Porównywanie "Barbie" i "Oppenheimera" to karkołomne, wręcz niedorzeczne wyzwanie, bo to filmy różne pod praktycznie każdym względem. Jednak to właśnie z powodu tego kontrastu byliśmy katowani memami w tej sprawie od mniej więcej roku. Kto więc wygrał starcie tytanów pod nazwą "Barbenheimer"? Oceniliśmy to w redakcji na podstawie kilku kategorii.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Filmy "Barbie" i "Oppenheimer" weszły do kin tego samego dnia - 21 lipca.
Ten pierwszy to przewrotna, aktorska i bardzo autorska opowieść o kultowych lalkach w reżyserii Grety Gerwig. W drugim Christopher Nolan przedstawia nam drobiazgowo 3-godzinną biografię "ojca bomby atomowej" oraz historię i pokłosie projektu Manhattan.
Wyniki weekendowego box office pokazują, że pojedynek o widza wygrała "Barbie" (zarobiła na świecie 337 mln, a "Oppenheimer" 174 mln dolarów). A jak wypadły same filmy? Wynik może być dla niektórych niespodzianką.
W kinach dawno nie było takiego pojedynku (z wyjątkiem dwóch filmów o Dywizjonie 303, ale to zupełnie inna kategoria wagowa i zainteresowanie), a wszystko tak naprawdę zaczęło się od rzekomej zemsty na Christopherze Nolanie. Reżyser po wielu latach "zdradził" Warner Bros i nakręcił "Oppenheimera" dla Universal Pictures, więc wytwórnia słynnych braci wyznaczyła datę premiery "Barbie" tego samego dnia.
Tematyka filmów była tak przeciwstawna, że dała początek serii memów, która przerodziła się potem w społeczny i popkulturowy fenomen. Trzy osoby z naszej redakcji (Ola Gersz, Zuzanna Tomaszewicz i wyżej podpisany) widziały już oba te filmy, więc w ramach zabawy też postanowiliśmy je razem ze sobą zestawić i porównać pod względem 5 aspektów.
"Barbie" kontra "Oppenheimer". Który film jest według nas lepszy?
Obie produkcje w swoich gatunkach wypadają ponadprzeciętnie, obie mają wspaniałą obsadę i zostały nakręcone przez utalentowanych twórców. Tak naprawdę w tym pojedynku zwycięża kino, które wraca do łask po pandemicznej zapaści i widzowie, bo dostają dwa naprawdę udane (opinie widzów i krytyków są ogólnie pozytywne i zgodne) i wyjątkowe filmy.
Jednak memom musi stać się zadość. W poszczególnych kategoriach niezależnie od siebie wybraliśmy swojego zwycięzcę lub zwycięzców w przypadku remisu i na koniec podliczyliśmy nasze głosy (w nawiasach obok imion są pierwsze literki tytułów, którym przyznaliśmy punkt).
Scenariusz i reżyseria
Ola (B): I Greta Gerwig, i Christopher Nolan musieli zmierzyć się z monumentalną amerykańską ikoną (kultury versus historii i nauki), chociaż oczywiście trudniejsze zadanie miał Nolan, który kręcił biografię. To genialny reżyser i słabszy scenarzysta, który moim zdaniem nie do końca poradził sobie z ogromnym materiałem źródłowym, czyli książką "Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej". Początek filmu to teledyskowa zbitka faktów z życia Oppenheimera, którą Nolan chciał odhaczyć, a przez cały film Brytyjczyk rzuca nazwiskami i pojęciami, jakby chciał się pochwalić swoją imponującą wiedzą.
Reżyser bardzo spłaszcza też niektóre postaci, jak kochankę naukowca Jean Tatlock. Wydaje mi się też, że sama biografia Oppenheimera by się obroniła i nie do końca potrzebne były nieco efekciarskie (i bardzo nolanowe) efekty pod koniec filmu. Dlatego w tej kategorii wygrała dla mnie Gerwig (i Noah Baumbach, współtwórca scenariusza "Barbie"), która od początku do końca nakręciła film w spójnym i przemyślanym klimacie i stylistyce. Greta Gerwig zrobiła z filmu o lalce uniwersalną, pełną kulturowych odniesień opowieść o blaskach i cieniach kobiecości, kapitalizmie, patriarchacie i toksycznej męskości, więc pozostaje mi tylko ukłonić się przed jej reżysersko-scenariuszową maestrią.
Zuza (B, O): Myślę, że Gerwig i Baumbach są lepszymi scenarzystami, zaś Nolan lepszym reżyserem. "Barbie" bawi się kampem, zatem wszelkie fabularne niedociągnięcia (jeśli już się jakieś pojawiają) zawsze da się obronić właśnie tą estetyką. Natomiast sztuką jest uchwycić całą esencję dziewczęcości w tak niesamowicie prostej historii, a Gerwig temu podołała.
U Nolana scenariusz jest przepełniony patosem i momentami przypomina "Avengersów" tyle że zamiast superbohaterów, mamy tu naukowców. I wiadomo, to biografia jednego mężczyzny, ale bolała mnie jednowymiarowość niektórych drugoplanowych bohaterów (a już zwłaszcza kobiecych postaci) i brak jakichkolwiek odwołań do tego, jak testowanie broni atomowej wpłynęło na ludność Nowego Meksyku.
Reżyserem Nolan jest wielkim i cenię sobie jego wyobraźnię, a także zdolność do wprowadzania swoich pomysłów w życie.
Bartek (O): Oba filmy to niesamowicie ambitne projekty. Greta Gerwig powołuje do życia lalkowy świat i łączy go z naszym, tworząc surrealistyczną historię poruszającą szereg współczesnych problemów. "Barbie" jest zabawna, pomysłowa i mądra, ale i przewidywalna, morały w dialogach są grubymi nićmi szyte, a końcówka wychodzi banalnie (już w zwykłych bajkach mamy głębsze metafory).
Christopher Nolan napisał i zrealizował coś więcej niż zwykłą biografię, bo "Oppenheimer" dzieje się na przestrzeni kilkunastu lat, jest w nim zawarty kontekst wojenno-polityczny, a także spójny rozstrzał gatunkowy - od dramatu sądowego, przez thriller psychologiczny, po horror. Początek filmu to chaos, w którym niechronologicznie skaczemy po wielu wątkach, ale wszystko się pięknie układa w drugiej połowie niczym w eleganckim wzorze matematycznym, a finał po prostu zmiótł mnie z planszy.
Gra aktorska
Ola (O): Tak, Margot Robbie i Ryan Gosling byli doskonali w "Barbie" i trudno porównać aktorstwo komediowe z dramatycznym, ale wyczyny obsady "Oppenheimera" to prawdziwy kosmos. Genialni byli nie tylko Cillian Murphy, Emily Blunt i Robert Downey Jr., ale dosłownie wszyscy, nawet aktorzy w epizodach, jak Casey Affleck czy Gary Oldman, którzy kilka minut czasu ekranowego zamienili w złoto. Czapki z głów.
Zuza (O): "Oppenheimer", ale wyłącznie z tego powodu, że lubię śmiertelnie poważne aktorstwo. W "Barbie" było momentami przerostem formy nad treścią i nie mam tu - broń Boże - na myśli Margot Robbie, Ryana Goslinga czy Americi Ferrery.
Bartek (O): W obu filmach występuje śmietanka Hollywood, ale to jednak w "Oppenheimerze" nawet aktorzy występujący w epizodach zaliczają pamiętne i wgniatające w fotel popisy (np. Casey Affleck, Rami Malek). W "Barbie" głównie to Ryan Gosling kolejny raz udowadnia, jak wszechstronnym jest aktorem i wbrew tytułowi to on kradnie cały film (to jednak wina scenariusza, w którym Margot Robbie nie miała zbyt wiele do zagrania, bo film skupia się łopatologicznych przesłaniach), ale nie rozłożył mnie na łopatki jak Cillian Murphy i Robert Downey Jr. u konkurenta.
Muzyka i dźwięk
Ola (O): Soundtrack pełnej hitów w 'Barbie" i pompatyczna piosenka Ryana Goslinga są świetne, ale zwycięzca mógł być tutaj tylko jeden. Kiedy dowiedziałam się, że Hans Zimmer, przez lata naczelny kompozytor w filmach Nolana, nie robi muzyki do "Teneta" Christophera Nolana byłam zbita z tropu. Nolan bez Zimmera?! Na szczęście wybór padł na nową gwiazdę soundtracków Ludwiga Göranssona, zdobywcę Oscara za genialną ścieżkę do "Czarnej Pantery". Göransson świetnie poradził sobie w "Tenecie", ale w "Oppenheimerze" udowodnił, że wcale nie trzeba płakać za Zimmerem. Jego muzyka robi genialny klimat w nowym filmie Nolana (scena testu!), ale nie jest nachalna i nie odciąga uwagi od akcji. Będzie nominacja do Oscara za muzykę, ale musi być Oscar za dźwięk, bo to była prawdziwa maestria (znowu scena testu!).
Zuza (O): Biorąc pod uwagę całość, tu też stawiam na "Oppenheimera", ale gdybym miała wybrać z obu filmów tylko jeden utwór, który doprowadził mnie do łez, bez zastanowienia powiedziałabym "What Was I Made For" Billie Eilish z "Barbie". Wracając do Nolana, Ludwig Göransson jest po prostu objawieniem wśród twórców ścieżek dźwiękowych. W połączeniu z efektami dźwiękowymi jego twórczość przeraża, wzrusza i trzyma w napięciu.
