logo
Tomasz Sianecki wdał się w utarczkę słowną z Markiem Przybylikiem. Fot. Wojciech Strozyk/REPORTER
Reklama.

Wciąż nie milkną echa po aferze, która wybuchła w maju po słowach Krzysztofa Daukszewicza do Piotra Jaconia w "Szkle kontaktowym". Mimo że satyryk prędko dostrzegł swój nietakt i przeprosił, jego wpadka w programie wywołała ogromne kontrowersje. W rezultacie ze "Szkła..." odszedł nie tylko on, ale również Artur Andrus i Robert Górski, którzy zdecydowali się na ten krok w geście solidarności.

Od tego czasu program nie wygląda tak samo, a prowadzący muszą czasami mierzyć się z pewnymi trudnymi sytuacjami, jak Tomasz Sianecki, kiedy do studia zadzwoniła pani Maria z Łodzi.

Podobne trudności spotkały Sianeckiego we wtorek. Współprowadzącym "Szkła..." był Marek Przybylik, który powrócił do programu po dłuższej przerwie. I widać, że obaj panowie od samego początku nie mogli się dogadać. Sianeckiemu nie spodobało się na przykład, że Przybylik nazwał go "kierownikiem".

– Po co pan takie rzeczy opowiada? Żeby to jeszcze miało coś wspólnego z rzeczywistością – żartował podirytowany Sianecki. Potem obaj prowadzący kontynuowali utarczki słowne. Ale do najpoważniejszej doszło, kiedy na tapet trafił temat o ministrze edukacji i nauki.

– Pan Czarnek jest pierwszym nauczycielem, nauczycielem wszystkich nauczycieli – stwierdził Sianecki. Przybylik zaoponował.

– Niech pan nie obraża... Moi rodzice byli nauczycielami. Nie życzę sobie, żeby pan mi tak porównywał – odparł.

– Czyli pan nie dostrzegł ironii? – zapytał zdziwiony Sianecki i zmienił temat. Nie mniej nie była to chyba planowana scysja.

Syn satyryka, Grzegorz Daukszewicz komentuje aferę. "Ma prawo nie nadążać za współczesnym światem"

Przypomnijmy, że w maju Daukszewicz w programie TVN24 zwrócił się do Piotra Jaconia z żartobliwym pytaniem dotyczącym jego płci. Mimo że Daukszewicz dostrzegł swój nietakt, Jacoń, będący ojcem transpłciowej dziewczyny, nie pozostawił sprawy bez odzewu.

To wywołało publiczną dyskusję w mediach. Spór zaostrzył się, gdy Daukszewicz nazwał Jaconia "katem", jednocześnie wyrażając oburzenie z powodu hejtu skierowanego na jego rodzinę.

Ostatnio do incydentu postanowił odnieść się syn satyryka, Grzegorz Daukszewicz. – Dostałem tylko jedną wiadomość na Instagramie na ten temat. Jakiś mężczyzna napisał do mnie, że pewnie muszę być dumny ze swojego starego. I tyle. Mój tata przesadził trochę, pisząc, że cała nasza rodzina nie może się pozbierać po hejcie, który na nas spadł. Jakoś sobie radzimy. Ale nie zmienia to faktu, że ta sytuacja jest dla mnie trudna – powiedział na łamach Plejady.

– Mój ojciec nikogo nie chciał zranić, nikogo nie chciał skrzywdzić. Przez całe życie uczył mnie tolerancji i szacunku do drugiego człowieka. Ci, którym sprawił przykrość i którzy dziś wyzywają go od homofobów i transfobów, muszą uwierzyć mi na słowo. A czy uwierzą? Nie sądzę – tłumaczył aktor znany z "Na dobre i na złe".

Zaznaczył ponadto, że sytuacja jest także dla niego kłopotliwa, ponieważ szanuje Jaconia. – Tata przeprosił tak, jak umiał. Jest człowiekiem starej daty i ma prawo nie nadążać za współczesnym światem – podkreślił młody Daukszewicz, który stwierdził, że "masa ludzi próbuje wykorzystać tę aferę" na swój sposób.

Aktor wziął sobie do serca radę przyjaciół i od razu nie zabrał publicznie głosu, bo zdawał sobie sprawę z tego, że w obliczu medialnej zawieruchy jego słowa będą prawdopodobnie źle zinterpretowane i każdy "podepnie je pod swoją narrację".

– W internecie neutralność nie działa. Jest wykluczona. Jeśli chcesz godzić zwaśnione strony, stajesz się szkodnikiem – oznajmił.

Czytaj także: