nt_logo

"To niepojęte, żeby iść w góry bez wody". Tak Kowalski "spacerowicz" wprawia na szlaku w osłupienie

Katarzyna Zuchowicz

24 lipca 2023, 06:08 · 10 minut czytania
Potrafią zgubić dzieci na szlaku, w plecakach nie mają wody, wściekają się, że gdzieś na łańcuchach robi się zator, wzywają pomoc, bo spanikowali przed burzą, chcą pomocy już, teraz, natychmiast, jakby służby ratunkowe miały się do nich teleportować w sekundę. Trudno uwierzyć? Zobaczcie, jak niektórzy potrafią zadziwić. "Brak słów, żeby ratownicy jeździli po odwodnionych turystów" – komentowali ludzie ostatnie doniesienia z Tatr.


"To niepojęte, żeby iść w góry bez wody". Tak Kowalski "spacerowicz" wprawia na szlaku w osłupienie

Katarzyna Zuchowicz
24 lipca 2023, 06:08 • 1 minuta czytania
Potrafią zgubić dzieci na szlaku, w plecakach nie mają wody, wściekają się, że gdzieś na łańcuchach robi się zator, wzywają pomoc, bo spanikowali przed burzą, chcą pomocy już, teraz, natychmiast, jakby służby ratunkowe miały się do nich teleportować w sekundę. Trudno uwierzyć? Zobaczcie, jak niektórzy potrafią zadziwić. "Brak słów, żeby ratownicy jeździli po odwodnionych turystów" – komentowali ludzie ostatnie doniesienia z Tatr.
Kolejka na Giewont. Ratownicy i przewodnicy opowiadają o zachowaniu turystów w Tatrach i Beskidach. fot. Albin Marciniak/East News
  • – Naprawdę sporo ludzi, takich przygodnych turystów, nie zabezpiecza się w żadne płyny – mówi Ryszard Kurowski, ratownik w Grupie Beskidzkiej GOPR
  • Opowiada z czym ostatnio turyści dzwonili po pomoc i jak zachowują się "spacerowicze"
  • – Ludzie biorą za mało wody. Szczególnie gdy planują dłuższą wycieczkę i wychodzą wcześnie rano, kiedy jest jeszcze chłodno – przyznaje Tomasz Zając, przewodnik tatrzański.
  • Jan Krzeptowski-Sabała, przewodnik i edukator TPN często widzi ludzi, którzy szukają najbliższego strumienia: – Często im się wydaje: Zejdziemy niżej, nabierzemy wody, a tu się okazuje, że trzeba iść ileś kilometrów. To bardzo mylące .

"Z powodu panujących wysokich temperatur, ratownicy kilkukrotnie pomagali odwodnionym turystom" – tak po ostatnim weekendzie raportował TOPR. Również GOPR w Beskidach donosił, że tego lata na szlakach zdarzały się już zasłabnięcia, najczęściej z powodu zmęczenia.

GOPR Karkonosze sprzed kilku dni: "Główną przyczyną wypadków wciąż jest nieodpowiednie wyposażenie - brak jedzenia i picia, które skutkowały skrajnym wyczerpaniem oraz nieuwaga, które doprowadziły do skręceń oraz złamań".

Szok. Brak jedzenia i picia w górach? – Dla mnie to niepojęte, że w upale 30 stopni, pod odkrytym niebem i żarem kapiącym z nieba, nie ma się nic, co by choćby poprawiło nam komfort wycieczki, nie mówiąc o tym, że czasami woda ratuje życie. Naprawdę sporo ludzi, takich przygodnych turystów nie zabezpiecza się w żadne płyny – mówi Ryszard Kurowski, ratownik w Grupie Beskidzkiej GOPR, instruktor ratownictwa górskiego, kierownik i uczestnik wielu akcji i wypraw poszukiwawczych.

Gdy jedzie do wypadku, zawsze ma w apteczce coś do picia. Co słyszy od ludzi, którym zabrakło wody?

– Że nie wiedzieli. Myśleli, że kupią, ale nie kupili. Albo mieli pół litra wody, a było ich siedmiu i dzielili się nią w momencie kryzysowym. To nie były sytuacje ekstremalne, że z tego powodu by umarli. Najczęściej były to sytuacje, że z innych powodów wzywali pomoc, a nie dlatego, że byli tak spragnieni, że umierali. Ale gdyby mieli wodę, na pewno czuliby się bardziej komfortowo. A oni przy sobie nie mieli nic. I to wycieńczenie, osłabienie, czasami brak orientacji, były spowodowane tym, że nie myśleli logicznie, bo po prostu chciało im się pić – odpowiada.

"Oni liczą tylko na to, co są w stanie kupić po drodze"

Tu, w Beskidach, od paru lat dzielą turystów na tych wykwalifikowanych i na spacerowiczów.

– Największy problem jest z tą drugą grupą. Te osoby chcą zobaczyć góry, ponieważ wybrały się w doliny i te góry pięknie wyglądają z dołu, a jeszcze urządzenia transportowe pozwalają wjechać na szczyt, np. w rejon Skrzycznego. Na szczycie pojawia się ambicja, żeby się przejść, a nie są na to przygotowani. U takiego turysty-spacerowicza w plecaku znajdzie pani wszystko, oprócz czegokolwiek do picia. Oni liczą tylko na to, co są w stanie kupić po drodze. I pewnie by kupili, gdyby było gdzie, a nie ma – mówi Ryszard Kurowski.

To wynika z niedoświadczenia. Myślę, że po takiej przygodzie za każdym razem włożą już coś do plecaka. Rzecz do picia powinna być w plecaku bezwzględnie. Bo ona się przyda nawet, jeśli będziemy musieli połknąć tabletkę. Ryszard KurowskiGOPR Beskidy

Ale woda to nie wszystko.

Tak zachowują się turyści spacerowicze

Ryszard Kurowski: – To nie są turyści, to są spacerowicze. Popełniają błędy, które uczą ich na przyszłość. Spacerowicz nie ma na przykład ze sobą nic przeciwdeszczowego, bo w schronisku kupi sobie pelerynę. On myśli, że w schronisku jest peleryna, pyralgina, wszystko. Spacerowicze gubią się, nie umieją czytać szlaków, oceniać ich. Myślą, że czerwony szlak będzie trudny, a zielony łatwy, co nie ma żadnego przełożenia, bo kolor szlaku nie mówi o jego trudności. To tacy ludzie, że jak wszystko im wychodzi, to wychodzi, a jak nie wychodzi, to jest panika.

Wtedy dzwonią.

Kilka dni temu na Babiej Górze była babcia z 10-letnim wnuczkiem. Przyszła burza, wnuczek ze szczytu zaczął wzywać pomocy. – Żądali pomocy natychmiast, tu i teraz. Mówiłem: "Daj mi babcię". Nie wiedziałem, może babci coś się stało. Babcia nie była w stanie dojść do telefonu. Sytuacja wyglądała dramatycznie. Bali się okrutnie, jakby burza zaskoczyła ich jak grom z jasnego nieba, a przecież tego dnia były pełne symptomy, pełne prognozy, pełne ostrzeżenia. Na szczęście skończyło się tylko na strachu, burza przeszła – opowiada.

Ale i tak ratownicy pojechali na miejsce. Potrzebowali 50 minut, by do nich dotrzeć, sprowadzili ich do schroniska.

Inne akcje z tegorocznych wakacji? – Ludzie dzwonią z powodu pogody. Gdy ktoś znalazł się w miejscu ekstremalnym i wtedy przypomniał sobie albo dowiedział się, że ma lęk wysokości. Dzwoniła pani, która wjechała na szczyt na rowerze elektrycznym, po czym profilaktycznie poprosiła o pomoc w zwiezieniu jej, bo miała pewność, że jak zacznie zjeżdżać, to coś jej się stanie. Ostatnio mieliśmy zgłoszenie dwóch starszych osób z dziećmi, pewnie z wnukami. O godz. 16 wjechali w rejon Kopy Skrzyczeńskiej gondolą i byli zdziwieni, że kolejkę już zamknęli i nie mogą zjechać. Pojechaliśmy po nich, bo dziadek zaczął mówić, że miał zawał, boli go noga – opowiada.

Kolejny przykład: – Dziewczyna wezwała pomoc, bo już nie miała siły iść dalej. Godzinę wcześniej przestał mieć siłę jej pies i ona go niosła. Tak długo go niosła, aż sama straciła siły.

Rozmawiamy tylko o przypadkach stresujących, ale niezagrażających życiu.

