"Woźniacka ma znacznie mniejszy talent niż Radwańska, która jest tenisowym geniuszem". "Izraelczycy wyzywający siostry Radwańskie? Przecież Izrael kocha Polaków!". Z Wojciechem Fibakiem spotkaliśmy się w jego galerii sztuki na Krakowskim Przedmieściu. Mimo otaczającej nas wyższej kultury najlepszy polski tenisista w historii nie owijał w bawełnę.
Wojciech Fibak: A ja bym od tego uciekał! Nie znamy przecież faktów. Nie wiemy co się stało...
Coraz głośniej mówi się o tym, że izraelscy kibice obrażali siostry Radwańskie, krzycząc m.in., że są „chrześcijańskimi suk…”. To chyba nie jest normalne zachowanie?
Nie ma na to żadnych potwierdzeń. Po co w ogóle ta afera? Ja próbuję ją uspokoić. Cała historia stosunków polsko-żydowskich jest bardzo delikatna. Książki Jana Tomasza Grossa, film „Pokłosie”, sprawa Oświęcimia. Ciągle coś się dzieje, cały czas jest jakaś burza, więc po co znów to zaczynać? Izrael kocha Polaków. Wiem, bo byłem tam dwa razy i zawsze ludzie przyjmowali mnie bardzo dobrze. Nigdy nie widziałem żadnych objawów niechęci. Poza tym wtedy, kiedy tam podróżowałem, to duża część społeczeństwa mówiła po polsku. To dziwna sprawa…
Na konferencji prasowej po meczu Agnieszka i Ula były jednak zbulwersowane.
Same tenisistki na ten temat się nie wypowiadają, nic nie mówi także trener Tomek Wiktorowski. Poza tym to nie był mecz Polska – Izrael, ale Polska – Chorwacja. Uważam, że powinniśmy mówić o sporcie, a od polityki uciekać. Nic z tego dobrego nie będzie.
No dobrze, porozmawiajmy więc o sporcie. Kto jest faworytem w „polskim” ćwierćfinale turnieju WTA w Dausze? Agnieszka Radwańska czy Karolina Woźniacka?
Faworyta nie ma. To będzie mecz na wyniszczenie. Mógłbym go porównać do finału Australian Open: Murray – Djoković. Obaj panowie wolą grać za linią końcową lub stojąc na niej, lepiej czują się w defensywie. Oczywiście potrafią przyśpieszyć, zaatakować, ale preferują grę z kontry. Jest taka zasada: kto się spieszy, ten przegrywa. Dziewczyny będą o tym pamiętać.
Jaki więc przewiduje Pan scenariusz na to spotkanie?
Większość wymian zakończy się błędem, ale nie wolno tego nikomu wytykać. To tenis – jest siatka, są linie i jak się przebija piłkę trzydzieści razy, to w końcu ktoś coś zepsuje. Przed laty grałem z Guillermo Vilasem w ćwierćfinale Roland Garros na korcie centralnym. Cały czas próbowałem przyspieszać, atakować, skracać. Skończyło się to tak, że w drugim secie zdecydowanie przegrywałem. „A co mi szkodzi? Też zacznę tylko przebijać„ – pomyślałem. Piłka zaczęła przelatywać nad siatką po sto razy! W gemach zrobiło się 2:2. Kibicom się to jednak nie podobało. Było więc buczenie, gwizdanie. Fani woleli, kiedy Villas się bronił, a ja kombinowałem. Postanowiłem zaryzykować, grać volleyem. No i co? Przegrałem.
Ale samo przebijanie piłek nie jest zbyt interesujące. Kibice woleliby jednak zażarty pojedynek.
Nastawienie publiczności i komentatorów jest takie, że powinna być akcja. Kiedy któraś z zawodniczek zacznie grać rozsądnie, dokładnie, precyzyjnie, ale spokojnie, to pojawią się komentarze: „gra zbyt pasywnie, wyczekuje, gra asekuracyjnie. Przecież powinna zaszarżować! Zaatakować!”. Ale przecież nie trzeba tak grać.
Wydaje mi się jednak, że Agnieszka ma tyle atutów, że nie musi grać asekuracyjnie.
One obie wiedzą instynktownie, że ta, która będzie wytrzymalsza fizycznie i psychicznie, ta która odnajdzie więcej regularności, wygra. Więc nie chodzi tu o atuty, bo obie mają ich sporo, ale o tę regularność.
Regularność jest ważniejsza niż na przykład umiejętności techniczne?
To prawdziwa sztuka. Zazwyczaj oceniamy zawodników po jakimś pięknym stop-volleyu, po cudownym skrócie. A regularność, choć nie jest efektowna, jest szalenie ważna. Uli Radwańskiej, która przegrała w ćwierćfinale z Sereną Williams, jedną z najlepszej tenisistek w historii, brakuje właśnie regularności. Widziałem Ulę przed laty na kortach Legii i jedno z pierwszych zdań, jakie powiedziałem do taty, Piotra, brzmiało tak: „Pracujcie nad regularnością!”. Karolina Woźniacka pokazała niedawno, że dzięki opanowaniu i spokojowi można prowadzić w rankingu damskiego tenisa!
Tak, ale pojawiały się wtedy głosy, że Dunka była wtedy najsłabszą liderką rankingu od wielu lat.
Zawsze wydawało mi się, że Agnieszka musiała wstawać wtedy z wielkim bólem głowy. No bo przecież budziła się, patrzyła na ranking, a tam pierwsza była Karolina, a druga Vera Zvonarewa. Gdzie jest dzisiaj Zvonarewa? (147. w rankingu WTA – red.)!? Isia plątała się wtedy między siódmym a ósmym miejscem. Dlaczego tak było? Agnieszka zawsze miała większy talent od Karoliny, miała więcej atutów. Agnieszka jest tenisowym geniuszem! Ale za to posiada mniej profesjonalną bazę. Na prawdziwym poziomie „profi” Isia jest dopiero od półtora roku.
Dlaczego?
Poszerzyła swój sztab szkoleniowy, odcięła się trochę od ojca…
Radwańska może w końcu awansować na szczyt rankingu?
Serena Williams cały czas ma jakieś kontuzje. Azarenka jest natomiast bardzo kapryśną zawodniczką. Szarapowa nie jest aż tak regularna i szybka jak Agnieszka. Eh… Gdyby tylko ta Serena grała trochę mniej albo wycofała się z jakichś zawodów. Może wtedy?
A jeżeli nie?
To jest nie do przeskoczenia. Jeżeli Isia nie awansuje o lokatę czy dwie, powinna skupić się na obronie niezłego, czwartego miejsca.
Nie bacząc jednak na rankingi: kto jest dla Pana tenisowym numerem jeden w rywalizacji kobiet?
Zdecydowanie Williams. Ona jest podobna do Rafaela Nadala – ma bardzo silną psychikę, wielką siłę rażenia, doświadczenie i naturalną inteligencję tenisową. Kiedy jest w formie, kiedy jej się chce, kiedy jest przygotowana, to nie ma na nią mocnych. Na drugim miejscu wymienię Wiktorię Azarenkę. Ma słabą konstrukcję psychiczną, działa emocjonalnie, ale mimo to wygrywa. Trzecie miejsce dam Chince Na Li. Jest bardzo groźna. No i czwarta jest nasza Agnieszka.
A dalej?
Szarapowa. Rosjanki nie cenię jednak wyjątkowo. Jest co prawda silna psychicznie, potrafi się wspaniale koncentrować, ale często zawodzi ją drugi serwis, popełnia wiele błędów. Nie kryje też kortu tak dobrze jak Isia. Później są Nadia Petrova, Samantha Stosur, Karolina Woźniacka. Młoda Stephens może kiedyś zagrozić czołówce. No i oczywiście Petra Kvitová, która mogłaby być w rankingowej „piątce”, ale musi nad sobą dużo pracować. Ma wielki talent: wygrała już kiedyś Wimbledon i Masters, a więc ma doświadczenie, poza tym gra lewą ręką, w której ma wielką siłę. Agnieszka nie cierpi z nią rywalizować. Tylko, że Kvitová cały czas ma nadwagę i mało profesjonalną bazę.
W tym sezonie będzie Pan komentował turnieje tenisowe kobiet dla Telewizji Polskiej.
Traktuję to jako misję. Jeżeli światowy tenis po raz pierwszy na taką skalę znalazł się w telewizji publicznej, jeżeli zdecydowała się ona wyłożyć duże pieniądze na prawa do turniejów WTA, to chcę być tego częścią. Mam swoje biznesy, obowiązki i bardzo mało czasu, ale i tak zdecydowałem się podjąć wyzwanie popularyzacji tenisa w naszym kraju. Bo mimo sióstr Radwańskich, Janowicza, Kubota i deblistów, to wciąż sport mało popularny.
Czym więc chciałby Pan zachęcić kibiców do oglądania pojedynków, na przykład, Sereny Williams z Wiktorią Azarenką?
Z moim doświadczeniem, nazwiskiem i faktem, że mało kto siedzi w tenisie tak długo, jak ja, mogę coś ciekawego powiedzieć. Może coś wytłumaczę, ukażę jakieś tajniki? Na pewno okażę szacunek dla sportowców i samego sportu. Chcę komentować mecze tak, jak robią to na Zachodzie. Nie używać słów: „lekceważenie” czy „szczęście”. Nie będę też wytykał zawodnikom błędów.
Ale przecież to część gry. Nie da się o nich nie mówić.
Chodzi o to, że kiedy u nas pada piękna bramka, komentator mówi o błędzie obrońców.
A Pan jaki ma pomysł?
Ja będę opisywał piękną bramkę, a nie błędy defensywy. Sam jako zawodnik wielokrotnie popełniałem błędy i wiem, że nawet po pomyłce, za chwilę można być w takiej samej sytuacji i zagrać piłkę naprawdę cudownie. Proszę uwierzyć, że kibicom się to spodoba.