"Barbie" Grety Gerwig udowodniła, że w różowej, kampowej formie można zmieścić inteligentne, feministyczne przesłanie. Owszem, proste, przystępne i chwilami toporne, ale hej, mówimy o mainstreamie i filmie, który miał przyciągnąć miliony (i przyciągnął). Jednak nie tylko lekka "Barbie" zaskoczyła niektórych widzów feministyczną treścią. Kilka innych filmów też wykręciło podobny numer tym, którzy liczyli na coś zgoła innego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Barbienigdy nie kojarzyła się z feminizmem, a raczej z opresją kobiet, które czuły się w obowiązku wyglądać tak idealnie jak zgrabna, jasnowłosa lalka. Kojarzyła się też z różem, który długo był demonizowany, bo jest "dziewczyński" i "pusty". Przyszła jednak Greta Gerwig i razem z Noah Baumbachem udowodniła, że film o Barbie może być feministyczny, prokobiecy i mądry. A przy okazji odczarowała kolor różowy, w którym dorosłe kobiety zakochują się na nowo po fazie "fuj, to nie jest cool".
Fani Grety Gerwig wiedzieli jednak, że jej film będzie odą do dziewczyńskości i kobiecości, a feminizmu w nim nie zabraknie. Niektórych mogło to jednak zaskoczyć i, sądząc po reakcjach sieci, zaskoczyło. Szczególnie prawicę, która zaczęła alarmować, że Barbie "szczuje na mężczyzn" i jest antymęska, co podważa w swoim tekście Zuzanna Tomaszewicz. Bo to zwyczajnie nie jest prawda: wszyscy siedzimy w patriarchacie po uszy, mężczyźni też są jego ofiarami.
Mimo że Gerwig nie jest w "Barbie" tak wywrotowa jak w "Lady Bird" czy "Małych kobietkach" (co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że musiała zadowolić dwie wielkie korporacje: Warner Bros. i Mattel), to film z Margot Robbie jest feministyczną, przystępną lekcją dla mainstreamowej widowni. A że momentami jest nieco zbyt topornie i dosłownie? Cóż, blockbustery rządzą się swoimi prawami. Najważniejsze, że przesłanie jest uniwersalne: bycie kobietą jest ciężkie, ale piękne, a każdy może być, kim chce. Nawet Ken jest kenough.
Czytaj także:
Feministyczne filmy, po których widzowie się tego nie spodziewali
Nie tylko "Barbie" na pierwszy rzut oka i dla niewtajemniczonych mogła wydawać się czymś innym, niż jest. Oto pięć filmów, w których też mało kto spodziewał się feministycznych treści. Wniosek? Nie oceniaj książki po okładce, a w tym przypadku... filmu po plakacie.
1. Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
Kiedy w 2016 roku na oscarowej gali "Mad Max: Na drodze gniewu" zdobywał statuetkę za statuetką (zebrał ich sześć, ale nie za najlepszy film), jedni skakali z radości, inni reagowali złością. "Mad Max 4" podzielił widownię: dla jednych to kinowe arcydzieło, dla innych kicz i głupota (dla nas to najlepszy film minionej dekady). Ale "Na drodze gniewu" przywróciło życie nieco podstarzałej kultowej serii George'a Millera: czwarta odsłona okazała się wielowymiarową, pełną akcji i niuansów popkulturową ucztą, w której główne skrzypce grają chrząkający Tom Hardy, bojowa Charlize Theron bez ręki i... feminizm.
Tego po postapokaliptycznym filmie akcji mało kto się spodziewał, ale Miller pokazał Hollywood, że można wrzucić do blockbustera kobiety (i to aż kilka), dać im niestereotypowe role i rozbić bank. Na ich czele stała Furiosa, która na szczęście wcale nie była typową dla – zdominowanego przez mężczyzn – kina akcji jednowymiarową twardzielką, która bardziej przypomina męskie wyobrażenie o silnej kobiecie niż prawdziwą silną kobietę. Bohaterka Theron była niewiarygodnym badassem, ale ludzkim i złożonym. Emocjonalność przecież nie kłóci się z siłą, co Hollywood długo nam wmawiało.
2. Ślicznotki (2019)
"Hustlers"(polski tytuł "Ślicznotki" jest... fatalny) to wielki hit w karierze Jennifer Lopez, dzięki któremu gwiazda wróciła na szczyt w wieku 50 lat. Za rolę striptizerki Ramony została nominowana do Złotego Globu, ale nie dostała nominacji do Oscara, mimo że była wymieniana wśród faworytek. A szkoda, bo Lopez nie tylko nauczyła się specjalnie do filmu pole dance, ale przede wszystkim dała w "Hustlers" popis naprawdę solidnego aktorstwa.
Komediodramat Lorene Scafarii opowiada o grupie striptizerek, które po kryzysie finansowym w 2008 roku (kluby ze striptizem nie miały wtedy wzięcia) postanawiają zarabiać inaczej: narkotyzują zamożnych mężczyzn z Wall Street i czyszczą ich kardy kredytowe do cna. Niektórzy zapytają: aha, czyli feminizm to przestępstwa wobec mężczyzn? Jasne, że nie i nikt kryminalnych czynów bohaterek nie broni. Jednak ten niepozorny film o striptizerkach, który mógłby się na pierwszy rzut oka kojarzyć z męską widownią, to lekcja, jak robić filmy o kobietach dla kobiet.
Female gazezastąpiło tu (zwykle dominujące w kinie) male gaze, a bohaterki nie są sprowadzone do roli atrakcyjnych przedmiotów. Nie są również zaszufladkowane: to ani śliczne, głupiutkie kociaki, ani bezwzględne przestępczynie. To po prostu kobiety, każda inna, każda złożona, każda z inną historią. Matki, córki, przyjaciółki. Siostrzeństwo jest w tym filmie silne, co wcale nie oznacza, że wszystkie relacje kobiece w "Hustlers" to tęcza i jednorożce. A i to film zrealizowany w dominującej większości przez kobiety. Można? Można.
3. Seria "Obcy" z Ellen Ripley (1979-1997)
Ellen Ripley to jedna z najlepszych bohaterek kina akcji, a Sigourney Weaver została za tę rolę nominowana do Oscara. Ripley nie jest stereotypową "damą w opałach" i to ona grała w "Obcym – 8. pasażer Nostromo" pierwsze skrzypce. Dzisiaj "Obcy" to Ellen Ripley, ale 44 lata temu widzowie byli zaskoczeni – w męskocentrycznym kinie lat 70. i 80. (a zwłaszcza kinie akcji, horrorze i science fiction) główna bohaterka była rzadkością.
Ripley nie czeka na ratunek, nie krzyczy z przerażenia i nie ucieka w panice przed kosmitami. Nie, bohaterka pierwszego "Obcego" jest twardzielką, która jako jedyna spośród (w większości męskiej) załogi statku Nostromo przeżywa morderczy atak obcych. Jest sprytna, odważna i bojowa, ale jednoczenie nie brakuje w niej emocji i uczuć. A to błąd, który często popełniają twórcy filmów – kreują bohaterki, które są tak odważne i niesamowite, że aż przypominają roboty. Ellen Ripley jest bardzo ludzka.
Weaver walczyła z kosmitami jeszcze w kolejnych częściach: "Obcym – decydującym starciu", "Obcym 3" i "Obcym: Przebudzeniu". W "dwójce" kultowa postać pokazała zupełnie inne oblicze i staje się matką-twardzielką. Kiedy Ripley odkrywa dziewczynkę ukrywającą się przed kosmitami, budzi się w niej naprawdę dziki instynkt macierzyński. Bohaterka nigdy nie była twardsza niż w tej odsłonie serii, w której jest opiekuńczą zastępczą matką dla małej Newt. Zwłaszcza w kultowej scenie, gdy krzyczy do Królowej ksenomorfów: "Odwal się od niej, suko!".
4. Zabójcze ciało (2009)
To się nazywa nietrafiony marketing: "Zabójcze ciało" było reklamowane jako seksowny thriller z Megan Fox, który przyciągnie męską widownię. Zaskoczeni byli nie tylko niektórzy widzowie, ale i sam dystrybutor 20th Century Fox, bo film okazał się nie tylko feministyczny, ale i queerowy. Ba, dziś uznawany jest za klasyk i kina feministycznego, i LGBT, chociaż 14 lat temu odniósł średni sukces, otrzymał mieszane recenzje, a wielu zmieszało go z błotem.
O czym jest "Zabójcze ciało"? Fox gra atrakcyjną cheerleaderką Jennifer, która jest obiektem westchnień wszystkich chłopaków w swoim licem. Pewnego dnia zostaje opętana przez demona i zaczyna bez litości mordować zakochanych w niej kolegów. Powstrzymać usiłuje ją jej przyjaciółka Needy (Amanda Seyfried).
Film nie tylko miał biseksualny podtekst, ale jednocześnie widzowie (a zwłaszcza widzki) stali po stronie Jennifer-demona, która nie tylko odzyskała swoją kobiecą sprawczość, ale również mściła się za własne krzywdy. Można jednak było się tego spodziewać, bo scenarzystką była Diablo Cody, laureatka Oscara za "Juno", która zawsze przedstawia kobiecą perspektywą i wywraca utarte tropy do góry nogami. Wytwórni się to nie podobało...
5. Legalna blondynka (2001)
Film o plastikowej blondynce ma być feministyczny? Wolne żarty. A jednak. Kultowa "Legalna blondynka" daje kobietom niezwykłą siłę, a Elle wcale nie jest "pustakiem", jak niektórzy lubią nazywać dziewczyny w jej stylu.
Bohaterka lubi kolor różowy, małe pieski, pluszowe notesy i królicze uszy, ale co z tego? Może lubić, co chce. Najważniejsze, że jest zdeterminowana, żeby osiągnąć swój cel. A w tym przypadku to ukończenie studiów prawniczych na Harvardzie. Ok, może jej początkowa motywacja nie jest zbytnio girlpowerowa (chce odzyskać mężczyznę), ale Elle szybko odkrywa, że jest naprawdę bystra, ambitna i zdolna, a potem rozwija się już tylko dla siebie.
Grana przez Reese Witherspoon bohaterka osiąga wielki sukces jako prawniczka i cały czas jest wierna sobie – mimo krytyki i drwin otoczenia wcale nie zamierza się zmieniać. Elle pomaga też innym kobietom w potrzebie, a oprócz tego uciera nosa niefajnym mężczyznom, czyli byłemu ukochanemu, który rzucił ją, bo była "nieodpowiednia" oraz profesorowi, który molestuje ją seksualnie. A przy okazji znajduje miłego chłopaka, który szanuje ją i lubi taką, jaką jest. "Legalna blondynka" to po prostu ultimate feminist movie i... pora na seans po latach.