Kiedyś ich odzywki budziły podziw, dzisiaj wywołują śmiech. Kino akcji z czasem zaczęło stawiać na większy realizm, pozostawiając za sobą obraz tego, jak dawniej wyobrażano sobie prawdziwego twardziela. Oto najśmieszniejsze odzywki filmowych bohaterów akcji z epoki VHS.
Reklama.
Reklama.
Kino akcji z minionej epoki lat 80. i 90., na którym dorastali millenialsi tacy jak ja, rządziło się kilkoma łatwo rozpoznawalnymi zasadami (z których część słusznie przeszła już do lamusa).
Wśród nich znalazło się m.in. to, że filmowi twardziele często nie patrzyli na wybuchy – po prostu odchodzili w stronę ekranu, gdy wszystko za nimi stawało w płomieniach.
Taka postawa doczekała się nawet własnej piosenki w wykonaniu Andy'iego Samberga ("Brooklyn 9-9") z The Lonely Island. Komik śpiewał w niej: "Fajni faceci nie patrzą na wybuchy / Wysadzają rzeczy w powietrze, a potem odchodzą / Kto ma czas na oglądanie eksplozji? / Kiedy są fajne sprawy facetów, do których muszą iść?".
Kolejną zasadą było wyrzucanie magazynków od pistoletów, gdy w trakcie strzelaniny skończą się w nich naboje. Przecież – podobnie jak z patrzeniem na eksplozję i upewnianiem się, że żaden odłamek nie leci w stronę naszego protagonisty – nikt nie ma czasu ładować magazynku na nowo. Łatwiej go wyrzucić gdzie popadnie i wyjąć spod marynarki kolejny z kilkunastu przygotowanych na tę okazję.
No i były oczywiście jeszcze twardzielskie odzywki, czyli one-linery, które nasi herosi wypowiadali, pokonując swoich adwersarzy – często nie tylko sytuacyjne, ale też w jakimś stopniu dopełniające śmiertelną relację między głównym bohaterem a antagonistą. Bo wtedy liczyło się też, kto ma "to ostatnie słowo".
Doskonałym tego przykładem jest kwestia wypowiadana przez Johna McCalne'a (Bruce Willis) ze "Szklanej pułapki", która później stała się catchphrasem postaci, jak i całej serii: "Yippee-Ki-Yay".
W jej genezie było jednak szydzenie z Hansa Grubera (Alan Rickman), przywódcy terrorystów, który jako Europejczyk w protekcjonalny sposób wypowiadał się na temat amerykańskiej popkultury – oceniając McCalne'a jako ofiarę oglądania zbyt wielu westernów.
Odzywka policjanta była więc bezpośrednią ripostą, zawoalowanym sposobem na powiedzenie: w d*pie mam, co o mnie myślisz. I taki właśnie był główny bohater "Szklanej pułapki" i takie wypowiedzi go dopełniały.
Podobnie rzecz się miała ze słynnym "Hasta la vista, baby" cyborga z drugiej (i najlepszej) części "Terminatora". W jednej ze scen John Connor (Edward Furlong), przyszły przywódca ludzkiego ruchu oporu, dosłownie uczy maszynę z przyszłości różnych zwrotów i powiedzonek, by ta brzmiała "bardziej jak człowiek" (a przynajmniej w rozumieniu 10-latka taka cool wersja wyluzowanego ziomka).
Wypowiedzenie wspomnianej kwestii "Hasta la vista, baby" przez "dobrego" Terminatora wydaje się klasycznym przykładem "setup/payoff" w filmie, gdzie pozornie nieistotny szczegół (setup) z początku historii powraca później, jako domknięcie danego wątku (payoff).
W gruncie rzeczy w podobny sposób skonstruowałem tekst, który teraz czytasz... Wstęp był setupem, a teraz pora na payoff – jako że kino akcji pęka w szwach od wypowiedzi, które miały brzmieć jak apogeum maczyzmowego twardzielstwa, a w rzeczywistości po latach te teksty wywołują tylko śmiech.
"Ja nie depczę po odciskach, ja depczę po karkach" – mówi James Braddock ("Zaginiony w akcji"), "Wyobraź sobie przyszłość, Chains, bo ciebie w niej nie ma" – cedzi John Stone ("Zimny jak głaz"), czy "Jem zielone berety na śniadanie i właśnie teraz zgłodniałem" – tłumaczy John Matrix ("Commando").
Przyznajcie, że trudno się przynajmniej nie uśmiechnąć – a to zaledwie czubek góry lodowej.
Przypomniałem sobie o takim sposobie przedstawiania twardzieli w kinie, pracując nad tekstem o kultowym filmie "Oni żyją" Johna Carpentera.
Główny bohater tej historii dowiaduje się, że świat, w którym żyjemy, tak naprawdę jest rządzony przez obcą rasę pozaziemskich istot. Postanawia się im przeciwstawić najlepiej, jak potrafi: za pomocą własnych pięści, strzelby i tekstów typu...
Uwaga: udostępniane tu fragmenty filmów mogą zawierać obrazy przemocy.
Innym – równie doskonałym – przykładem obrazującym charakter ze stali twardzieli kina akcji minionej epoki jest "Inwazja na USA" z Chuckiem Norrisem w roli głównej.
Film z 1985 roku przedstawia historię o tym, jak liczący kilkadziesiąt (a może nawet kilkaset) oddział dobrze zorganizowanych i świetnie uzbrojonych terrorystów postanawia "najechać" Stany Zjednoczone (czyt. zdestabilizować panujący w niej ład), prowadząc na jej ziemi wojnę partyzancką.
