Największą atrakcją wtorkowego koncertu Beyoncé w Warszawie nieoczekiwanie stali się... Zendaya i Tom Holland. Tak, to brzmi nieco abstrakcyjnie, ale dwie młode gwiazdy kina i jedne z najgorętszych nazwisk w showbiznesie bawiły się na PGE Narodowym. I nie tylko oni, bo liczba zagranicznych sław na widowni była znacznie większa. Fani oszaleli z ekscytacji i... posypały się na nich gromy. A ja? Dołączam do ogólnego podjarania.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jestem prostym człowiekiem, na dodatek fanką popkultury i showbiznesu. Dlatego widzę gwiazdę i wpadam w zachwyt. Nie, nie podchodzę i nie proszę o zdjęcie, jestem na to zbyt nieśmiała albo jak ktoś woli "dzika". Wolę stać w bezpiecznej odległości, cała czerwona na twarzy i wybuchać w środku z ekscytacji, robiąc zdjęcia z ukrycia. Taka ze mnie mała fanka.
Żenujące? Może dla niektórych, ale wcale mnie to nie obchodzi. Jasne, fotografowanie Bogu ducha winnych ludzi w ich wolnym czasie nie należy do najbardziej moralnych aktywności, ale jesteśmy tylko ludźmi. Wróć: jesteśmy tylko zwykłymi zjadaczami chleba i... Polakami, którzy rzadko mogą na własne oczy zobaczyć sławę światowego kalibru.
Zendaya i Tom Holland na koncercie Beyoncé w Warszawie, a fani oszaleli
Wcale się nie dziwię ogólnopolskim podjaraniem koncertem Beyoncé. Już sam koncert Queen Bey, jednej z największych gwiazd we współczesnej historii muzyki popularnej, jest wielkim kulturowym wydarzeniem. Ktoś czekał na jej występ całe miesiące, w końcu wchodzi na płytęPGE Narodowego, a tu oprócz wokalistki na srebrnym koniu... widzi całą zgraję sław.
Na warszawskim przystanku Renaissance World Tour pojawił się Jay-Z, który towarzyszy żonie w trasie, ale również ludzie, których nikt by się w stolicy Polski nie spodziewał: Zendaya, Tom Holland, Lizzo, Hunter Schafer.
Ktoś zapyta (bo zawsze się ktoś taki znajdzie i to wcale niekoniecznie z ciekawości albo z niewiedzy – co jest ok! – ale często ze złośliwości): kto to? Odpowiedź: jedne z największych współczesnych gwiazd i najgorętszych nazwisk w show-biznesie. I mowa tu szczególnie o Jayu-Z, amerykańskim raperze i jednej połowie wpływowego muzycznego małżeństwa oraz Zendayi i Hollandzie.
Ona to dzisiaj it-girl, kobieta, którą każdy magazyn chce mieć na okładce, a każdy event na swoim czerwonym dywanie. Gwiazda "Spider-Manów" Marvela, "Diuny", "Euforii", laureatka dwóch Emmy i Złotego Globa za rolę uzależnionej od opioidów nastolatki w tym ostatnim tytule, serialowym hicie HBO. On to Spider-Man i jeden z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia.
A przy okazji Amerykanka i Brytyjczyk są parą. Zgadliście. Poznali się na planie "Spider-Manów": Peter Parker i MJ zakochali się w sobie w realu.
A przecież Lizzo i Hunter Schafer to też wielkie nazwiska, tylko lekko w tyle za tą wielką gwiazdorską trójcą. Ta pierwsza to dziś hitowa wokalistka pop i r'n'b, ta druga to kolejna ulubienica widzów z "Euforii" i wzięta modelka.
Co wszyscy robili w Warszawie (oczywiście poza Jayem-Z, który towarzyszył Beyoncé)? Lizzo wpadła w drodze na Open'er Festival w Gdyni, na którym występuje w środę na głównej scenie. A pozostała trójka? Można się tylko domyślać i wydedukować, że skoro na Open'erze będzie w sobotę Labrinth, brytyjski muzyk, który ma na koncie muzykę do "Euforii" i utwory z Zendayą, to ta pojedzie za nim do Trójmiasta.
Tylko po co jechać na koncerty Labrintha do Polski, skoro można go spokojnie posłuchać we własnym kraju? Ba, na prywatnym występie? I tu kolejna ekscytacja: Zendaya zrobiła niespodziankę fanom i weszła na scenę podczas jego koncertu na tegorocznej Coachelli w Kalifornii. Zaśpiewali razem dwa kawałki, a to może oznaczać, że openerowiczów czeka za kilka dni to samo.
"Przyjechali na Lizzo i Queens of The Stone Age, ale czeka ich lepsza zabawa! Kilkadziesiąt tysięcy uczestników Open'era zagra w zupełnie nową grę terenową. Będą szukać Zendayi i Toma Hollanda po całej Gdyni, wśród publiczności na koncertach i w kolejkach do toi toiów" – napisał dziś ASZdziennik w "Nowa atrakcja na Open'erze: poszukiwanie Zendayi i Hollanda na całym terenie", czyli typowym dla siebie tekście pół żartem, pół serio.
Wcale nie ma w tym przesady, bo ludzie już deklarują w sieci, że na koncercie Labrintha będą pchać się do przodu. Tłumy pod główną sceną w sobotę z pewnością będą zacne.
Nie obchodzi cię Zendaya? Spoko, ale daj innym się podniecać
Ktoś powie: nic mnie to nie obchodzi, nie znam tych ludzi. Zresztą takich komentarzy w sieci jest pełno. Medialne i internetowe podjaranie tak niektórych wnerwiło, że nie brakuje opinii, że ludziom w głowach się poprzewracało; że to zwykli ludzie, a my sikamy po nogach; że świat stanął na głowie; że śmiech na dali. Że żenada, obciach i ludzkość schodzi na psy.
Pewnie, nie każdy musi znać Zendayę, Toma Hollanda i Jaya-Z. Nie każdy musi się ekscytować faktem, że pojawili się w Warszawie. To jest w porządku, tylko można to zostawić dla siebie. Niekoniecznie trzeba podcinać innym skrzydła i sprowadzać ich do parteru hejterskimi tekstami w stylu "zgłupiałeś, to żenujące", prawda?
Bo niektórzy po prostu lubią świat gwiazd, showbiznes, film, muzykę, mają swoich idoli i marzą o spotkaniu ich na żywo, a spotkanie celebrytów w tłumie czy na ulicy to wielkie wydarzenie. To niby "zwykli ludzie", ale wcale nie: to ludzie sławni, a sława wielu rajcuje. I tyle, nic w tym zdrożnego.
Ja nie byłam na koncercie Beyoncé (byłam na jej występie na PGE Narodowym kilka lat temu i było fantastycznie), nie jadę też w tym roku na Open'era, na którym bawiłam się kilkakrotnie. Ale to nie przeszkadza mi entuzjazmować się i gorączkować, bo nagle na polskiej ziemi zaroiło się od sław z Hollywood. A umówmy się, nie mieszkamy w Los Angeles, Miami czy Londynie, żeby spotykać znanych i lubianych w drodze po bułki.
Rozumiem, że niektórych to nie obchodzi, ale nie rozumiem hejtu na tych, którzy serio się tym ekscytują. Życie i tak jest ciężkie, pozwólmy innym się cieszyć małymi rzeczami. Nawet tak "trywialnymi". Ok, nie trzeba od razu robić im zdjęć z ukrycia, ale sława ma swoje minusy, a człowiek to słaba istota, dlatego mogę to jeszcze zrozumieć (w granicach przyzwoitości i bez robienia gwiazdom siary!).
Dlatego nie zamierzam przepraszać za to, że we wtorek wieczorem buszowałam po Twitterze w poszukiwaniu zdjęć Zendayi, obecnie jednej z moich największych idolek, na koncercie Beyoncé. A przy okazji Toma Hollanda, Lizzo i Hunter Schafer, których uwielbiam. Zrobiło mi to dzień, a to wcale nie było najlepszy dzień. Żałuję tylko, że nie widziałam ich na żywo, to by dopiero było...
Dlatego pozwólcie nam się jarać, a jak macie dosyć, to przez chwilę unikajcie social mediów. Dacie radę.