
Powoli się już o nim zapominało, ale dziś stawia się mu pomniki, pisze o nim piosenki, jego postać inspiruje twórców filmowych. "Być jak Kazimierz Deyna" chce nie tylko bohater filmu Anny Wieczur-Bluszcz, który już w marcu trafi do kin. Postać kapitana "Orłów Górskiego" fascynuje coraz mocniej. Choć tego, jak stał się legendą, nie potrafią wytłumaczyć nawet ci, którzy dobrze go znali. - Gdyby żył, być może klepałby biedę, a być może byłby wielkim trenerem na miarę Pepa Guardioli - mówi w rozmowie z naTemat dziennikarz sportowy, Stefan Szczepłek.
Na pewno na nowo rozbudza też mit legendarnego zawodnika Legii Warszawa i reprezentacji Polski. Kapitan "Orłów Górskiego" znowu wraca do popkultury. Znowu, bo jej ikoną był już nawet wtedy, gdy pojęcie popkultura było używane tylko przez "zachodnich karłów reakcji" i im podobnych. Właśnie w głębokim PRL-u Kazimierz Deyna osiągnął szczyt. Komunistyczne realia sprawiły też, że z dnia na dzień z niego spadł. Najpierw gwiazdor stracił w oczach wielu po niewykorzystaniu rzutu karnego w mundialowym meczu z Argentyną, która była wówczas gospodarzem mistrzostw. Później szukał szczęścia na Zachodzie i również nie wypadało mówić o nim zbyt dobrze.
Na czym ten cud polega, tłumaczy w rozmowie z naTemat przyjaciel Kazimierza Deyny i autor w zasadzie jego jedynej biografii, dziennikarz sportowy Stefan Szczepłek. - To jest tak, jak z każdą wielką gwiazdą, która odchodzi za wcześnie. Gdy zginął, miał zaledwie 42 lata, wciąż był gwiazdą sportu. Poza tym, mieszkał daleko, nikt nie miał z nim bliższego kontaktu. W ten sposób rodzi się legenda. To ma też związek z okolicznościami jego śmieci, o której mówiono, że to samobójstwo lub zamach - twierdzi.
To jest tak, jak z każdą wielką gwiazdą, która odchodzi za wcześnie. Gdy zginął, miał zaledwie 42 lata, wciąż był gwiazdą sportu. Poza tym, mieszkał daleko, nikt nie miał z nim bliższego kontaktu. W ten sposób rodzi się legenda.
Choć do śmierci dziennikarz był z Kazimierzem Deyną bardzo blisko, podkreśla, że nie potrafiłby powiedzieć, czy gdyby żył, też byłby dziś legendą. - Takie dywagowanie nie ma sensu. Gdy popatrzymy na losy piłkarzy z tej wielkiej drużyny Kazimierza Górskiego, to one się układały bardzo różnie. Zdecydowana większość z nich była w podobnej sytuacji jak Deyna. Nie mogli wyjechać na Zachód, więc nie zarobili wielkich pieniędzy i nie ustawili się sportowo tak, jak powinni. Być może byłby w Warszawie i klepał biedę. A być może byłby wielkim trenerem na miarę Pepa Guardioli - podsumowuje Stefan Szczepłek.