Michaił Rostow (grany przez Richarda Lyncha) to przywódca terrorystów, który w pewnym momencie cedzi przez zęby stwierdzenie, że w ciągu 18 godzin Ameryka będzie już innym miejscem.
Cóż, Rostow nie wziął pod uwagę byłego agenta CIA Matta Huntera (Chuck Norris), który kiedy już mówi, to z jego ust płynie czyste złoto...
Chwile, w których bohaterowie kina akcji zdają sobie sprawę ze swojej śmiertelności, mogą inspirować do głębszych refleksji.
Np. wspomniany wcześniej – już ciężko ranny – John McClane prosił przez walkie-talkie sierżanta Powella, by przekazał jego żonie, że "kocha ją i przeprasza za wszystko".
W "Zabójczej broni 2" detektyw Roger Murtaugh (Danny Glover) klęczy nad wielokrotnie postrzelonym partnerem Martinem Riggsem (Mel Gibson) i mówi do swojego przyjaciela, zaklinając rzeczywistość: "Nie umrzesz, póki ci nie pozwolę, słyszysz?".
No ale jest też policyjny duet z filmu "Ostry poker w Małym Tokio" z 1991 roku. Johnny Murata (w tej roli Brandon Lee, syn Bruce' Lee) w chwili, gdy uświadamia sobie, że on i jego partner – którego przez przypadek widział wcześniej w kąpieli bez ubrania – Chris Kenner (Dolph Lundgren) są okrążeni przez "więcej drani, niż mają nabojów", zwraca się do kolegi tymi słowami...
W zestawieniu takim, jak te nie mogło zabraknąć też zwolennik Putina, przyjaciel Łukaszenki, final bossa cringe'u, narcyzmu i konfabulacji na swój temat – Stevena Seagala.
W drugiej połowie lat 80. i w pierwszej 90. Steven Seagal naprawdę był na topie. Jeżeli jednak przyjrzymy się jego filmom (także tym późniejszym, w których już raczej stara się nie biegać, a czasem nawet nie wstaje z krzesła podczas pojedynków wręcz), zauważymy, że łączy je pewna cecha.
Niezależnie z iloma przeciwnikami przyszłoby się bić Seagalowi, nikt nigdy nie jest w stanie sprostać jego umiejętnościom. Steven rządzi. Zawsze. Nawet jednoosobowa armia jak John Rambo obrywał czasem po pysku, dostawał jakimś odłamkiem lub pociskiem, ale nie on.
Jedynym znanym mi wyjątkiem jest chyba tylko "Machete" z 2010 roku, ale podejrzewam, że ktoś wtedy powiedział Stevenowi, że formuła tego filmu to trochę taki żart i nikt na pewno nie zakwestionuje jego umiejętności (a nawet w tym filmie osobą, która technicznie rzecz biorąc pokonuje postać graną przez Seagala, jest ona sama – wszakże na końcu popełnia "honorowe" samobójstwo).
Drugim charakterystycznym elementem jego filmów są prawie zawsze szeptane kwestie ultra-twardziela, które po latach wywołują raczej rechot widza, niż gęsią skórkę. Idealnym tego przykładem jest scena z filmu "Wygrać ze śmiercią" z 1990 roku.
Seagal gra tu policjanta Masona Storma, który przeżywa zamach na swoje życie i poprzysięga zemstę wszystkim, którzy są odpowiedzialni za śmierć jego rodziny. Czyni to, siedząc przy wyłączonym telewizorze, wspominając swoich oprawców i mówiąc do siebie...
Idąc dalej "Szalony Jackson" to świadomy siebie film akcji, który momentami sprawia wręcz wrażenie meta-parodii na poziomie "Bohatera ostatniej akcji". Główną rolę gra tu Carl Weathers, którego możecie kojarzyć chociażby z roli Apollo Creeda w serii "Rocky" oraz z serialu "Mandalorian".
Jackson to nieposkromiona policyjna siła, to nieprzekupny straż prawa, który nie bez powodu dostał przydomek "szalony" – ze względu na to, że nie cofnie się przed niczym, by wymierzyć zasłużoną sprawiedliwość. Po tym, jak prawie zostaje spalony żywcem przez trzymających go w niewoli oprychów, postanawia się szybko zemścić.
Łapie w dłoń wyrzutnię rakiet i celuje nią w stronę kryminalisty, mówiąc przy tym...
Można by jeszcze długo podawać kolejne przykłady, ale te powyżej dość celnie obrazują to, w jaki sposób wyobrażano sobie kiedyś kinowych twardzieli. Oczywiście dziś tacy bohaterowie istnieją nadal ( i nie mam tu na myśli wspomnianego Seagala, który wciąż nie pogodził się, że lata 90. skończyły się ponad dwie dekady temu).
Dzisiejsi twardziele również operują nieraz one-linerami, by podbić emocje wśród widzów. Można jednak odnieść wrażenie, jakby z czasem stali się jakby bardziej milczący, niż ich protoplaści sprzed lat. Myślę tu np. o Johnie Wicku, czy Tylerze Rake'u. Dlaczego tak się stało?
Może dlatego, że twórcy filmowi z biegiem lat wyciągnęli pewne wnioski, jak przedstawiać takich herosów kina akcji. A może chodzi też o to, że tacy bohaterowie nie gadają. Oni po prostu działają.