Jestem prostym człowiekiem, na dodatek fanką popkultury i showbiznesu. Dlatego widzę gwiazdę i wpadam w zachwyt. Nie, nie podchodzę i nie proszę o zdjęcie, jestem na to zbyt nieśmiała albo jak ktoś woli "dzika". Wolę stać w bezpiecznej odległości, cała czerwona na twarzy i wybuchać w środku z ekscytacji, robiąc zdjęcia z ukrycia. Taka ze mnie mała fanka.
Żenujące? Może dla niektórych, ale wcale mnie to nie obchodzi. Jasne, fotografowanie Bogu ducha winnych ludzi w ich wolnym czasie nie należy do najbardziej moralnych aktywności, ale jesteśmy tylko ludźmi. Wróć: jesteśmy tylko zwykłymi zjadaczami chleba i... Polakami, którzy rzadko mogą na własne oczy zobaczyć sławę światowego kalibru.
Wcale się nie dziwię ogólnopolskim podjaraniem koncertem Beyoncé. Już sam koncert Queen Bey, jednej z największych gwiazd we współczesnej historii muzyki popularnej, jest wielkim kulturowym wydarzeniem. Ktoś czekał na jej występ całe miesiące, w końcu wchodzi na płytę PGE Narodowego, a tu oprócz wokalistki na srebrnym koniu... widzi całą zgraję sław.
Na warszawskim przystanku Renaissance World Tour pojawił się Jay-Z, który towarzyszy żonie w trasie, ale również ludzie, których nikt by się w stolicy Polski nie spodziewał: Zendaya, Tom Holland, Lizzo, Hunter Schafer.
Ktoś zapyta (bo zawsze się ktoś taki znajdzie i to wcale niekoniecznie z ciekawości albo z niewiedzy – co jest ok! – ale często ze złośliwości): kto to? Odpowiedź: jedne z największych współczesnych gwiazd i najgorętszych nazwisk w show-biznesie. I mowa tu szczególnie o Jayu-Z, amerykańskim raperze i jednej połowie wpływowego muzycznego małżeństwa oraz Zendayi i Hollandzie.
Ona to dzisiaj it-girl, kobieta, którą każdy magazyn chce mieć na okładce, a każdy event na swoim czerwonym dywanie. Gwiazda "Spider-Manów" Marvela, "Diuny", "Euforii", laureatka dwóch Emmy i Złotego Globa za rolę uzależnionej od opioidów nastolatki w tym ostatnim tytule, serialowym hicie HBO. On to Spider-Man i jeden z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia.
A przy okazji Amerykanka i Brytyjczyk są parą. Zgadliście. Poznali się na planie "Spider-Manów": Peter Parker i MJ zakochali się w sobie w realu.
A przecież Lizzo i Hunter Schafer to też wielkie nazwiska, tylko lekko w tyle za tą wielką gwiazdorską trójcą. Ta pierwsza to dziś hitowa wokalistka pop i r'n'b, ta druga to kolejna ulubienica widzów z "Euforii" i wzięta modelka.
Co wszyscy robili w Warszawie (oczywiście poza Jayem-Z, który towarzyszył Beyoncé)? Lizzo wpadła w drodze na Open'er Festival w Gdyni, na którym występuje w środę na głównej scenie. A pozostała trójka? Można się tylko domyślać i wydedukować, że skoro na Open'erze będzie w sobotę Labrinth, brytyjski muzyk, który ma na koncie muzykę do "Euforii" i utwory z Zendayą, to ta pojedzie za nim do Trójmiasta.
Tylko po co jechać na koncerty Labrintha do Polski, skoro można go spokojnie posłuchać we własnym kraju? Ba, na prywatnym występie? I tu kolejna ekscytacja: Zendaya zrobiła niespodziankę fanom i weszła na scenę podczas jego koncertu na tegorocznej Coachelli w Kalifornii. Zaśpiewali razem dwa kawałki, a to może oznaczać, że openerowiczów czeka za kilka dni to samo.
