Powoli się już o nim zapominało, ale dziś stawia się mu pomniki, pisze o nim piosenki, jego postać inspiruje twórców filmowych. "Być jak Kazimierz Deyna" chce nie tylko bohater filmu Anny Wieczur-Bluszcz, który już w marcu trafi do kin. Postać kapitana "Orłów Górskiego" fascynuje coraz mocniej. Choć tego, jak stał się legendą, nie potrafią wytłumaczyć nawet ci, którzy dobrze go znali. - Gdyby żył, być może klepałby biedę, a być może byłby wielkim trenerem na miarę Pepa Guardioli - mówi w rozmowie z naTemat dziennikarz sportowy, Stefan Szczepłek.
"Być jak Kazimierz Deyna" wchodzi na ekrany kin pierwszego dnia marca. Wbrew tytułowi nie jest biografią słynnego piłkarza, a optymistyczną opowieścią o małym Kaziku, który rodzi się 29 października 1977 roku, w dniu, gdy w meczu z Portugalią Kazimierz Deyna strzelił swojego najpiękniejszego gola w eliminacjach do mundialu w Argentynie. Ten zbieg okoliczności jego ojciec uznaje za znak od Boga i próbuje stworzyć z syna następcę Deyny. Temu gra w piłkę jednak słabo idzie, stąd film opowiada raczej o walce z przeciwnościami losu niż futbolowych potyczkach.
Nowy film inspirowany postacią legendarnego piłkarza wkrótce wchodzi na ekrany kin
Na pewno na nowo rozbudza też mit legendarnego zawodnika Legii Warszawa i reprezentacji Polski. Kapitan "Orłów Górskiego" znowu wraca do popkultury. Znowu, bo jej ikoną był już nawet wtedy, gdy pojęcie popkultura było używane tylko przez "zachodnich karłów reakcji" i im podobnych. Właśnie w głębokim PRL-u Kazimierz Deyna osiągnął szczyt. Komunistyczne realia sprawiły też, że z dnia na dzień z niego spadł. Najpierw gwiazdor stracił w oczach wielu po niewykorzystaniu rzutu karnego w mundialowym meczu z Argentyną, która była wówczas gospodarzem mistrzostw. Później szukał szczęścia na Zachodzie i również nie wypadało mówić o nim zbyt dobrze.
Ikona Kazimierza Deyny odświeżona dzięki Euro 2012?
Kibice wiedzieli jednak swoje. Szczególnie ci najwierniejsi, ze Starogardu Gdańskiego, z którego pochodził i ze stolicy, gdzie przez wiele sezonów reprezentował barwy Legii Warszawa. Dla nich od zawsze był legendą i nikogo nie dziwi, że do dziś powstają o Deynie kolejne książki i filmy.
Deyna jako aktor
W 1981 roku piłkarz zagrał w amerykańskim filmie "Ucieczka do zwycięstwa"
- Kazik był bardzo młodym chłopakiem, gdy wyjechał z rodzinnego miasta i mówiąc szczerze, mało się raczej o jego talencie wtedy mówiło. Na jego punkcie ludzie zwariowali w Starogardzie dopiero, gdy zaczął grać w Legii i w reprezentacji. Pamiętam, że kiedy odnosił największe sukcesy, jego rodziców wozili na każdy mecz. Ale kiedy przestrzelił tego karnego, sąsiedzi poszli powybijać im okna. Mimo wszystko w mieście zawsze byli dumni z tego, skąd pochodził. Potem znowu wszyscy mówili o tym, że zagrał rolę w hollywoodzkim filmie. Szał jak przed laty zaczął się tu jednak dopiero niedawno - mówi pani Hanna, dawna sąsiadka rodziny Deynów.
Na nowo legendę Kazika Deyny rozbudziło organizowane w Polsce Euro 2012. Dla zagorzałych fanów futbolu na całym świecie jest wciąż jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskiej piłki, jego akcje chętnie przypominano więc w materiałach promujących historyczny dorobek biało-czerwonych. Tuż przed rozpoczęciem mistrzostw Europy przed nowym stadionem Legii Warszawa odsłonięto tymczasem jego pomnik. Ponad 200 tys. zł na ten cel zebrali w większości kibice stołecznego klubu. I to nie seniorzy, a raczej młoda gwardia legionistów.
W tym samym czasie wróciły zresztą do kraju prochy Deyny. Urnę złożono w słynnej Alei Zasłużonych na warszawskim Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, a legendę polskiej piłki przyszli uczcić zawodnicy, trenerzy, a nawet minister sportu Joanna Mucha. - Nasi chłopcy na pewno znają Kazia, rozmawiają o nim... - mówił wówczas teren kadry Franciszek Smuda, który historią Kazimierza Deyny motywował swoich zawodników przygotowujących się do zbliżającej się za kilka dni inauguracji Euro 2012.
