4-letnia Marika zginęła w pożarze w Rokitnicy pod Gdańskiem. Rodzina opowiedziała o kulisach tragedii. – Malutka już nie oddychała. Była cała czarna (...). Wszystko robiłam, by ją uratować. 20 minut ją reanimowałam, a potem przyjechało pogotowie i oni też próbowali, co za tragedia – powiedziała w rozmowie z "Faktem" ciocia dziewczynki.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pożar w Rokitnicy pod Gdańskiem. "Lokal nadaje się do wyburzenia"
O kulisach dramatycznego zdarzenia poinformował "Fakt". We wtorek, 5 września tuż nad ranem, bo po 4:00 wybuchł pożar. W płomieniach stanął jeden z popegeerowskich domów w małej miejscowości Rokitnica pod Gdańskiem.
W momencie zdarzenia w mieszkaniu przebywały aż trzy osoby. To 4-letnia Marika, jej mama i dziadek dziewczynki. – Na miejsce pojechał nasz patrol, byli tu już strażacy, a zespół ratownictwa medycznego udzielał pomocy poszkodowanej dziewczynce. Niestety, nie udało się jej uratować – powiedział tabloidowi Karol Kościk z KPP w Pruszczu Gdańskim.
Teraz "Fakt" dotarł do nowych informacji o sprawie. Do akcji wkroczyła bowiem prokuratura oraz przedstawiciele Nadzoru Budowlanego. Od razu ustalono, że spalony lokal nadaje się do wyburzenia. – już nie da się z nim nic zrobić, wszystko jest spalone, to są poważne uszkodzenia – powiedział inspektor Mariusz Stankiewicz.
– To budynek popegeerowski, takie były budowane w latach 50-60-tych. Ta część spalona nigdy nie była remontowana. Tam była kuchnia, łazienka i dwa pokoje. Przykre to, taka tragedia się stała – dodał urzędnik.
Nie żyje 4-letnia Marika. Rodzina ujawnia kulisy tragedii
Gdy wybuchł pożar 4-latka spała w łóżeczku w swoim pokoju. Ciocia dziewczynki, Andżelika mieszka z poszkodowanymi po sąsiedzku. W rozmowie z tabloidem opisała, co dokładnie działo się wczesnym rankiem.
– Obudziły nas hałasy, wybiegliśmy z mężem z domu, mieszkamy obok, zobaczyłam jak brat gasił pożar wiadrem, a obok stała mama Mariki, Kornelia, trzymała dziecko na rękach i rozmawiała z operatorem 112. Malutka już nie oddychała, była cała czarna – powiedziała.
– Nigdy tego nie zapomnę. Wzięłam ją na ręce, zaniosłam do swojego domu i zaczęłam reanimować, operator nas instruował. Wszystko robiłam, by ją uratować. 20 minut ją reanimowałam, a potem przyjechało pogotowie i oni też próbowali, co za tragedia – dodała.
Głos zabrała także prababcia Mariki, Franciszka. – Nie wierzę, że jej tu nie ma, wczoraj jeszcze tu biegała, mówiła do mnie: baba, baba, będziesz jutro – powiedziała.