O Taylor Swift można powiedzieć wszystko, ale nie to, że brakuje jej talentu do pisania piosenek i snucia historii, w których większość kobiet (i nie tylko) może odnaleźć siebie. Dla nich jest drugim Bobem Dylanem, co oczywiście niektórzy traktują jako ujmę na honorze. Bo "zarabia na wyciąganiu brudów swoich byłych", bo jej kawałki puszczane w radiu są słabe. Znacie przysłowie: "nie oceniaj książki po okładce"? "Shake It Off" to właśnie taka nijaka okładka, za którą kryją się liryczne słowa "wyjęte" z ust miliona dziewcząt.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Odpowiedź na pytanie o to, co łączy Taylor Swiftz Bobem Dylanem, jest niesamowicie prosta. Nie chodzi bynajmniej o wspólną treść niesioną przez ich utwory, lecz o pisarski geniusz. Owszem, młodszej koleżance po fachu brakuje na koncie literackiej nagrody Nobla, która – zdaniem wiernych jej słuchaczy – prędzej czy później zostanie jej wręczona, ale w kunszcie przynajmniej stara się na swój sposób dorównywać autorowi ballady "Knockin' on Heaven's Door".
Dlaczego Bob Dylan uchodzi za najwybitniejszego tekściarza wszech czasów?
Bob Dylan jest niezaprzeczalnym symbolem lat 60. XX wieku. Tu warto nadmienić, że tamta dekada - ze względu na zimną wojnę, konflikt w Wietnamie, kryzys kubański, wzrost ruchu pacyfistycznego, śmierć prezydenta Johna F. Kennedy'ego oraz Martina Luthera Kinga - miała z zasady charakter polityczny, co oznaczało, że twórczość wielu ówczesnych artystów z góry była skazana na prowadzenie polemiki z władzą.
Amerykański piosenkarz zdołał najlepiej uchwycić słowami nastroje panujące wówczas w społeczeństwie, a także udowodnić, że istnieje zapotrzebowanie na bardziej lewicujące treści. Ba, pokazał nawet, że protest-songi, w których między innymi krytykował kapitalizm i wyścig zbrojeń, mogą odnieść sukces komercyjny. Inspirowany beatnikami i pieśniarzem Woodym Guthriem stał się ważnym głosem kontrkultury.
Wokal barda (bo taki tytuł najlepiej pasuje do Dylana) należy traktować jako ozdobę, zaś teksty jego piosenek jako siłę sprawczą, która w umiejętny sposób posługuje się metaforami, za jednym pociągnięciem pędzla potrafi uchwycić na płótnie doświadczenia pokolenia baby boomerów i poniekąd przewidzieć przyszłość.
Z tego też względu większość tego, co tworzył muzyk, nie ma daty ważności. Z poprzednimi "generacjami" łączy nas więcej, niż chcielibyśmy przyznać. Twórczość Dylana, choć mocno zakorzeniona w ubiegłym wieku, jest wciąż aktualna.
"Ludzie, zbierzcie się wokół ze wszystkich stron / I oby nie porwał was rzeki tej prąd / Pogódźcie się z tym, że zmarzniecie na kość / Jeśli czas taką dla was ma wartość / Więc nauczcie się pływać, by na dnie gdzieś nie stanąć / Bo czasy wciąż, wciąż się zmieniają" - słyszymy w pierwszej zwrotce utworu "The Times They Are a-Changin", który można interpretować jako ponadczasowy hymn jednej z niewielu rzeczy, która jest w życiu pewna, czyli zmiany.
Starsze pokolenia nie rozumieją Taylor Swift
Dylan jest jednym z nielicznych tekściarzy, którym przypisano literackie zasługi. On, Joni Mitchell, Leonard Cohen czy Jeff Buckley postawili poprzeczkę w dziedzinie "pisania piosenek" bardzo wysoko. Na tyle wysoko, że w oczach starszych słuchaczy młodzi artyści praktycznie nie mogą równać się z ich potencjałem.
Cykle "wyparcia" są powszechne w kulturze. Dobrze wiemy, że gdy we wszelako pojętej sztuce pojawiają się jakieś nowe, bardziej eksperymentalne nurty, obrońcy starego porządku przeważnie odmawiają im wielkości. Przykładem jest tu choćby impresjonizm. W pracach Claude'a Moneta krytycy widzieli z początku ubogie kompetencje i niechlujność.
Nie wspominam o tym bez powodu. Odnoszę wrażenie, że w muzyce da się zaobserwować podobne zachowania. Na wieść o tym, że Taylor Swift może być dla kobiet drugim Bobem Dylanem (takie porównanie zrobił m.in. brytyjski dziennik "The Times"), większość słuchaczy zrobi wielkie oczy, co bez znajomości żadnego kontekstu jest całkiem zrozumiałą reakcją. W końcu powszechnie wiadomo, że Dylan grał folk i śpiewał o niesprawiedliwościach społecznych, a Tay Tay robi komercyjną muzykę i rozlicza się ze swoimi byłymi chłopakami. Tak się przyjęło, ale to krzywdzące uproszczenie.
Taylor Swift to ktoś więcej niż laska śpiewająca o byłych
Swoje pierwsze wiersze i piosenki Swift napisała w dzieciństwie. Miała zaledwie 12 lat, gdy zaczęła roznosić dema swojego autorstwa po wszystkich wytwórniach muzycznych w Nashville, nazywanym powszechnie stolicą country. Po upływie dwóch lat zatrudniono ją jako najmłodszą tekściarkę wytwórni Sony/ATV Music Publishing. Pchanie się drzwiami i oknami wyszło jej na dobre. Obecnie dorobek artystki liczy 10 albumów studyjnych i tyle samo statuetek Grammy.
W radiu, na antenie MTV lub stronie głównej serwisu YouTube raczej nie uświadczymy najpiękniejszych kompozycji Taylor, a single, które z całego repertuaru w najmniejszym stopniu pokazują jej talent. Im prostsze słowa i chwytliwsza melodia, tym lepiej dla wytwórni. Słuchacze tworzą popyt na muzykę, która niekoniecznie musi nieść ze sobą pogłębione przesłanie.
Patrzenie na Taylor Swift wyłącznie przez pryzmat jej singli to jedno, a stawianie jej w świetle jako "rozgoryczoną byłą dziewczynę" to drugie. Od muzyków oczekuje się, by śpiewali o tym, co czują; by byli autentyczni. Idolka dziewczyn nie wymienia w swoich kawałkach nikogo z nazwisk, więc winę za przylepienie jej takiej, a nie innej łatki ponoszą po części fani, którzy za bardzo wczuli się w rolę detektywów.
Poetka millenialsów
Swift od początku kariery poświęcała się pisaniu o swoich miłosnych doświadczeniach, a zwłaszcza o emocjach towarzyszących jej przy rozstaniach. Taylor dorastała na naszych oczach – zarówno jako kobieta, jak i artystka. Raczkowała w utworze "Love Story" z drugiego albumu "Fearless", w którym (podobnie jak inni twórcy przed nią) widziała siebie jako naiwną Julię pragnącą uciec z Romeem, natomiast w "Willow" z dziewiątego krążka "Evermore" opowiada już historię z perspektywy dojrzalszej Desdemony, bohaterki szekspirowskiej sztuki "Otello", która sama sprowadza na siebie cierpienie.
Jeśli prześledzimy drogę, jaką Taylor pokonała od 2006 roku, zauważymy, że z dziewczyny zafascynowanej kultowymi romansami i stawiającej pierwsze kroki w miłości wyrosła na oczytaną tekściarkę z krwi i kości; kobietę, której życie dało już nie raz w kość i która słowem walczy z oczekiwaniami, jakie ma wobec niej patriarchalne społeczeństwo.
Nie śpiewa o tematach aż tak uniwersalnych jak Dylan, aczkolwiek tworzy feministyczne quasi-pieśni protestu, odpowiadające na współczesne potrzeby jednej z grup społecznych, czyli m.in. dziewcząt. Warto również pamiętać, że należy do garstki popowych piosenkarek młodego pokolenia, których nikt nie wyręcza w pisaniu większości piosenek.
Taylor dzieli się ze słuchaczami swoimi najintymniejszymi przemyśleniami, które łączą się z ponadczasowymi wręcz rozterkami większości kobiet, ale także mężczyzn i osób innej płci. W repertuarze porusza kwestie m.in. zdrad, wypalenia w związkach, zaburzeń odżywiania, seksizmu oraz nierówności płci, i ubiera je tak, by brzmiały jak proza Charlotte Brontë bądź poezja Williama Wordswortha.
"If clarity's in death, then why won't this die? / Years of tearing down our banners, you and I / Living for the thrill of hitting you where it hurts / Give me back my girlhood, it was mine first" – oto przykład tego, w jakim stylu Swift rozprawia się z bolesną przeszłością, a konkretnie ze związkiem z dużo starszym mężczyzną. Ze słów do "Would've Could've Should've" z dziesiątej płyty "Midnights" wybrzmiewa usprawiedliwiona złość – nie na samą siebie, a na dorosłego faceta, który złamał serce nastolatce.
– Słuchając jej tekstów, które większość rozentuzjazmowanej (głównie żeńskiej) publiczności zna na pamięć, potwierdziłam myśl, którą po raz pierwszy miałam 15 lat temu. To nie jest tylko wysokiej klasy showbiznes. Taylor Swift jest prawdziwą poetką – zachwycał się w rozmowie z "The Sunday Times" sir Jonathan Bate, ekspert od twórczości Williama Shakespeare'a na Warwick University.
Osobom wątpiącym w umiejętności Tay Tay polecam zabawić się w zgaduj-zgadula, czy dany wers wyszedł spod pióra najwybitniejszego angielskiego dramaturga czy może 33-latki z Pensylwanii.
Nie jest więc przesadą mówienie, że Taylor Swift to żeńska wersja Boba Dylana, która koi serca millenialsów i łączy się z nimi w bólu. Choć nie darzę artystki ślepą miłością, jej twórczości zawsze będę bronić. W mainstreamowej muzyce brakuje szczerego głosu kobiet, a Swift – niezależnie od tego, czy się ją lubi, czy nie – daje wielu laskom głos. To bardka naszych czasów.
(fragment "Love Story" z 2008 roku)
Romeo, save me, they're tryna tell me how to feel
This love is difficult, but it's real
Don't be afraid, we'll make it out of this mess
It's a love story, baby, just say,
(fragment "Willow" z 2020 roku)
Wait for the signal and I'll meet you after dark
Show me the places where the others gave you scars
Now this is an open-shut case
Guess I should've known from the look on your face
Every bait and switch was a work of art
And when I felt like I was an old cardigan
Under someone's bed
You put me on and said I was your favoriteTo kiss in cars and downtown bars
Was all we needed
You drew stars around my scars
But now I'm bleedin'
"Cardigan"
fragment piosenki Taylor Swift z albumu "folklore"
And you call me up again just to break me like a promise
So casually cruel in the name of being honest