Bartek (B, O): Tutaj miałem zagwozdkę, bo montaż i efekty dźwiękowe "Oppenheimera" to majstersztyk (doskonale to słychać w wizjach Oppneheimera i w scenie z detonacją bomby), a ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Ludwiga Göranssona uderza w moje czułe struny (główny motyw bardzo mi się kojarzy z moim ulubionym soundtrackiem do "Interstellar"). Co prawda śpiewający z przejęciem Ryan Gosling wygrywa wszystko, ale piosenki z "Barbie" wlatywały jednym uchem, a wypadały drugim, dlatego zarządzam remis.
Strona wizualna
Ola (B, O): Remis. Nolan zrezygnował z CGI, dlatego wybuch bomby atomowej robi niewiarygodne wrażenie (nadal nie mam pojęcia, jak oni to zrobili!), podobnie zresztą jak wizje Oppenheimera. Z kolei różowa scenografia Barbielandu to mistrzostwo świata i nie mam wątpliwości, że "Barbie" zgarnie za to Oscara.
Zuza (B, O): Remis, remis, remis. Efekty lepiej sprawdzają się u podniosłego Nolana, zaś scenografia u pastelowej Gerwig. W "Barbie" zachwycił mnie fakt, że w niemal wszystkich ujęciach zastosowano praktyczne efekty wizualne. Nawet w sekwencji z przejściem między Barbielandem a prawdziwym światem nie było ani deka zielonego ekranu.
Bartek (B): "Oppenheimer" to głównie film z gadającymi głowami i jego siła tkwi w dialogach (ale za to jakie towarzyszy temu napięcie!) i z wyjątkiem wspominanej wiele razy w tym artykule eksplozji bomby (za to w jakim stylu) nie ma tu zbyt wiele efektów. Lwia część akcji dzieje się albo w ciasnym pokoiku w czasie przesłuchania, albo na pustyni w bazie Los Alamos, gdzie projektowano broń jądrową - po prostu z taką historią mamy do czynienia. Barbieland to za to jedna z najbardziej spektakularnych i zwariowanych scenografii w dziejach kina (ponoć przez to zabrakło koloru różowego w sklepach z farbami) - całość jest zrealizowana w zamierzonym, kiczowatym stylu i wygląda obłędnie, a podkręcają to też cudaczne stroje bohaterów i "fizyka" tego świata. Dlatego tym razem punkcik dla "Barbie".
Ogólne wrażenia
Ola (O, B): Znowu remis, bo oba filmy we mnie "walnęły". "Oppenheimer" iście antyczną tragedią ojca bomby atomowej, współczuciem, empatią i lękiem, a "Barbie" – radościami i smutkami kobiecości oraz zrozumieniem, jak trudno i pięknie być kobietą. Skrajnie różne filmy, ale oba moim zdaniem doskonałe w swoich kategoriach. Barbieheimer to triumf kina.
Zuza (B): Myślę, że ani "Oppenheimer", ani "Barbie" nie wnieśli niczego przełomowego do dyskusji na poruszane przez siebie tematy, aczkolwiek świetnie uchwycili pewne społeczne nastoje. Nolan pokazał nam, że ludzkość jest o krok od zagłady. W jednej minucie jesteśmy, a w drugiej może nas już nie być. Gerwig zaś pokazała moc siostrzeństwa (z jego wszystkimi blaskami i cieniami). Podczas seansu "Oppenheimera" siedziałam sztywno, jakbym zaraz sama miała wylecieć w powietrzę, a na seansie "Barbie" czułam się tak, jakbym mogła konie kraść. Więc myślę, że tu Barbieland wygrywa o włos.
Bartek (O): Po "Barbie" nie wiedzieliśmy czego się spodziewać i przez to był początkowo zaskakujący, ale jego formuła szybko się wyczerpuje. Przesyt mądrości przypomina w pewnym momencie autoparodię lub film propagandowy, a fajni bohaterowie i fantastycznie wykreowany świat stają się przez to tylko tłem. Choć ogólnie bardzo dobrze się bawiłem, to jednak oczekiwałem czegoś więcej po Gerwig i Baumbachu. Po Nolanie i jego "Oppenheimerze" wiedzieliśmy czego się spodziewać i znaliśmy tę historię, a jednak dawno się w kinie tak się nie stresowałem, jak przy odliczaniu przed detonacją bomby. Film ma wiele interesujących zabiegów formalnych, genialnych ról i choć potrafi przytłoczyć nadmiarem postaci i wątków, to ostatecznie jesteśmy wynagradzani z nawiązką.
Werdykt: "Barbie" 8 pkt - "Oppenheimer" 12 pkt
Nie wszyscy lubią oceniać sztukę przez pryzmat punktów, ale to jedna z najbardziej sprawiedliwych metod wyłonienia zwycięzcy - szczególnie wtedy, gdy w szrankach stanęły tak kontrastowe dzieła, których nie da się w inny sposób porównać. "Barbie" triumfuje pod względem liczby widzów w kinach, ale w naszym subiektywnym rankingu dotyczącym samych filmów wygrał, ku zaskoczeniu niektórych z nas, ze sporą przewagą "Oppenheimer".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.