Pop-Deyna
Wcześniej wspólnymi pomorsko-warszawskimi siłami Kazimierz Deyna doczekał się nawet piosenki na swój temat. "Legendę Deyny" opowiadają w niej na nowo muzycy Jordan i Pablopavo. Jeden pochodzi z Pomorza, drugi jest urodzonym warszawiakiem. Teledysk do deynowskiej piosenki, w którym występuje m.in. znana "Tańca z gwiazdami" tancerka Izabela Janachowska zasponsorowało rodzinne miasto piłkarza. Przy okazji Euro 2012 Starogard przypomniał sobie bowiem, że Kazik to jego największy skarb. Przewijający się w teledysku kadr z księdzem trzymającym w rękach "święty obraz" z podobizną Deyny wywołał nawet sporo kontrowersji, ale najlepiej oddaje to, że jakimś cudem Kazimierz Deyna to dziś prawdziwa ikona popkultury.
"Legenda Deyny" - Jordan feat. Pablopavo
W teledysku do tej piosenki Kazimierz Deyna dosłownie staje się "ikoną"...
Na czym ten cud polega, tłumaczy w rozmowie z naTemat przyjaciel Kazimierza Deyny i autor w zasadzie jego jedynej biografii, dziennikarz sportowy Stefan Szczepłek. - To jest tak, jak z każdą wielką gwiazdą, która odchodzi za wcześnie. Gdy zginął, miał zaledwie 42 lata, wciąż był gwiazdą sportu. Poza tym, mieszkał daleko, nikt nie miał z nim bliższego kontaktu. W ten sposób rodzi się legenda. To ma też związek z okolicznościami jego śmieci, o której mówiono, że to samobójstwo lub zamach - twierdzi.
Ciemna strona legendy...
Dziennikarz tłumaczy też, dlaczego większej skazy na pielęgnowanym dziś wizerunku Kazimierza Deyny nie spowodował fakt, że wypadek w okolicach Miramar pod San Diego spowodował prowadząc swojego dodge'a z nadmierną prędkością i pod wpływem alkoholu.- Czy był wtedy pijany, moim zdaniem, nie ma większego znaczenia. No był pijany, miałem w rękach raport koronera i dobrze o tym wiem. Jednak to tylko świadczy o tym, że ten facet miał nie tylko tragiczną śmierć, ale i tragiczne życie. Był człowiekiem spełnionym, dopóki grał w piłkę, ale potem miał same kłopoty.
Największe kłopoty, które być może przyczyniły się do tragicznej śmierci gwiazdora, sprawił mu niejaki Ted Miodoński, menedżer, któremu Kazimierz Deyna powierzył pełną pieczę nad swoimi sprawami finansowymi. Ten wykorzystał tymczasem dobroduszność Deyny i poznawszy numery kont bankowych, ukradł piłkarzowi prawie milion dolarów. Dramatyczna zmiana sytuacji finansowej odbiła się też na relacji z żoną, co tylko pogłębiło kryzys, w którym Deyna się znalazł.
W opinii Stefana Szczepłka to jednak historia jego kariery sportowej zrobiła z niego ikonę, którą czcimy do dziś. - Od tamtego czasu nie mieliśmy takiego zawodnika. Jemu klasą i popularnością dorównywał później tylko Zbigniew Boniek. Potem już absolutnie nikt. Z Kazimierzem Deyną jest trochę tak, jak ze wspominaniem tego słynnego meczu na Wembley - twierdzi dziennikarz.
Pokazał, jak osiągnąć szczyt, ale dziś mógłby klepać biedę
Wielu młodych inspiruje też jego upór w dążeniu do obranego celu. To, że prosty chłopak z małego miasteczka stał się gwiazdorem. - Na ile znam jego sytuację rodzinną i pamiętam, co on mi o tym opowiadał, to miał dziewięcioro rodzeństwa, ale tylko on w życiu do czegoś doszedł. Kiedy trafił do Legii, bawił się jak wielu innych piłkarzy, którzy przyszli do Warszawy. On też uległ temu urokowi nocnej stolicy, ale jednak coś osiągnął. Pamiętam, jak opowiadał mi o marzeniach z młodości. Nad jego łóżkiem wisiało zdjęcie Pelego i Euzebio, a on przysiągł sobie, że będzie grał tak samo, jak oni. Później oni obydwaj stali się jego dobrymi znajomymi. Gdyby nie to, że żył w czasach pechowych dla dobrego piłkarza z bloku socjalistycznego, jestem pewien, że wyjechałby do dobrego klubu zagranicznego i byłby pewnym kandydatem do Złotej Piłki - mówi Szczepłek.
Choć do śmierci dziennikarz był z Kazimierzem Deyną bardzo blisko, podkreśla, że nie potrafiłby powiedzieć, czy gdyby żył, też byłby dziś legendą. - Takie dywagowanie nie ma sensu. Gdy popatrzymy na losy piłkarzy z tej wielkiej drużyny Kazimierza Górskiego, to one się układały bardzo różnie. Zdecydowana większość z nich była w podobnej sytuacji jak Deyna. Nie mogli wyjechać na Zachód, więc nie zarobili wielkich pieniędzy i nie ustawili się sportowo tak, jak powinni. Być może byłby w Warszawie i klepał biedę. A być może byłby wielkim trenerem na miarę Pepa Guardioli - podsumowuje Stefan Szczepłek.
To jest tak, jak z każdą wielką gwiazdą, która odchodzi za wcześnie. Gdy zginął, miał zaledwie 42 lata, wciąż był gwiazdą sportu. Poza tym, mieszkał daleko, nikt nie miał z nim bliższego kontaktu. W ten sposób rodzi się legenda.