"Przyjechali na Lizzo i Queens of The Stone Age, ale czeka ich lepsza zabawa! Kilkadziesiąt tysięcy uczestników Open'era zagra w zupełnie nową grę terenową. Będą szukać Zendayi i Toma Hollanda po całej Gdyni, wśród publiczności na koncertach i w kolejkach do toi toiów" – napisał dziś ASZdziennik w "Nowa atrakcja na Open'erze: poszukiwanie Zendayi i Hollanda na całym terenie", czyli typowym dla siebie tekście pół żartem, pół serio.
Wcale nie ma w tym przesady, bo ludzie już deklarują w sieci, że na koncercie Labrintha będą pchać się do przodu. Tłumy pod główną sceną w sobotę z pewnością będą zacne.
Ktoś powie: nic mnie to nie obchodzi, nie znam tych ludzi. Zresztą takich komentarzy w sieci jest pełno. Medialne i internetowe podjaranie tak niektórych wnerwiło, że nie brakuje opinii, że ludziom w głowach się poprzewracało; że to zwykli ludzie, a my sikamy po nogach; że świat stanął na głowie; że śmiech na dali. Że żenada, obciach i ludzkość schodzi na psy.
Pewnie, nie każdy musi znać Zendayę, Toma Hollanda i Jaya-Z. Nie każdy musi się ekscytować faktem, że pojawili się w Warszawie. To jest w porządku, tylko można to zostawić dla siebie. Niekoniecznie trzeba podcinać innym skrzydła i sprowadzać ich do parteru hejterskimi tekstami w stylu "zgłupiałeś, to żenujące", prawda?
Bo niektórzy po prostu lubią świat gwiazd, showbiznes, film, muzykę, mają swoich idoli i marzą o spotkaniu ich na żywo, a spotkanie celebrytów w tłumie czy na ulicy to wielkie wydarzenie. To niby "zwykli ludzie", ale wcale nie: to ludzie sławni, a sława wielu rajcuje. I tyle, nic w tym zdrożnego.
Ja nie byłam na koncercie Beyoncé (byłam na jej występie na PGE Narodowym kilka lat temu i było fantastycznie), nie jadę też w tym roku na Open'era, na którym bawiłam się kilkakrotnie. Ale to nie przeszkadza mi entuzjazmować się i gorączkować, bo nagle na polskiej ziemi zaroiło się od sław z Hollywood. A umówmy się, nie mieszkamy w Los Angeles, Miami czy Londynie, żeby spotykać znanych i lubianych w drodze po bułki.
Rozumiem, że niektórych to nie obchodzi, ale nie rozumiem hejtu na tych, którzy serio się tym ekscytują. Życie i tak jest ciężkie, pozwólmy innym się cieszyć małymi rzeczami. Nawet tak "trywialnymi". Ok, nie trzeba od razu robić im zdjęć z ukrycia, ale sława ma swoje minusy, a człowiek to słaba istota, dlatego mogę to jeszcze zrozumieć (w granicach przyzwoitości i bez robienia gwiazdom siary!).
Dlatego nie zamierzam przepraszać za to, że we wtorek wieczorem buszowałam po Twitterze w poszukiwaniu zdjęć Zendayi, obecnie jednej z moich największych idolek, na koncercie Beyoncé. A przy okazji Toma Hollanda, Lizzo i Hunter Schafer, których uwielbiam. Zrobiło mi to dzień, a to wcale nie było najlepszy dzień. Żałuję tylko, że nie widziałam ich na żywo, to by dopiero było...
Dlatego pozwólcie nam się jarać, a jak macie dosyć, to przez chwilę unikajcie social mediów. Dacie radę.
Czytaj także: https://natemat.pl/495671,zendaya-i-tom-holland-w-polsce-gwiazd-na-koncercie-beyonce-bylo-wiecej