Ryszard Kurowski przypomina sobie, jak raz pojechał samochodem na szczyt Skrzycznego w czasie burzy. Zgłoszenie było od rodziców, świadczyło, że dziecko było wystraszone i coś się z nim dzieje.

– Kolejka już nie chodziła. Pojechałem z pełną świadomością tego, że jak wjadę na górę to wszyscy, którzy tam są, oblepią mi samochód, bo wszyscy będą chcieli dostać się na dół. Tak też było. Przez dobre kilkanaście minut musiałem ludziom tłumaczyć, że nie przyjechałem po to, żeby ich zwieźć, bo nie jestem taryfą. Mogę wziąć kilka osób, ale niech to będą np. matki z dzieckiem, czy starsze osoby – mówi.

Takie historie można mnożyć. A to tylko Beskidy. I tylko przypadki z tego roku.

– Dopiero mamy koniec lipca, wszystko przed nami. Ludzie muszą mieć świadomość, że dotarcie z pomocą w góry to nie jest to samo, co dotarcie z pomocą w mieście. Żądają pomocy tu i teraz: "Czemu was tak długo nie ma?". Przy najszczerszych chęciach nie jesteśmy w stanie nigdzie dojechać wcześniej niż po kilku-kilkunastu minutach. A w rejon szczytowy po kilkudziesięciu minutach, czy po godzinie – podkreśla Ryszard Kurowski.

Ale wracając do wody... Pamięta przypadek sprzed lat, gdy jedna pani, dochodząc do dyżurki na Klimczoku i prosząc o wodę, powiedziała, że piła po drodze wodę z kałuży, bo tak chciało jej się pić. Teraz nikt z kałuży wody się nie napije. Teraz ludzie próbują radzić sobie inaczej.

Ludzie biorą za mało wody, szukają strumieni

Tatry, Beskidy, Karkonosze – wszędzie opowieści są podobne, wszędzie zachowania niektórych turystów potrafią jeżyć włosy na głowie, irytować i wołać o pomstę do nieba.

TOPR informował niedawno nawet o wzywaniu pomocy w zlokalizowaniu zagubionych dzieci oraz rodziców.

Kwestia wody? Ratownicy i przewodnicy przyznają, że nie jest to kwestia numer 1, jeśli chodzi o irytujące zachowania w górach, nie jest to również problem nr 1 zagrażający życiu. Rzadko zdarzają się też takie upały, jak ostatnio, gdy widać to najbardziej. Ale podkreślają, że planując dłuższe wycieczki, warto mieć ze sobą 2-3 litry wody.

– Ludzie biorą za mało wody. Szczególnie gdy planują dłuższą wycieczkę i wychodzą wcześnie rano, kiedy jest jeszcze chłodno. Uważają, że 1,5 l wody im wystarczy, potem mamy upadł, jak w ostatni weekend i może okazać się, że to za mało. A w Tatrach wbrew pozorom, nie jest łatwo nabrać wody, bo ta, która jest w dolinach, jest pozbawiona mikroelementów i nie do końca nawadnia. To często tzw. śniegówka, do której warto wrzucić jakieś elektrolity. Natomiast nie polecam picia wody ze stawów, bo tam zawsze mogą być jakieś bakterie. A wysoko w górach po prostu nie ma wody gdzie nabrać. Jak jej zabraknie, pozostaje tylko schodzenie do schroniska, co oznacza nawet do 2 godzin bez wody – mówi Tomasz Zając, przewodnik tatrzański.

Jan Krzeptowski-Sabała, przewodnik tatrzański i edukator Tatrzańskiego Parku Narodowego, zwraca uwagę, że przy takim wysiłku można się szybko odwodnić, gdy jest nawet 20 kilka stopni i bezchmurna pogoda. – Tego się nie czuje, bo wieje wiaterek. I nawet jeśli ludzie mają picie, to piją mało. Czasami dopiero wieczorem, po wycieczce, widzą objawy odwodnienia – wskazuje.

Często widzi ludzi, którzy szukają najbliższego strumienia.

– W górach nie jest to tak oczywiste. W niektórych rejonach Tatr, na wielu kilometrach nawet w dolinach nie ma strumienia. Dobrym przykładem jest Dolina Małej Łąki, gdzie woda płynie przez system jaskiniowy. W rejonie Czerwonych Wierchów, Giewontu jest bardzo mało źródełek, a potok jest nisko w dolinie. Często ludziom się wydaje: Zejdziemy niżej, nabierzemy wody, a tu się okazuje, że trzeba iść ileś kilometrów. To bardzo mylące – mówi.

Opowiada: – Spotkałem nawet turystów, którzy wędrowali szlakiem graniowym i jak woda im się skończyła, to schodzili do doliny, ileś metrów w dół, żeby dojść do jeziora i nabrać wody i wrócić na szlak. Takie sytuacje się zdarzają. To też ważny element szkolenia taterników jaskiniowych. Każdy taternik wie, w którym miejscu, na szlaku jest ostatnie miejsce, gdzie można nabrać wody. Tam nabiera się pojemniki, butelki, bo wiadomo, że dalej takiego miejsca nie będzie. Warto o tym pamiętać.

Woda wodzie jednak nierówna. Przewodnicy uczulają na elektrolity. – Jeśli nabierzemy wody w rejonie Doliny Kościeliskiej, to ona będzie bardzo dobrze zmineralizowana, bo tam są skały osadowe. Ale jeśli gdzieś pod Rysami, czy w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, to woda będzie prawie destylowana, bo wypływa z granitowych skał – tłumaczy przewodnik.

Ale jest jeszcze jedna kwestia.

– Nie wiadomo, gdzie turyści zrobią sobie toaletę w terenie. Poniżej poziomu schronisk, gdzie jest dużo ludzi, absolutnie nie powinniśmy nabierać wody, chyba że wychodzi ona z dużego źródła i wcześniej krążyła przez kilometry pod ziemią, w jaskiniach. Jest z tym problem, bo co roku są zatrucia. Bacteria coli to takie zatrucie, że ludzie czasem muszą być zabrani do szpitala ze schroniska przez ratowników – mówi Jan Krzeptowski-Sabała.

Toaleta w górach to odwieczny problem. – Niestety, w Polsce nie ma wiedzy, jak załatwiać się w lesie. Turyści potrafią zrobić to na środku szlaku. Albo właśnie nad potokiem. A wystarczy zejść kawałek dalej, wykopać małą dziurkę, zasypać potem i problem jest rozwiązany – mówi przewodnik.

I tak można bez końca.

Turyści się irytują, frustracja rośnie

Każdego roku powtarza się to samo. Czy w tym roku coś irytuje szczególnie?

Tomasz Zając zwraca uwagę na kolejki do popularnych szczytów.

– W miejscach, gdzie zbierają się tłumy, cały czas apelujemy o cierpliwość, chodzi szczególnie o szlaki wysokogórskie jak Orla Perć, Rysy, Giewont. Tam od godz. 10.00 do 13-14.00 można spodziewać się tłumów. Apelujemy, żeby zachować cierpliwość, nie wyprzedzać się na łańcuchach, nie iść bokiem, bo to generuje kolejne problemy. Nie starajmy się na siłę kogoś popędzać, bo ktoś może wpaść w panikę – mówi.

Na przykład kilka dni temu na Giewoncie jeden z turystów zaatakował drugiego gazem pieprzowym. – Chodziło o elementarny spokój. Jeden pan włączył głośno radio, drugi zwrócił mu uwagę, tamten nie chciał wyłączyć i skończyło się, jak się skończyło. To kwestia ogólnej frustracji – tłumaczy.

Ale pewnie też kwestia tego, jak niektórzy podchodzą do górskich wypraw w ogóle.

– Pewnie, że jest irytacja. Ludzie nie przyjeżdżają w góry, żeby stać w kolejce, szczególnie że wcześniej stali w korku, w kolejce do kasy biletowej i poziom irytacji rośnie. Ale na własne życzenie pakują się w takie sytuacje, zaczynając wycieczki w środku dnia. Jak ktoś wyjdzie o 6 rano, to nie będzie stał w kolejce na szczyt – radzi Jan Krzeptowski-Sabała.

Odwieczne klapki poszły już jakby w zapomnienie, choć nie znaczy, że ich nie ma. – Takie przypadki najbardziej rzucają się w oczy, ale nie można uogólniać. My staramy się mieć do tego dystans. Nie pamiętam, kiedy ostatnio turysta w klapkach miał wypadek, a w dobrych butach kilka razy dziennie muszą wzywać ratowników – zauważa przewodnik.

Czytaj także: https://natemat.pl/426754,zachowanie-turystow-w-gorach-co-najbardziej-moze-irytowac-na-szlaku