Studenci z Poznania obkleili drzwi do gabinetu swojego wykładowcy, który odważył się stanąć w obronie prof. Krystyny Pawłowicz. Pod oknem Rafalali, jednej z najbardziej znanych osób transseksualnych w Polsce, ktoś sprayem napisał na ścianie "pedał". Jak długo jeszcze będziemy udawać, że namiętnie uprawiana przez polityków mowa nienawiści nie zamienia się w czyny?
Określenie "mowa nienawiści" stało się tak wytarte i banalne, że zarówno przez polityków, jak i zapewne przez większość obywateli, kwitowane jest najczęściej wzruszeniem ramion. Wystarczy choćby przypomnieć, jak przebiegała ostatnia debata o związkach partnerskich, która szybko przekształciła się zresztą w debatę o orientacji seksualnej i prawach homoseksualistów.
Z nienawiścią o związkach partnerskich
Z mównicy sejmowej, w studiach telewizyjnych i na spotkaniach z wyborcami padały bardzo ciężkie słowa. Politycy PiS przekonywali na przykład, że homoseksualizm to "moralny upadek społeczeństwa", "konflikt z prawem naturalnym", "jałowe użycie drugiego człowieka" i "poważne zepsucie". Towarzyszyły temu szyderstwa z Anny Grodzkiej, którą prof. Krystyna Pawłowicz nazwała "Grodzkim z twarzą boksera".
Druga strona nie pozostała dłużna. Poseł Niesiołowski sugerował, że Pawłowicz powinien zająć się psychiatra, nazwał ją "nieukiem" i "osobą godną pogardy". Na Facebooku zorganizowano zaś akcje poszukiwania męża dla posłanki PiS, co – jak pisał w naTemat Tomasz Machała – miało na celu jej upokorzenie. Ktoś mógłby powiedzieć: to tylko słowa. Ale czy na pewno?
W ostatnich dniach dostarczono nam dowodów, że słowa rzucane na wiatr przez polityków mają swoje konsekwencje także poza Sejmem. Prof. Stefan Zawadzki z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, został zaatakowany przez niezidentyfikowaną grupę osób ukrywającą się pod nazwą "Akcja homoterapia", bo podpisał się pod listem w obronie prof. Pawłowicz. Drzwi jego gabinetu oklejono wulgarnymi hasłami: "Pedały do gazu", "Zawadzki przeciw pedalstwu", "Zakaz pedałowania" i "Zawadzki tchórz".
Co więcej, organizatorzy akcji zapowiedzieli, że odwiedzą wszystkich podpisanych pod listem w obronie posłanki. "Będziemy u was w pracy, na przerwie, podczas spaceru, oczywiście także w łóżku…" – zadeklarowali.
Od słów do czynów
Z drugiej strony mieliśmy zaś pokłosie mowy nienawiści, jaką wymierzono w transseksualną posłankę Grodzką. Pod oknem Rafalali, jednej z najbardziej znanych osób transseksualnych w Polsce, ktoś napisał na ścianie "pedał" i dodał strzałkę wskazującą na jej okno. Ona sama twierdzi, że to właśnie efekt sejmowej dyskusji o związkach partnerskich.
– Są ludzie, którzy pałają nienawiścią. Myślę, że nadszedł czas, że oni czują potrzebę, żeby się określić, To jest naznaczenie, potworne naznaczenie. Tak jak kiedyś naznaczało się Żydów, rysując pod ich oknami gwiazdę Dawida – powiedziała w rozmowie z "Gazetą Stołeczną".
Dr Michał Bilewicz, ekspert Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego, mówił w radiu TOK FM, że używanie języka nienawiści przez polityków i komentatorów zawsze niesie za sobą duże niebezpieczeństwo.
"Z badań psychologicznych wiadomo, że używanie takiego obraźliwego języka bezpośrednio powoduje dyskryminację. (…) Wypowiedzi dyskredytujące osoby homoseksualne czy transseksualne mają też poważne konsekwencje dla zdrowia psychicznego części obywateli naszego kraju" – stwierdził.
"Trudno obarczać odpowiedzialnością posłów"
Problem w tym, że uczestnicy debaty publicznej nie zdają sobie sprawy z konsekwencji, jakie niesie za sobą mowa nienawiści. Nie widzą związku między wypowiadanymi przez nich słowami a konkretnymi wydarzeniami. – Atak na osobę transseksualna czy na tego profesora to jest po prostu przestępstwo chuliganów. Trudno za to obarczać odpowiedzialnością posłów – komentuje w rozmowie z naTemat poseł PO Stefan Niesiołowski.
Czytaj także: Środa i Hartman chcą powołać nową komisję poselskiej etyki. Oceniać będą etycy, nie politycy
Socjolog, prof. Andrzej Zybertowicz twierdzi co innego. Jego zdaniem polityczna mowa nienawiści bardzo łatwo może znaleźć odzwierciedlenie w atakach, nie tylko słownych, na konkretne osoby. – Skąd ludzie wiedzą, co jest dopuszczalne w życiu społecznym? Z telewizji, gdzie widzą i słuchają polityków. Niestety, do programów telewizyjnych najczęściej są zapraszani właśnie ci, którzy w największym stopniu posługują się językiem nienawiści – dodaje.
Co musi się stać, by politycy zdali sobie sprawę z konsekwencji mowy nienawiści? Strach pomyśleć, bo przykłady z przeszłości, czyli zabójstwo działacza PiS Marka Rosiaka czy też przygotowywany przez Brunona K. zamach na Sejm, niczego ich nie nauczyły.
Już dawno stwierdzono, że częstsze problemy psychiczne u osób nieheteroseksualnych, takie jak zaburzenia lękowe czy uzależnienie od alkoholu, w dużej mierze wynikają z tzw. stresu mniejszości, czyli z bycia notorycznie narażonym na ośmieszające i dyskredytujące uwagi ze strony otoczenia. Politycy, którzy posługują się takim językiem, jak posłanka Pawłowicz, tworzą normę homofobicznej dyskryminacji, która potem prowadzić może nawet do uzależnień czy samobójstw osób nieheteroseksualnych. CZYTAJ WIĘCEJ