Dopiero po kilkunastu godzinach MON i MSZ potwierdziły, że białoruskie śmigłowce naruszyły polską przestrzeń powietrzną. Niestety, poranny incydent pod Białowieżą przypomina niedawne ogromne zamieszanie z rosyjską rakietą pod Bydgoszczą. – PiS nie wyciąga żadnych wniosków, reagowanie kryzysowe jest fatalne, a do Mariusza Błaszczaka nikt nie ma zaufania, ani prezydent z premierem, ani wojsko – ocenia w rozmowie z naTemat były minister obrony Tomasz Siemoniak.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie milkną echa incydentu z białoruskimi śmigłowcami, które we wtorek rano wleciały w rejon Białowieży tuż przy samej granicy. Przypomnijmy: informację o tym, że maszyny naruszyły polską przestrzeń powietrzną, resorty obrony oraz spraw zagranicznych potwierdziły dopiero po godz. 19:00.
Przedstawiciele MON w komunikacie wyjaśniali, że "przekroczenie granicy miało miejsce na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe". "Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej" – przekazano.
Wojsko utrzymywało, że nie doszło do naruszenia polskiej granicy, mimo że przedstawiciele Dowództwa Operacyjnego widzieli zdjęcia internautów, które wskazywały, że śmigłowce raczej nie znajdują się na terenie Białorusi. Z Białowieży do granicy są około 3 km w linii prostej, jednak ze zdjęć wynikało, że ich autorzy stali niemalże pod śmigłowcami.
Siemoniak o incydencie ze śmigłowcami: Fatalne reagowanie kryzysowe
Sprawę komentuje w naTemat były szef MON Tomasz Siemoniak. – Aż trudno to komentować. W tak napiętej sytuacji widać olbrzymi i niepokojący chaos komunikacyjny – ocenia. Z kolei o systemie polskiej obrony przeciwlotniczej mówi, że ten jest "bardzo fragmentaryczny".
– Ten system jest dopiero w budowie – precyzuje Tomasz Siemoniak i dodaje: – A powinien być wielowarstwowy. Od zestawów zdolnych zestrzelić śmigłowiec – które już są, przez kolejne warstwy, których nie posiadamy, aż do baterii Patriot – te nie są w linii – stwierdza.
I podkreśla, że cały resort obrony, ale również wojskowi, nie wyciągnęli wniosków po niedawnej sprawie z rosyjską rakietą pod Bydgoszczą. Przypomnijmy, Mariusz Błaszczak utrzymywał, że o tamtym incydencie nic nie wiedział.
– Po raz kolejny mamy do czynienia z fatalnym reagowaniem kryzysowym ze strony polskiego MON. Moim zdaniem bardzo źle się stało, że Mariusz Błaszczak nie został zdymisjonowany za sprawę rakiety pod Bydgoszczą. Nikt nie ma do niego zaufania, ani prezydent z premierem, ani wojsko. Utrzymywanie skompromitowanego ministra na stanowisku w takiej sytuacji mocno narusza poczucie bezpieczeństwa Polaków – mówi Tomasz Siemoniak.
Błaszczak zawiadamia NATO po incydencie pod Białowieżą
W wieczornym komunikacie Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, że w związku z naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej przez białoruskie śmigłowce do siedziby resortu wezwano charge d’affairs Ambasady Białorusi.
"Strona polska podkreśliła, że incydent jest postrzegany jako kolejny element eskalacji napięcia na granicy polsko-białoruskiej. Polska oczekuje od Białorusi powstrzymania się od tego typu aktywności" – czytamy.
W tym samym czasie swój komunikat wydało też Ministerstwo Obrony Narodowej. "W celu wyjaśnienia aktualnej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej, przewodniczący Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych, zwołał posiedzenie Komitetu" – napisano.
Jak dodano, o incydencie zostało poinformowane także NATO, a szef MON "polecił zwiększyć liczbę żołnierzy na granicy i wydzielić dodatkowe siły i środki, w tym śmigłowce bojowe".