Władze Gdańska chcą zrekonstruować historyczną bramę Stoczni Gdańskiej i przywrócić jej wygląd z 1980 roku, kiedy widniał na niej napis "Stocznia Gdańska im. Lenina". Niektórzy na ten pomysł zareagowali co najmniej tak, jakby razem z bramą do Polski miał wrócić komunizm. "Wszak rekonstrukcję PRL-owskiej rzeczywistości Platforma prowadzi w bardzo wielu wymiarach" - ubolewa Janusz Śniadek, były szef "Solidarności".
Decyzję o odtworzeniu historycznej bramy nr 2 prowadzącej do stoczni podjął przed tygodniem samorząd Gdańska. Dziś nad tą bramą widnieje napis "Stocznia Gdańska S.A", bo oryginalna wersja znana ze strajków sierpniowych w 1980 roku została zniszczona przez czołg w grudniu 1981 roku.
Dzięki rekonstrukcji wróci więc napis "Stocznia Gdańska im. Lenina", wizerunek Orderu Sztandaru Pracy i hasło "Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się". Słowem - wróci pierwotny kształt obiektu, który ze względu na swoje znaczenie symboliczne i historyczne został wpisany do rejestru zabytków.
Zabytek? Jaki zabytek? Dla części zapiekłych pogromców komunistycznych reliktów powrót bramy jest jak powrót słusznie minionego systemu. Janusz Śniadek, były przewodniczący "Solidarności", poczuł się w obowiązku popełnić przy tej okazji blogową rozprawę, w której płynnie przechodzi od miażdżącej krytyki pomysłu rekonstrukcji ("znamienny gest z bardzo symbolicznym podtekstem") do "nomenklaturowego systemu zarządzania państwem" przez Platformę.
Jego wpis to doskonały materiał szkoleniowy pod tytułem: jak z niczego zrobić amunicję polityczną. Widać po nim doskonale - tym bardziej, że Śniadek samej bramie poświęcił mniejszą część tekstu - jak krótka droga dzieli związkowca od pisowca. Wpis wygląda mniej więcej tak. Kilka zdań o tym, że Platforma rządzi nie pytając ludzi. Słowo, że za projekt bramy ma odpowiadać Dorota Nieznalska znana "ze skandalu i zgorszenia". Dalej deklaracja, że brama stoczni skłoniła go do "szerszej refleksji" i do końca jazda po Platformie. Zero argumentów na rozwinięcie tezy, jakie to niby symboliczne znaczenie ma rekonstrukcja zabytku. O identyczny poziom argumentacji pokusiła się dziennikarka Gazety Polskiej Joanna Lichocka, która na Twitterze pyta: "To kiedy plac Hitlera w Warszawie?".
Recepta na zdyskredytowanie pomysłu rekonstrukcji stoczniowej bramy jest prosta - przywołać Hitlera i postraszyć powrotem komunizmu. A wszystko tylko dlatego, że władze Gdańska chcą jedynie przywrócić historyczny kształt zabytku. Kiedy w 1980 roku trwał strajk sierpniowy, to właśnie przy tej bramie odprawiano msze. Tam wieszano polskie flagi i portrety Jana Pawła II. Tam przemawiał Lech Wałęsa i tam umieszczono tablicę z 21 postulatami strajkujących. Pod bramą obalano komunizm, a nad nią wciąż widniało nazwisko Lenina. I właśnie dlatego, przez to symboliczne zwycięstwo pod bramą w komunistycznym kształcie, miejsce stało się zabytkiem. Dziś w stoczni nie ma już stoczniowców, a brama świadczy jedynie o tym, co stało się przy niej 30 lat temu. Dlaczego mamy burzyć ten pomnik?