Cancel culture bywa jak żywioł, nad którym czasem trudno zapanować. Większość z nas chce żyć w przyjaznym i inkluzywnym świecie dla wszystkich, dlatego wykluczamy z naszej społeczności jednostki, które niszczą ten ład. To zrozumiałe. Problem zaczyna się wtedy, gdy stajemy się nadgorliwi w swojej potrzebie cancellowania.
Reklama.
Reklama.
Bradley Cooper został oskarżony o antysemityzm. Sprawa, o której pisaliśmy już wczoraj, dotyczy filmu "Maestro", który wyreżyserował, wyprodukował, był jednym z autorów scenariusza, a także wystąpił w tytułowej roli – wcielając się w Leonarda Bernsteina, jednego z najwybitniejszych kompozytorów i dyrygentów XX wieku.
Część osób w internecie oburza się, że chcąc upodobnić się do muzyka Cooper przesadził z charakteryzacją i doczepił sobie za duży nos. Nos mający rzekomo podkreślać "żydowskie" pochodzenie Bernsteina. Stereotypowo żydowski nos.
Witajcie w kolejnym dniu w internecie.
"Właśnie wyszukałem zdjęcie prawdziwego Leonarda Bernsteina… Wielki antysemicki sztuczny nos u Bradleya Coopera zdecydowanie nie był potrzebny…" – napisała jedna z osób krytykujących reżyserskie decyzje aktora.
Twitterowe konto StopAntisemitism, amerykańskiej organizacji walczącej z antysemityzmem, wytknęło też w swoim wpisie, że Cooper nie jest Żydem i gra takiego, a Jake Gyllenhaal, którego matka jest Żydówką i który bardzo pragnął kiedyś dostać szansę wcielenia się w Bernsteina, nie dostał takiej szansy.
Oczywiście nie brakuje też bardziej stonowanych głosów, że całe to oburzenie jest zwyczajną przesadą. "Wyluzujcie! Filmy to sztuka. Zadaniem aktora jest przedstawienie postaci, którą gra, najlepiej jak potrafi. Jestem Żydem. Mój nos jest duży. Nosy wielu Żydów są duże. To fakt" – napisał Brian Krassenstein, dziennikarz, który jest Żydem.
Co ciekawe, w obronie "dużego nosa" w filmie Coopera stanęła też... sama rodzina Leonarda Bernsteina. We fragmencie oświadczenia udostępnionego przez dzieci kompozytora możemy przeczytać o tym, jak negatywna reakcja niektórych osób "łamie ich serca".
To powinno chyba zamknąć kwestię "kontrowersyjnej" charakteryzacji Bradleya Coopera. Tyle że tak się pewnie nie stanie. Nawet jeśli jednak wspomniany temat będzie powracał, już teraz zdaje się dobrym przyczynkiem do dyskusji broni, jaką jest cancel culture – a właściwie skali jej rażenia.
Bo jak to z bronią czasem bywa – odpala się nie zawsze w odpowiednim momencie. Myślę, że właśnie byliśmy świadkami takiego odpału.
Oczywiście rozumiem dobre intencje osób, które doszukały się niewłaściwego zachowania u Coopera i postanowiły bić na alarm.
Większość z nas chce żyć w świecie (naprawdę chciałbym napisać, że "wszyscy chcemy", ale wiem, że to niestety nieprawda), który będzie nieco lepszym miejscem; gdzie piętnuje się uprzedzenia i krzywdzące postawy.
Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że cancel culture stało się obecnie takim wyjątkowo – wybaczcie banalną analogię, ale myślę, że tu pasuje – sfrustrowanym szeryfem w miasteczku, który nie spuszcza dłoni z rewolwerów.
Broń przeważnie pozostaje w kaburze, ale wszystkie cylindry są zawsze naładowane. Czym? Społecznym ostracyzmem, który trafiając – niszczy życia i kariery; niezależnie czy gwiazdom z pierwszych stron portali (chciałem napisać "gazet", ale przypomniałem sobie, który mamy rok i że prasa papierowa umiera), czy postronnym ludziom.
Nie zrozumcie mnie jednak źle – myślę, że bezpieczne miasteczko potrzebuje dobrego szeryfa (czyt. oddolnej i wzajemnej autokontroli przez członków danej społeczności, w celu jej lepszemu i bezpieczniejszemu prosperowaniu).
Pytanie, czy takim szeryfem powinien być ktoś, kto ma dobre intencje, ale odpala się szybciej, niż Grzegorz Braun widzący w Sejmie ukraińską flagę?
Jednak historia pokazuje, że cancel culture potrafiło działać nie tylko w słusznej sprawie, ale skutecznie i z chirurgiczną precyzją.
Uciekłaś z pieca?
Idealnym tego przykładem jest historia Mela Gibsona.
Szczyt jego kariery przypadł na lata 80. i 90. ubiegłego wieku. Był pierwszym "Szalonym" Maxem w post-apokaliptycznej wizji świata George'a Millera, niepokornym gliniarzem Martinem Riggsem w kultowej serii (chyba już bardziej dla millenialsów i jeszcze starszych osób) "Zabójcza broń", walecznym sercem w "Walecznym sercu" (a co za tym idzie także świetnym reżyserem), a także przykładnym mężem i ojcem siedmiorga dzieci.
W 2006 roku, gdy aresztowano go za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu, okazało się też, że jest antysemitą. "Pier…eni Żydzi. To Żydzi są odpowiedzialni za wszystkie wojny na świecie! Ty też jesteś Żydem?!" – krzyczał wtedy do funkcjonariusza.
Co ciekawe, już cztery lata później – w 2010 roku – Winona Ryder, amerykańska aktorka żydowskiego pochodzenia, wspomniała w jednym z wywiadów imprezę, na której kiedyś spotkała Gibsona.
Aktor, wiedząc o jej pochodzeniu, miał ją wtedy zapytać, czy jest "cwaniarą z pieca?" (w kontekście tego, że udało jej się uniknąć spalenia). Na tej samej imprezie Gibson miał dodać jeszcze, czy stojąc obok jej znajomego geja nie zaraził się AIDS.
Aktor zaprzeczył, że coś takiego miało miejsce. Tego rodzaju doniesienia miały oczywiście dewastujący wpływ na karierę Gibsona. Tak samo, jak porzucenie wieloletniej żony i dzieci dla kochanki oraz udostępnione publicznie nagrania jego partnerki, w których aktor wyzywał ją od "dziw*k", która jeśli zostanie zgwałcona przez "bandę czarnuchów", to będzie jej wina.
Warto w tym miejscu też dodać, że Gibson wcześniej często podkreślał swoją silną wiarę w Boga. Ta wartość w jego życiu zdaje się niezmienna, jako że aktor i reżyser wciąż pracuje nad drugą częścią "Pasji" – swojego filmu sprzed o ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa.
To zrozumiałe, że tak wiele sprzeczności musiało poskutkować nie tylko częściowym wykluczeniem ze środowiska gwiazd, ale – co pokazał brytyjski komik Ricky Gervais – także staniem się obiektem szydery.
W styczniu 2023 roku magazyn "Viva" poinformował, że "67-latek obecnie jest związany z dużo młodszą od siebie Rosalind Ross, za sprawą której miał się zmienić. To właśnie przy jej boku zrozumiał wszystkie błędy". No i super.
Po latach udało mu się też niejako wrócić do łask Hollywood, chociaż raczej nie w roli protagonisty, z jakim go kiedyś kojarzono. Aktora znacznie częściej można zobaczyć obecnie jako złoczyńcę. Na przykład w zbliżającej się produkcji "The Continental" – serialu osadzonym w świecie Johna Wicka.
Wróćmy jednak na chwilę do nieco mniej odległych nam czasów – a dokładnie okresu pandemii. Cancel culture pokazało też, że chociaż potrafi zamykać przed daną osobą jedne drzwi, to w tym samym czasie może otwierać jej też inne.
Doskonałym tego przykładem jest Gina Carano – amerykańska zawodniczka MMA, która wcielała się w Carę Dune w serialu "The Mandalorian", a w życiu prywatnym głośno sprzeciwiała się noszeniu maseczek ochronnych w trakcie pandemii.
Carano została zwolniona po tym, jak porównała osoby o konserwatywnych poglądach do Żydów prześladowanych w czasie II wojny światowej.
"Żydzi byli bici na ulicach nie przez nazistowskich żołnierzy, ale przez ich sąsiadów… nawet dzieci. Ponieważ historia jest redagowana, większość ludzi nie zdaje sobie dziś sprawy, że aby dojść do punktu, w którym nazistowscy żołnierze mogliby z łatwością złapać tysiące Żydów, rząd najpierw sprawił, że ich sąsiedzi nienawidzili ich po prostu za to, że są Żydami. Czym to się różni od nienawidzenia kogoś za jego poglądy polityczne" – cytowało jej słowa Antyradio w 2021 roku.
Czas pokazał, że usunięcie Carano z jednej z największych franczyz na świecie było dla niej jedynie impulsem, by znaleźć swoje miejsce. W lipcu 2022 roku magazyn "The Week" informował, że fighterka i aktorka wystąpi westernie "Terror on the Prairie" produkcji "konserwatywnej firmy medialnej The Daily Wire", gdzie jednym z producentów będzie Ben Shapiro – pisarz i guru amerykańskiej prawicy.
Warto jednak też wspomnieć, że w styczniu 2023 roku magazyn "IndyWire"określił ten film"jedną z największych porażek kasowych 2022 roku".
Jednak cancel culture działa nie tylko w kontekście rasowej i etnicznej niesprawiedliwości. Równie często pojawia się też niczym kolektywny gniew ludu, ilekroć jednostki wykorzystują swoje uprzywilejowanie i pozycję siły, by wykorzystywać lub krzywdzić innych ludzi.
Może i wujek Ben z historii o Spider-manie powiedział kiedyś kultową kwestię, że "z wielką mocą idzie wielka odpowiedzialność", ale z drugiej strony Billy Butcher z "The Boys" sparafrazował tę wypowiedź twierdzeniem, że jednak "z wielką mocą wiąże się absolutna pewność, że zmienisz się w prawdziwą pi*dę".
Krzywdź i rządź
Aktor James Franco w trakcie swojej kariery został oskarżony o molestowanie seksualne oraz "niestosowne zachowanie wobec kobiet". Serwis "Plejada" informował w 2023 roku, że "w swojej szkole 'Studio 4' miał zmuszać uczniów do występowania w scenach przedstawiających zachowania seksualne, które wykraczały daleko poza te akceptowalne na hollywoodzkich planach filmowych. Miał zmuszać je do rozebrania się i udziału w scenach utrzymanych w stylu orgii".
Aktor przyznał się też, że jest seksoholikiem i że sypiał ze swoimi studentkami. Co prawda w ramach ugody Franco zapłacił swoim ofiarom 2,2 miliona dolarów odszkodowania, ale za jego czyny i tak spotkał go zasłużony ostracyzm.
W kwietniu 2023 roku serwis Interia informował, że aktor planuje wrócić do występowania w filmach i ma zagrać samego Fidela Castro w filmie o Alinie Fernandez, córce przywódcy Kuby.
"Decyzja o obsadzeniu okrytego złą sławą aktora nie spodobała się sporej części internautów. Jedni są zdania, że Hollywood za szybko wybaczyło mu dawne występki, inni twierdzą, że Fidela Castro powinien zagrać rodowity Kubańczyk lub przynajmniej osoba o latynoskich korzeniach" – pisała wtedy Interia.
Pisząc o krzywdzącym wykorzystywaniu swojej pozycji władzy wobec innych od razu przypomina mi się też głośna sprawa Ellen Degeneres.
To słynna prowadząca z własnego programu "The Ellen DeGeneres Show", a zarazem "bohaterka" jednego z najdziwniejszych performence'ów w historii polskiego YouTube – "wizualizacji" Łukasza Jakóbiaka (przypomnijmy, że to już przeszło siedem lat, jak polski youtuber nie spotkał się z prawdziwą Degeneres).
Warto zauważyć, że oboje spotkało załamanie kariery i swoisty cancelling – tyle że z dwóch różnych powodów.
Ellen Degeneres po prawie 20 latach prowadzenia swojego niesamowicie popularnego programu zakończyła go w obliczu oskarżeń od byłych współpracowników m.in. o mobbing.
O Jakóbiakukolorowa prasa pisała, że zniknął na długo po tym, jak zmyślił swoją rozmowę z Degeneres. Nikt wtedy chyba nie zrozumiał jego "wielkiej wizji".
Kiedy cancel culture, a kiedy overkill?
Cancel culture – chociaż bywa potrzebne i często jest wręcz naturalną reakcją społeczeństwa na jakąś niesprawiedliwość – potrafi atakować niespodziewanie i nie zawsze przemyślanie.
Porównałbym to do efektu rozprzestrzeniającej się po sieci fali tsunami, w której odmętach bardzo szybko znika fact checking, czyli głębsze zbadanie jakiejś sprawy, a na wierzch wychodzą same emocje. Często skrajne.
Doskonałym tego przykładem jest James Gunn, który prawie stracił posadę reżysera w "Strażnikach z galaktyki vol. 3", bo ktoś w internecie odkopał na Twitterze jakieś jego głupie i niesmaczne żarty sprzed dekady (dosłownie!).
Nie usprawiedliwiam kiepskich żartów Gunna, ale czy ludzie się potrafią się zmienić na lepsze w przeciągu 10 lat? Myślę, że tak. Niektórzy nawet bardzo.
Cancel culture samo w sobie bywa krzywdzącym żywiołem i to na naszych barkach – społeczeństwa – spoczywa odpowiedzialność, by móc na nim zapanować. Bo jeżeli cancel culture nigdy się nie myli, to jak wytłumaczyć to, co spotkało Sinéad O’Connor?
Bradley Cooper pozwolił uczestniczyć całej naszej trójce na każdym etapie swojej niesamowitej podróży, kręcąc film o naszym ojcu. Byliśmy poruszeni do głębi, widząc głębię jego zaangażowania, jego pełne miłości połączenie się z muzyką naszego ojca i czystą, otwartą radość w jej odkrywaniu. Serca nam pękają, gdy widzimy jakiekolwiek przeinaczenia lub nieporozumienia dotyczące jego wysiłków. Prawda jest, że Leonard Bernstein miał ładny, duży nos. Bradley zdecydował się użyć makijażu dla wzmocnienia swojego podobieństwa i nie mamy nic przeciwko temu. Jesteśmy również pewni, że nasz tata również nie miałby nic przeciwko temu.