Nie od dzisiaj wiadomo, że białoruskie i rosyjskie media rządowe to wylęgarnia propagandy na masową skalę. To, co wypisują na temat ostatnich wydarzeń w naszym kraju, to po prostu absurd. Sami zobaczcie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zaczęło się od kuriozalnej wypowiedzi Władimira Putina pod koniec lipca na temat Polski. – Warszawa zapomniała, że Polska dzięki Stalinowi otrzymała wiele zachodnich ziem – powiedział Putin w trakcie spotkania z Radą Bezpieczeństwa. – Jeśli Warszawa o tym zapomni, to Rosja przypomni – groził dyktator.
Putin mówił o Polsce także w kontekście wojny w Ukrainie. Rosyjski prezydent stwierdził, że nie może przemilczeć rzekomego faktu tworzenia oddziałów polsko-litewesko-ukraińskich.
– Mówimy o regularnej, dobrze wyposażonej jednostce wojskowej, która ma być użyta do działań na terytorium Ukrainy. Między innymi do zapewnienia bezpieczeństwa współczesnej zachodniej Ukrainie – powiedział Putin. Jak przekonywał, utworzenie takich "oddziałów" miałoby na celu zajęcie przez Polskę zachodnich ziem Ukrainy. Co na to media na Białorusi?
Białoruska propaganda w akcji
Okazuje się, że to nie wszystkie kuriozalne tezy, które padły podczas tego spotkania. Na stronie białoruskiej agencji BelTA można przeczytać rozmowę z parlamentarzystą Igorem Chłobukinem, który powiedział, że podczas wizyty Alaksandra Łukaszenki w Petersburgu prezydent Władimir Putin "wysłał pasjonatom w Polsce jasny komunikat" w sprawie agresji na... Białoruś.
– Jeśli obcy żołnierz wkroczy na terytorium Białorusi, reakcja Państwa Związkowego będzie ostra. W końcu będzie to oznaczało agresję na Rosję. Jeśli polskie wojska pojawią się na terytorium Zachodniej Ukrainy, nie będą mogły się wycofać, bo dla najemników nie będzie litości – stwierdził Chłobukin.
Ale na tym nie skończył swojego wywodu. Zaczął bowiem oceniać działania polskich polityków. Stwierdził, że "nieprzyjazne posunięcia wobec sąsiadów stały się dla nich polityków nową normą". Pojawiła się też po raz kolejny absurdalna i w zderzeniu z rzeczywistością kłamliwa teza, że Polska chce zagarnąć ziemie zachodniej Ukrainy.
– Dzisiaj nie tylko deklarują zamiary, ale już działają w sposób nieprzyjazny, tłumiąc wszelkie próby i sugestie pokojowego uregulowania sytuacji na Ukrainie i w całym regionie. Działając pod patronatem Stanów Zjednoczonych i NATO, Polska bezpośrednio ingeruje w administrację publiczną i sprawy wojskowe Ukrainy. Robią wszystko, by całkowicie zniszczyć suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy. (...) Polska dołoży wszelkich starań, aby przejąć ziemie wschodnie, które historycznie do niej należą – powiedział białoruski polityk.
Słowa Władimira Putina wzięła sobie do serca także białoruska telewizja Biełaruś-1, która poświęciła część jednego z programów publicystycznych tematowi: Czy Polska chce zająć Białoruś? Całość materiału w języku rosyjskim można znaleźć na stronie stacji.
Słowa Łukaszenki o Wagnerowcach i Polsce
Mniej więcej w tym samym czasie padły także kuriozalne słowa Alaksandra Łukaszenki o Wagnerowcach. Przypomnijmy, że podczas spotkania z Władimirem Putinem nawiązał do sprawy obecności najemników na terytorium jego kraju. Zasugerował, że członkowie bojówki zaczynają się niecierpliwić.
– Może nie powinienem tego mówić, ale powiem. Wagnerowcy zaczęli nas męczyć. Mówią: "chcemy jechać na Zachód, pozwólcie nam". Powiedziałem: dlaczego chcecie jechać na Zachód? "No, żeby pojechać na wycieczkę do Warszawy, do Rzeszowa" – miał stwierdzić Łukaszenka.
– Oczywiście, zgodnie z ustaleniami trzymam ich na Białorusi. Nie chciałbym ich na Zachód przenosić, bo są w złym humorze. Musimy im jednak oddać hołd – oni wiedzą, co się dzieje wokół Państwa Związkowego – dodał.
