– Jeżdżę po okręgu, wspieram kandydatów i spotykam się z pytaniami: "Kiedy wybory?". Albo: "Do czego są to wybory?". I takich pytań jest bardzo dużo – mówi lokalny polityk z Radomia. Szok? W głowie się nie mieści? Zapytajcie 18-latków, którzy pierwszy raz wezmą udział w wyborach. Niektórzy nie wiedzą co to Trzecia Droga. Nie słyszeli o referendum. Oto polska rzeczywistość. I nasza wiedza polityczna, która kuleje od lat.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Czasem ręce nam opadają na tak niską świadomość społeczeństwa – mówi radny z Radomia.
Radny ze Zgierza: – Tłumaczy się, że to ważne wybory, jedne z najważniejszych, a może najważniejsze od 1989 roku. A oni: "Nie, nie, nie. Ja nie chcę, ja jestem antypolityczny".
– Mamy tu do czynienia z dwoma współzależnymi zjawiskami. Z jednej strony z niskim poziomem kultury obywatelskiej, a z drugiej strony z marnym poziomem sprawowania władzy. I to się nawzajem napędza – ocenia socjolog.
Robert Chrobotowicz, radomski radny, mówi, że trzeba jechać w teren, żeby to poczuć. – Osoby, które sprzedają na straganach, ochroniarze na różnych imprezach, czy inne osoby, które widzą nas w garniturach, jak idziemy np. przez targowisko i chcemy rozmawiać, zaczepiają nas i pytają: "A kiedy te wybory? A na co te wybory?". Czasem ręce nam opadają na tak niską świadomość społeczeństwa – mówi.
Po spotkaniach w terenie ma gorzką obserwację: – Chyba tylko niewielki odsetek społeczeństwa na bieżąco żyje tym, co się dzieje. A jeśli jest niska świadomość społeczna, to – gdy liczymy, że w wyborach będzie duża frekwencja – pojawia się pytanie: czy ten głos jest głosem przemyślanym? Czy jest to głos na zasadzie "idę, bo mówią, żeby pójść"? I ta osoba kompletnie nie ma zielonego pojęcia, kto i co reprezentuje i może bierze pierwszą listę z brzegu?
"Nie, nie, nie. Ja nie chcę, ja jestem antypolityczny"
Oczywiście, to nic nowego. W naTemat także nie raz pisaliśmy o analfabetyzmie politycznym Polaków. O tym, że ludzie nie znają partii, nie chodzą na wybory, o wynikach dowiadują się po kilku dniach. A w sondażach wychodzi, że nie znają polityków, nie wiedzą na kogo głosować lub w ogóle nie obchodzi ich polityka.
– W 1989 roku, kiedy przełamywała się sytuacja w Polsce, blisko 50 proc. ludzi nie wzięło udziału w głosowaniu. A wydawało się, że komuna upada. Nihil novi sub sole – podsumowuje krótko Leszek Zegzda, radny z Nowego Sącza.
Ale dziś, ze świadomością, jak ważne są wybory 2023, w momencie, gdy wydaje się, że cała Polska nimi żyje, gdy walka rozgrywa się niemal na noże, internet rozgrzany jest do czerwoności, a TVP przechodzi samą siebie w atakach na opozycję, wydaje się to szczególnie niepojęte.
– Podczas zbierania podpisów pojawiały się pytania: "A co to za wybory? Lokalne?". Odpowiadałem: Nie, lokalne dopiero za rok. Zdarzały się przypadki, że ludzie nie wiedzieli, czy to są wybory do Sejmu, czy do Senatu. Niektórzy nie wiedzieli, że wybory są 15 października – mówi nam również Marek Hiliński, wiceszef rady miasta Zgierza.
– Myśli pan, że to na poważnie? Może sobie żartowali? – pytam.
– Nie, nie, nie. Na poważnie. Naprawdę, jest gros ludzi, których nie interesuje nic. Ważne, żeby dostać od rządu – nie od podatników – haracz, który im się należy. I nic więcej – odpowiada.
– Jest grupa, która nie weźmie udziału w wyborach, bądź jeszcze nie wie, czy weźmie. Na pewno są środowiska, którym jest obojętne, kto wygra, bo i tak nie pójdą na wybory. Oni myślą, że wzięcie udziału w wyborach to jak jakiś krok w kierunku polityki. Trudno z takimi osobami dojść do porozumienia. I tłumaczy się im, że to ważne wybory, jedne z najważniejszych, a może najważniejsze od 1989 roku. A oni: "Nie, nie, nie. Ja nie chcę, ja jestem antypolityczny". To takie podejście antyobywatelskie – dodaje.
Działaczka z Podlasia też ma podobne obserwacje. – Ci, którzy zbierali podpisy, przekazywali mi potem: ludzie mówili, że już mają dosyć, że to ich nie interesuje. Było kilka pytań: "A kiedy w ogóle są te wybory?". Ale moim zdaniem to były kpiny przeciwników – uważa.
"Nie jest w stanie powiedzieć, jaką partią kieruje Donald Tusk"
Kpiny lub nie, ale nieświadomość obywatelska i polityczna i tak potrafi porażać. Oto wyniki kilku sondaży z ostatnich miesięcy, które były druzgocące.
Na przykład ponad 30 proc. uczestników sondażu IBRiS nie potrafiło wskazać pytania, które PiS chce zadać w referendum, o którym media i politycy trąbią od tygodni.
W innym sondażu niemal 40 proc. badanych nie słyszało, że prezydent Andrzej Duda skierował do TK ustawę mającą odblokować środki z KPO dla Polski. 48 proc. badanych nie słyszało o zmianach w Kodeksie wyborczym. A 50 proc. o willi plus.
Daniel, dwudziestokilkuletni dziennikarz z Warszawy, doskonale zorientowany w polityce: – Jestem w szoku, kiedy widzę, że ludzie nie mają pojęcia o wyborach do Sejmu. Pytanie "a kiedy te wybory" pojawia się nagminnie. A najbardziej szokuje mnie, że ten analfabetyzm występuje nie "gdzieś tam", tylko w moim najbliższym otoczeniu. Jedna moja babcia nie ma pojęcia, kiedy jest głosowanie ani kto kandyduje. Druga odróżnia tylko PiS i PO, ale nie jest w stanie pojąć, że są jeszcze inni gracze.
One jednak, jak mówi, przynajmniej biorą udział w wyborach: – Za to mój ojciec nie jest w stanie powiedzieć, jaką partią kieruje Donald Tusk, ani kto obecnie jest premierem kraju. Nie rozumie, że to rząd/politycy decydują o budowie, remoncie dróg, szkół, przedszkoli, kolejkach do lekarza, a także, że to polityka rządu wpływa na ceny w sklepach czy na stacjach. I uparcie odmawia udziału w wyborach. Ostatnim razem głosował... na Lecha Wałęsę. Za każdym razem zapiera się rękami i nogami, że nie pójdzie zagłosować.
Dlaczego? – Bo nie. Nie reaguje na tłumaczenia, argumenty. Moja siostra kończy zaraz 18 lat. Chodzi do szkoły, ma lekcje WOS i historii, a nie rozumie, czym jest prawica, czym jest lewica, jakie są partie i ich programy. Nie wspomnę już o całej masie moich rówieśników. Większość z nich po prostu przyjmuje rzeczywistość taką, jaka ona jest. Nie dyskutują, a zamiast głosować, myślą tylko jak się wycwanić i obejść system. Zaangażowanie i świadomość jak w Rosji Putina. Najgorsze jest to, że to właśnie oni 15 października urządzą nam przyszłość – odpowiada.
Zróbcie test, zapytajcie przypadkowych 18-latków, co wiedzą o wyborach. Niektórzy będą świetni zorientowani. Inni kojarzą tylko PO i PiS. Nie mają pojęcia, że 15 października jest też "jakieś referendum". Nie słyszeli o Trzeciej Drodze, o programach, postulatach itp. nie wspominając.
– Mamy tu do czynienia z dwoma współzależnymi zjawiskami. Z jednej strony z niskim poziomem kultury obywatelskiej, a z drugiej strony z marnym poziomem sprawowania władzy. I to się nawzajem napędza – uważa prof. Kazimierz Krzysztofek, socjolog z SWPS.
– Może to już jest całkowite zniechęcenie? Może Polacy nie uważają tego za wartość? Nie są świadomi siły swojego głosu? Często się powtarza: "A co ja mogę? Nic ode mnie nie zależy". Intuicja mi podpowiada, że to młodzi są zdecydowanie mniej zainteresowani wyborami. Oni na nic nie liczą, ponieważ nie są traktowani jako grupa, która przynosi politykom profity. To jest samonapędzająca się machina – oni nie głosują, politycy ich lekceważą, nie mają z nich żadnych korzyści, więc po co im cokolwiek obiecywać? Trzeba się skupić na tych, którzy dają im profity. Na emerytach, na ludności wiejskiej – wskazuje. Prof.
Boją się udostępniać swoje dane
Podkreślmy, mobilizacja w narodzie jest. W bardzo wielu miejscach Polski słyszymy, że podpisy pod listami niemal zbierały się same, tak ogromne było zainteresowanie. Że ludzie są świetnie zorientowani, co się dzieje. Że pytali też np. o referendum, co zrobić, czy pobierać kartę, czy nie.
– Zawsze są osoby, które się nie orientują. Nam, jako KO, zbieranie podpisów poszło bardzo dobrze. Zwolenników KO, którzy podpisywali się z przekonaniem, było dużo. Ale oczywiście jest to także okazja, żeby informować, przypominać i mobilizować, bo faktycznie zdarzają się ludzie, że coś im świta, ale jeszcze nie wiedzą dokładnie, kiedy są wybory. Naszą rolą jest docierać do nich i przekonywać. Z jednej strony tych przekonanych, żeby koniecznie poszli na wybory. A z drugiej strony otwierać oczy tym, którzy nie do końca się orientują i są niezdecydowani – mówi Łukasz Borkowski, radny z Katowic.
Ale słyszymy też, że w niektórych miejscach nie było tak łatwo. Bo na przykład ludzie bali się udostępniać swoje dane. Zasłaniali się RODO.
– Polacy są coraz bardziej wrażliwi na punkcie prywatności, bo zewsząd czyhają pułapki. Unikają zwłaszcza udostępniania numeru PESEL postronnym osobom, bo te mogą go wykorzystać w niecnym celu – zauważa prof. Krzysztofek.
Brak edukacji politycznej w szkołach
O tym, że sama edukacja polityczna w Polsce leży, można pisać książki. Podobnie jak o ekonomicznej.
– W Polsce nikt o nią nie dba. Politykom bardzo zależy na emocjach, a nie na wiedzy. Tak jest układany program szkolny, żeby ludzie jak najmniej wiedzieli. Można spokojnie skończyć liceum, nawet studia wyższe na większości kierunków, nie mając podstawowej wiedzy politycznej – mówił nam niedawno socjolog polityki prof. Jacek Wódz.
Wszyscy to wiedzą, tylko nic się z tym nie robi.
– Brak edukacji politycznej w szkołach jest poważnym problemem, który wpływa na rozwój demokracji i obywatelskości. Uczniowie nie mają wystarczającej wiedzy o systemie politycznym, prawach i obowiązkach, ani o sposobach uczestnictwa w życiu publicznym. Taka sytuacja sprzyja apatii, alienacji i manipulacji politycznej, a także zwiększa ryzyko radykalizacji i ekstremizmu – zauważa Robert Chrobotowicz.
Podkreśla: – Dopóki w szkole podstawowej jej nie będzie, dopóki od małego nie będzie wyrabiania pewnych przyzwyczajeń, to tak ten kraj wygląda. A potem młodzież wchodzi w dorosłe życie i nie wie, po co są różne abstrakcyjne dla niej instytucje, które jej nie dotyczą.
Prof. Krzysztofek komentuje: – Było takie błędne założenie, że ludzie po 1990 roku będą się cieszyć demokracją. Tymczasem ludzi tak naprawdę interesowały dobra. Rynek był wygłodniały. Chodziło o to, by uzyskać podstawowy dostatek. Dopiero od tego momentu zaczynają się inne wartości. Takie, że ludzie chcą wiedzieć, kto nimi rządzi. Interesują się jakością życia, czystym środowiskiem, stosunkami międzyludzkimi itd. Dopiero od osiągnięcia pewnego poziomu życia można liczyć, że istotne będą dla wartości, które nazywamy demokracją.
– To jest jak z trawnikiem, który uprawiają Anglicy. Trzeba go uprawiać przez 300 lat, żeby on nabrał szlachetności. My mamy jedno pokolenie, które wyrastało w nowym ustroju, ale ta demokracja zdążyła się już skompromitować. To może też odrzucać ludzi – uważa.
Młody człowiek nie zna przede wszystkim podstaw związanych z definicją państwa demokratycznego, z procesami politycznymi, z tym, czym są partie, czym jest działalność polityczna. On uczy się tego tylko hasłowo, co potem wykorzystywane jest przy układaniu sondaży i wyciąganiu z nich wniosków. A pan Czarnek zadbał o to, żeby religia zastąpiła wiedzę polityczną, w związku z tym nie będzie już nic
Prof. Jacek Wódz
Socjolog
Tak rzeczywiście jest, jeśli chodzi o Polskę, ale o duże miasta, w których jest wyższy poziom życia, gdzie jest więcej spełnionych, zaspokojonych potrzeb materialnych. Tam zainteresowanie jest większe. Ale to jest tylko 15 proc.