.
Reklama.
Reklama.
Generalnie: lifting był już potrzebny, choćby po to, żeby utrzymać zainteresowanie modelem. DS 7 trafił przecież na rynek w…. 2017 roku. To szmat czasu w świecie motoryzacji.
Zmiany nie są jakieś przełomowe. Ale z drugiej strony chyba nie musiały być, ponieważ DS 7 nawet ten przedliftingowy nadal wygląda świeżo dzięki awangardowemu designowi. No i nie ma ich zbyt wielu na ulicach, więc… wnioski nasuwają się same.
Po tym krótkim wstępie czas przejść do meritum sprawy. Jaki jest nowy DS 7?
1. Wygląda inaczej z zewnątrz, ale czy lepiej?
Ot, kwestia dyskusyjna. Przede wszystkim zmienił się przedni pas auta, który producent przebudował w zasadzie w całości. Nowy jest grill, nowe są przednie światła, zarówno te do jazdy dziennej, jak i główne.
Dla mnie to zmiana na minus – wolałem po prostu wcześniejszy design. Żal mi zwłaszcza charakterystycznych, diamentowych, obrotowych reflektorów, nad którymi wielokrotnie zachwycałem się. Teraz są one dostępne w DS 9.
Czytaj także:
Światła niby dalej są "diamentowe" i dalej mają ciekawe animacje, ale obrotu już po prostu nie ma.
Z tyłu przeprojektowana została klapa bagażnika. Lampy są teraz węższe z sygnaturą przypominającą trójwymiarową siatkę. Z boku większych zmian nie widać – klient ma do wyboru nowe wzory obręczy kół.
2. W środku poprawiono to, co ewidentnie niedomagało
Wewnątrz na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło… ale to nieprawda. Przede wszystkim – w aucie zagościł nowy system multimedialny DS Iris. Zmieniona szata graficzna wygląda o niebo lepiej, a dwunastocalowy ekran ma teraz wyższą rozdzielczość.
I co ważne – wymieniono wreszcie kamerę cofania. Ta w końcu oferuje rozsądną jakość – poprzednik był chyba wyciągany z magazynów Peugeota sprzed dekady. Albo i więcej. Sama kamera jest teraz przesadzona w drugą stronę i agresywnie rozjaśnia pole widzenia nawet nocą (pojawia się mocne ziarno), ale przynajmniej wszystko widać. Więc to zmiana na plus.
Przy okazji poprawiono też materiały, chociaż producent nie wystrzegł się pewnej wtopy, której nie kojarzę z modelu przed liftingiem. Tunel środkowy jest generalnie wyłożony skórą, ale miękko jest tylko… od strony kierowcy. Od strony pasażera pod skórą jest od razu twardy plastik – opieranie tam nogi powoduje dyskomfort.
3. Jeździ się inaczej
To zmiana, która nie każdemu przypadnie do gustu, ja osobiście nie jestem jej fanem. Otóż DS 7 w porównaniu z wersją przed liftingiem jest znacznie twardszy.
Podobno takiej zmiany domagali się klienci. Ja osobiście wolałem miękkie nastawy poprzednika, wszak sama marka swoją nazwą odnosi się do legendarnego Citroena DS. Tymczasem po zmianach DS 7 jest dość momentami… betonowy. Zwłaszcza na opcjonalnych 21-calowych kołach, które widzicie na zdjęciach. Są zdecydowanie przesadzone w tym aucie, choć wyglądają bosko.
Trzeba jednak przyznać, że auto jest teraz zdecydowanie stabilniejsze. Lepiej nadaje się do dynamicznej jazdy, chociaż w moim odczuciu nie jest to jego żywioł, więc być może wypadało tutaj nic nie zmieniać.
A może… nie było wyjścia? Bo mamy kolejny punkt.
4. Jest moc!
Marka zdecydowała się na zmianę dostępnej gamy silnikowej. Z oferty w ogóle wypadł kuriozalny w tym aucie silnik benzynowy 1.2 o mocy 130 koni mechanicznych. Przypominam, że mówimy o marce, która pozycjonuje się jako premium.
W gamie ostał się diesel o mocy 130 koni mechanicznych, który w sumie też niekoniecznie pasuje do tego auta. DS natomiast zdecydowanie stawia na hybrydy. Wszystkie są stworzone na bazie silnika benzynowego o w sumie też lichej pojemności (1,6 litra w klasie premium nie porywa), natomiast moc jak najbardziej się zgadza.
Klient ma bowiem do wyboru wersje o mocy 225, 300 i aż 360 koni mechanicznych. Samochód, który testowałem, to właśnie najmocniejsza wersja i słuchajcie, jak to auto się zbiera!
Ten sam silnik był zastosowany w DS 9, który testowałem mniej więcej rok temu, sprawiał wrażenie nieco bardziej żywiołowego, być może to kwestia charakteru auta – ale nie da się ukryć, że samochód jest aż nadto sprawny. 5,6 sekundy do 100 km/h w takim SUV-ie to przyzwoity wynik. Uwagę zwraca też elastyczność – DS 7 świetnie przyspiesza w trasie, a wyprzedzanie tirów to błahostka.
Pojemność baterii to 14,2 kWh, dzięki której przejedziemy po mieście te 40-50 kilometrów (jeśli będziemy głaskać pedał gazu). Ewentualnie możemy spodziewać się po prostu niskiego zużycia paliwa w mieście.
Gorzej wypada za to spalanie w trasie. Osiem litrów benzyny na drodze mieszanej składającej się z dróg krajowych i ekspresówek to prawdę mówiąc żadna rewelacja. A bak ma tylko 43 litry…
5. Cena coraz bardziej premium
Krótka piłka – DS7 w limitowanej wersji La Premiere, którą widzicie na zdjęciach, z 360-konnym silnikiem, to… 344 tysiące złotych. I to na start, bo to wcale nie jest full opcja (chociaż wiele nie da się już dołożyć).
To raczej dużo, ale tak się po prostu płaci za auta w tym segmencie. Podobnie wyposażone BMW X3 (przykładowo) wypadnie podobnie cenowo.
Najtańszy jest diesel (199 900 zł w wersji Bastille), ale to raczej informacja kronikarska. Większym zainteresowaniem będą się bowiem cieszyć lepiej wyposażone (i mocniejsze) wersje.
Czy w takim razie to dobra oferta? To zależy, ale jeśli jesteś już znudzony niemiecką (czy japońską) motoryzacją i chcesz po prostu coś innego, to DS 7 jak najbardziej jest dla ciebie. I ta zasada pomimo kilku lat obecności auta na rynku nie zmienia się, bo w sumie podkreślam to przy teście każdego DS.
DS 7 oferuje mimo wszystko poczucie premium, komfort i niezłe osiągi. Pytanie jest inne – czy DS 7 ten, czy ten przedliftingowy. Bo ja w sumie nie jestem zdecydowany. Ale w obu przypadkach to dobre auto, choć każde z nieco innymi bolączkami.