– Nagle ostatnio słyszę, że Polska wpadła w szał, że rzekomo przyjeżdża tu jakiś oddział, aż 100 osób. Żadne oddziały PKW Wagnera w liczbie 100 osób nie przeniosły się tutaj – stwierdził Łukaszenka i podkreślił, że ich zadaniem jest szkolenie białoruskiej armii.
– Muszę szkolić swoje wojsko, bo armia, która nie walczy, jest w połowie skuteczna. (...) Ja nie chcę walczyć. Nie chcę, żeby nasi chłopcy umierali. Dlatego musimy ich uczyć. Więc (wagnerowcy - red.) przekazują im swoje doświadczenie – dodał białoruski przywódca.
W kolejnym tekście Łukaszenka odniósł się bezpośrednio do swoich słów, które padły w Petersburgu. Stwierdził, że... żartował mówiąc o wagnerowcach.
– Żartowałem, że wagnerowcy szeptali między sobą: jedziemy na wycieczkę do Rzeszowa. Po co? Bo sprzęt i broń szły z Rzeszowa tam, gdzie ci wagnerowcy walczyli pod Artemowskiem (Bachmutem - red.). Tysiące ich ludzi tam zginęło – tłumaczy Łukaszenka. Dalej jednak ponownie straszy.
– Czy (wagnerowcy - red.) wybaczą? Nie wybaczą. Dlatego niech się modlą (Polacy - red.), byśmy ich zatrzymali, jakoś ich zapewnili. Inaczej bez nas by się tam przedostali i wdarliby się tak do tego Rzeszowa i Warszawy. Dlatego nie ma co mi robić wyrzutów, ale trzeba dziękować – podkreślił białoruski przywódca.
W tym samym tekście Alaksandr Łukaszenka odniósł się także do analiz zagranicznych obserwatorów i ekspertów, którzy wskazywali, że rozlokowanie wagnerowców niedaleko przesmyku suwalskiego nie jest przypadkiem. Zdaniem jednak białoruskiego dyktatora jego krajowi nie zależy na tych terenach i nigdy nie zależało.
– Suwalski korytarz nie jest na Białorusi. Nie poruszamy się tym korytarzem, ani w kierunku tego korytarza. Nie potrzebujemy go od tysiąca lat. Najważniejsze, żeby zachować pokój – stwierdził, ale jednocześnie zaznaczył, że Białoruś będzie "przemieszczać jednostki wojskowe przez swoje terytorium według własnego uznania".
Narracja: Polak to wróg
Dobór wypowiedzi i kontekst artykułów w białoruskich i rosyjskich mediach też nie jest przypadkowy. Wystarczy spojrzeć na inny tekst agencji BelTA z wizyty Łukaszenki w obwodzie brzeskim. Przytacza ona wypowiedź jednego z "mieszkańców" o ustawie o obywatelstwie. Chodzi w niej o to, że zobowiązuje obywateli do zgłaszania, czy posiadają obce obywatelstwo.
– A co z Kartą Polaka? Może powinna być całkowicie zdelegalizowana, a jej posiadacze powinni mieć ograniczone prawa? – zapytał zapewne przypadkowo i wcale niepodejrzanie mężczyzna. To oczywiście dało możliwość do dalszego atakowania Polaków, których przedstawia się w białoruskich mediach jako wrogów.
– Państwo może pozbawić obywatelstwa tych ludzi, którzy są wrogami, którzy mieszkając tutaj lub za granicą działają na szkodę naszego kraju. Mieliśmy w tym swój udział w przeszłości. Na tym polega problem. Nikogo jeszcze nie pozbawiliśmy obywatelstwa. Ale ci ludzie muszą zrozumieć, że jeśli uznają nas za swoich wrogów i walczą przeciwko naszemu krajowi, domagając się sankcji, to spotka ich odwet. O to chodzi – odpowiedział Łukaszenka.
– Jeśli chodzi o posiadaczy Karty Polaka, to cóż, bardzo podcięliśmy im skrzydła. Czuję, że ten problem nadal istnieje. Jeszcze do niego wrócimy – dodał białoruski przywódca.
Niemniej oba tematy zostały podchwycone przez propagandzistów ze wschodu. Pierwszy mocno zainteresował Rosję. Dlatego nie dziwi nagłówek artykułu agencji TASS "Rosną napięcia między Ukrainą a Polską". W tekście cytowany jest rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, który stwierdził, że "konflikty między Ukrainą a Polską będą się nasilać".
– Sami Polacy mają wiele pretensji do Ukrainy, szeroki zakres wydarzeń historycznych, które dobrze pamiętamy, odcisnęły głębokie piętno na współczesnym stanie ich stosunków. Dlatego jest tam dużo niezgody, a ta niezgoda będzie tylko rosła – powiedział rosyjski propagandysta.
– Polscy rolnicy nie przepadają za ukraińskim zbożem, polscy obywatele niechętnie wydają swój budżet na ukraińskich uchodźców, którzy w ogóle nie mają zamiaru wracać i wzmagają żądania o jakieś przywileje dla siebie – wymieniał Pieskow.
Oczywiście żadna z tych tez nie jest prawdziwa, ale to nie przeszkodziło, żeby do akcji wkroczyła arcypropagandzistka, Maria Zacharowa. Rzeczniczka MSZ Rosji w rozmowie z Radiem Sputnik poszła o krok dalej.
Stwierdziła, że "obecnie powstają książki, konferencje i przemówienia poświęcone odzyskaniu przez Polskę Zachodniej Ukrainy, nie wspominając o (...) znaczkach i monetach z nostalgicznymi pamiątkami z czasów, gdy dzisiejsza Zachodnia Ukraina była częścią Polski, które są stopniowo włączenia do dialogu publicznego – pisze TASS.
– To tworzy pewną publiczną pętlę sprzężenia zwrotnego, więc nie można już po prostu udawać, że nikt nie wie, co się dzieje – podsumowała dyplomatka.
Incydent ze śmigłowcami i napięta sytuacja na granicy? Propaganda: To wina Polski
Oczywiście w kwestii incydentu z białoruskimi śmigłowcami TASS podobnie jak reszta rządowych mediów Białorusi i Rosji przyjęła narrację Mińska.
Jak czytamy w tekście TASS, która cytuje stronę białoruską "śmigłowce białoruskich sił powietrznych i obrony powietrznej wykonywały loty na wysokości 150-200 metrów i nigdy nie zbliżały się do granicy państwowej bliżej niż 1900 metrów. Resort zwrócił też uwagę, że 200 metrów od granicy leciał polski śmigłowiec Mi-2".
"Ewidentnie absolutnie nielogiczne jest podejmowanie jakichkolwiek prowokacyjnych działań w sytuacji, gdy druga strona bacznie obserwuje loty samolotów" – cytuje białoruski MSZ rosyjska agencja.
W innym tekście TASS zacytowano wypowiedź wspomnianego wcześniej Pieskowa, który uważa, że na granicy polsko-białoruskiej "jest dużo dziwactw, generalnie Polacy mają skłonność do prowokowania sytuacji, eskalacji napięcia. Ta linia nie jest nowa i dopiero w ostatnich latach się rozwija".
Rosja zablokowała część stron
Trzeba także zauważyć, że Polacy nie mają dostępu do wszystkich rosyjskich stron "informacyjnych", na których sączona jest propaganda antyzachodnia i antypolska. Być może ze względu właśnie na ten fakt zablokowano większość polskich adresów IP. I tak Radio Sputnik, RIA Novosti czy EurAsia Daily są niedostępne dla internautów z kraju nad Wisłą.
Z pomocą przychodzą specjaliści i obserwatorzy mediów, którzy obchodzą te blokady używając VPN-u. I tak w analizie doktora Michała Marka czytamy, że naruszenie przestrzeni powietrznej Polski przez białoruskie helikoptery zostało przedstawione między innymi w tych "niedostępnych" mediach, jako "polski wymysł sugerując, iż mamy do czynienia z polską prowokacją".
W artykułach podkreślano także, że to "polski fake-news służący uzyskaniu przez Warszawę czynnika, który posłuży rządowi RP do usprawiedliwienia potrzeby militaryzowania wschodniej Polski".
Widać więc, że poziom oderwania od rzeczywistości białoruskich i rosyjskich mediów propagandowych rośnie. Aż strach pomyśleć, co będzie, kiedy w Polsce rozpocznie się oficjalna kampania wyborcza...