Ostatni sondaż, zgodnie z którym to opozycja przejmuje władzę na jesień, jasno wskazuje, że ostatnia prosta kampanii, ale też sam dzień wyborów będą w Polsce momentem skrajnie emocjonującym. Po ośmiu latach rządów Prawa i Sprawiedliwości jest pewne prawdopodobieństwo, że na szczycie dojdzie do zmian, a walka o głosy będzie toczyć się na żyletki.
Sytuacja, w której sondaże nie wskazują jednoznacznie potencjalnego wygranego, wielokrotnie prowadziła do dyskusji na temat ewentualnych nadużyć.
O możliwości fałszerstwa wyborczego mówili zarówno politycy opozycji, w tym Rafał Trzaskowski, który stwierdził, że "w pewnych miejscach może kogoś kusić, żeby wpłynąć na wynik wyborów", jak i wielokrotnie podkreślali to również politycy Zjednoczonej Prawicy. Zresztą właśnie ryzyko związane z nadużyciami stoi za tworzeniem inicjatyw, które mają zrzeszać niezależnych obserwatorów procesu wyborczego.
Nacisk na to, by w Polsce przeprowadzić pełną obserwację wyborów, kładł także Parlament Europejski. Wezwał on w rezolucji do zorganizowania pełnowymiarowej misji obserwacji OBWE, ale jak ustaliło naTemat, ta odbędzie się jedynie w stopniu ograniczonym.
– Jak wynika z naszej przedwyborczej oceny, będziemy mieli główny zespół ekspertów zlokalizowany w stolicy, a także długoterminowych obserwatorów rozsianych po całym kraju. Format ten nazywany jest ograniczoną misją obserwacji wyborów – przekazała naszej redakcji Katya Andrusz z OBWE.
Decyzja o tym, by w Polsce nie prowadzić misji na szeroką skalę, zapadła na podstawie oceny, której dokonało OBWE. Jak wynika z informacji, które przekazała Katya Andrusz, organizacja przeprowadziła wcześniej szereg spotkań.
W raporcie z oceny napisano, że na podstawie wyciągniętych podczas obserwacji wniosków, organizacja zaleca rozmieszczenie ograniczonej obserwacji wyborów (LEOM).
"Oprócz podstawowego zespołu (...) Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka NAM (Needs Assessment Mission - red.) zwróci się z wnioskiem o oddelegowanie 18 długoterminowych obserwatorów z OBWE uczestniczących państw do śledzenia procesu wyborczego w całym kraju" – czytamy.
Z raportu wynika więc, że misja odwiedzi lokale wyborcze w dniu głosowania, ale odbędzie się to w ograniczonym stopniu. "Nie przewiduje się wszechstronnej i systematycznej obserwacji przeprowadzenia postępowania w dniu wyborów" – czytamy.
Jak przekazała Katya Andrusz, raport jest wypadkową informacji, które pracownicy OBWE zbierali od różnych instytucji w kraju. Nie jest on jednak wcale tak kolorowy, jak mogłoby się wydawać.
Analitycy zwrócili uwagę, że "potencjalny wzrost liczby lokali wyborczych i rozszerzenie wymagań kwalifikacyjnych dla członkostwa w Okręgowych Komisjach Wyborczych może skutkować ograniczeniem zdolności niektórych pracowników wyborczych, potencjalnie wpływając na postępowanie w dniu wyborów".
Niektórzy rozmówcy byli też zaniepokojeni tym, że głosy z zagranicy nie zostaną przesłane do odpowiedniej CKW w ciągu 24 godzin. Problematyczne mają być także zmiany techniczne w liczeniu głosów, w tym kwestia wspólnego liczenia głosów przez wszystkich członków OKW.
Nie bez znaczenia może być również kwestia zwiększenia liczby lokali wyborczych. To, jak zresztą podkreślano już na etapie ogłoszenia zmiany, może doprowadzić do sytuacji, w której ktoś uda się na wybory w miejsce, w którym jego komisja wyborcza znajdowała się przez lata, po czym zorientuje się, że podlega pod inny rejon.
W raporcie nie pominięto również obaw w sprawie ustawy tzw. "lex Tusk". Ponieważ ocena była prowadzona w okresie, w którym media wrzały na temat konsekwencji, które niesie za sobą powołanie komisji, kontrolerzy usłyszeli, że może przez to dojść do ograniczenia kandydatom możliwości startu w wyborach.
Tę kwestię również OBWE brało pod uwagę w trakcie wystawiania oceny, ale zaważyła prawdopodobnie nowelizacja ustawy. Ta wniesiona przez prezydenta RP zdaniem ekspertów miała zlikwidować problematyczną kwestię w związku z wyborami.
