Do niebezpiecznego i zaskakującego incydentu doszło na Giewoncie, a dokładnie w drodze na szczyt. Doszło tam do incydentu pomiędzy turystami. Jeden z mężczyzn zaatakował drugiego gazem łzawiącym. Ofiara zadzwoniła po ratowników TOPR, którzy zabrali ją na dół. Problem w tym, że po wszystkim mężczyzna odmówił składania zeznań, a historia z Giewontu stała się tajemnicą.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jak podaje "Gazeta Krakowska", ratownicy TOPR otrzymali w niedzielę zgłoszenie, za pośrednictwem numeru alarmowego 112. Telefonujący mężczyzna twierdził, że został zaatakowany przez innego gazem łzawiącym.
Wszystko miało się wydarzyć na odcinku między kopułą szczytową Giewontu, a Wyżnią Kondracką Przełęczą. Cytowany przez gazetę ratownik dyżurny TOPR Tomasz Wojciechowski podkreślił, że wezwanie śmigłowca było możliwe ze względu na eksponowany teren.
Poszkodowany został przewieziony do szpitala w Zakopanem, bo z powodu zaatakowania gazem pieprzowym nie mógł kontynuować wędrówki w dół. Zastanawiająca jest jednak dalsza część historii, bo turysta już w szpitalu był przesłuchiwany przez policjantów z zakopiańskiej komendy.
Turysta odmówił składania wyjaśnień
Ustalenie tego, co się stało, okazało się trudniejsze, niż funkcjonariusze mogli się spodziewać. Zaatakowany turysta odmówił bowiem składania wyjaśnień.
– Inne okoliczności zdarzenia także dla nas są jednak zagadką. W szpitalu poszkodowanego próbowali przesłuchać policjanci z zakopiańskiej komendy. Turysta jednak odmówił składania wyjaśnień na temat tego, co zaszło na Giewoncie - wyjaśnił mł. insp. Sebastian Gleń w rozmowie z Onetem. Na razie policja prowadzi poszukiwania sprawcy.