Zwrócili oni uwagę także na to, że w Polsce nadal na margines spychana jest rola kobiet w polityce. W Sejmie zasiadają bowiem tylko 132 posłanki, w Senacie płeć reprezentowana jest przez 24 przedstawicielki, wśród 28 ministrów są tylko cztery kobiety, a w PKW nie ma żadnej. (Jedyną kobietą na stanowisku w PKW jest sekretarz Magdalena Pietrzak).
Kontrola wyborów w Polsce stała się powodem zaognionej dyskusji. Po podjętej przez PE rezolucji posypały się głosy, że "Parlament Europejski, domagając się misji obserwacyjnej OBWE w Polsce, rozpoczął nowy etap w pisaniu czarnej legendy o naszym kraju".
Takie tezy padły po głosowaniu z ust europosłanki PiS Izabeli Kloc, która mówiła również, że "organizacja skupiająca takie kraje jak Kazachstan, Turkmenistan, Tadżykistan czy Uzbekistan (OBWE - red.) będzie nadzorować demokratyczne procesy w Polsce".
– Tego nie wymyśliłby nawet Monty Python, ale jak widać, w Parlamencie Europejskim nie ma granic absurdu, których nie można przekroczyć – mówiła w rozmowie z PAP, którą cytował Salon24.pl.
Jej głos nie był odosobniony. Poseł PiS Radosław Fogiel w TVN24 także dorzucił swoje trzy grosze. Do autorów rezolucji miał pretensje, że "w większości nie mają zielonego pojęcia, jak wygląda sytuacja w Polsce". – Są wpuszczani w maliny przez naszych kolegów z opozycji – komentował.
Sławomir Nitras z KO przy okazji ogłaszania naboru niezależnych kontrolerów wyborczych mówił natomiast, że Polska nie wystosowała do OBWE zaproszenia i porównał ją do Rosji i Białorusi.
– Musimy pamiętać o jednej rzeczy: że żeby OBWE mogła obserwować wybory, to władza w danym kraju, rząd, musi wystosować odpowiednie zaproszenie. (...) Są dwa kraje w Europie, które odmawiają OBWE prawa obserwacji wyborów w swoich krajach. To Rosja i Białoruś. Chciałbym zapytać państwa, obywateli, jakim prawem nasz premier nie wystosowuje zaproszenia do OBWE, mówi, że to jest jakaś obca interwencja, że to w ogóle nie jest potrzebne, że to jest brak zaufania do krajowych procedur? – zapytał.
O sprawę również zapytaliśmy w OBWE. Katya Andrusz odpowiedziała, że "wszystkie kraje OBWE zobowiązały się do zaproszenia ODIHR do obserwacji wyborów", czego dowodem jest ocena, której wyniki przytoczyliśmy wyżej.
Formalnie faktycznie zaproszenie, za którego wysyłkę odpowiada polski MSZ, jeszcze do OBWE nie dotarło, jednak jak zapewnia nas organizacja, prace nad nim są jedynie formalnością. Ma ono zostać dostarczone na dniach.
Oprócz kontroli, którą w związku z wyborami ma prowadzić OBWE, spodziewać możemy się również oddolnych kontroli społecznych. Nabór osób prowadzi między innymi Koalicja Obywatelska, która jest organizatorem akcji Pilnuję Wyborów.
Jak wyjaśniali politycy KO, w tym Sławomir Nitras, w gronie osób, które mają patrzeć komisji na ręce, są już 32 tysiące wolontariuszy.
– W pierwszej kolejności będziemy kierowali ludzi do obwodów zamkniętych (np. więzienia, szpitale), bo tam było najwięcej nieprawidłowości. I to nie jest tendencja polska, a ogólna prawidłowość - im lokale są większe i komisje są większe, tym ta kontrola społeczna jest większa, bo więcej ludzi to widzi – mówił w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" jeszcze w czerwcu.
Jak dodał poseł, do obwodów zamkniętych kierowani będą "najlepsi, najbardziej doświadczeni, znających system i mających silny charakter ludzie".
– Podobna prawidłowość dotyczy też tych małych komisji, nie dlatego, że one są na prowincji, tylko dlatego, że one są małe i tam najłatwiej manipulować. PiS zawłaszczył system, a my musimy go pilnować – dodał.
O kontrolach mówiła także Zjednoczona Prawica, w tym sam Jarosław Kaczyński. Jesienią zeszłego roku prezes PiS zapowiadał utworzenie Korpusu Ochrony Wyborów, który miał zrzeszać wolontariuszy i mężów zaufania, a o zainteresowaniu uczestnictwem w nim mówił w telewizji wPolsce.pl sekretarz generalny PiS Krzysztof Sobolewski.
– Mamy 30-40 tysięcy zgłoszeń do korpusu ochrony wyborów, ale potrzebujemy dwa razy więcej – powiedział. Czy coś się od tego czasu wydarzyło, na razie nie wiadomo. Informacje o zapisach do grupy kontrolującej wybory, które można znaleźć na stronie internetowej, prowadzi jedynie Koalicja Obywatelska tutaj.
Czytaj także: