– Jeden z klientów powiedział mi coś, co dobrze oddaje przełom, jaki dokonuje się w głowach polskich mężczyzn. Stwierdził, że musi coś zrobić ze swoją garderobą, bo na wakacjach we Włoszech miał wrażenie, że większość taksówkarzy jest ubrana lepiej od niego – mówi Wojciech Szarski, bloger, przedsiębiorca, pasjonat klasycznej męskiej elegancji.
Zaczęło się od bloga, który był pamiętnikiem z codziennych poszukiwań swojego własnego stylu. Wkrótce okazało się, że wędrówki po meandrach klasycznej męskiej elegancji we włoskim stylu śledzi całkiem sporo osób, a z modowymi opiniami blogera liczą się bywalcy najbardziej eleganckich pracowni krawieckich stolicy. Niedawno Macaroni Tomato, czyli Wojciech Szarski, otworzył z Tatianą Hrechorowicz swój własny butik. Rozmawiamy z nim o blogu, firmie, włoskich krawcach, ortalionowych płaszczach i zielonych garniturach.
Czy pamięta pan swój garnitur ze studniówki?
Wojciech Szarski: Tak. Ale nigdy w życiu nie pokażę go publicznie (śmiech).
Było aż tak źle?
To były szalone lata dziewięćdziesiąte i obawiam się, że wyglądałem w tamtych czasach tak, jak przeciętny polityk PSL-u. Mój garnitur na studniówkę był zielony, a do tego miałem bardzo charakterystyczny jedwabny krawat w wyraziste wzorki. Przyznam szczerze, że gdy po latach odkryłem zdjęcie ze studniówki, to wybuchnąłem śmiechem.
Czyli to nie jest tak, że zamiłowanie do elegancji kultywował pan w sobie od dziecka?
Nie, podobnie jak większość przedstawicieli mojego pokolenia. Mam wrażenie, że w Polsce zarówno w tej, jak i wielu innych dziedzinach, bardzo brakuje nam międzypokoleniowej ciągłości. We Włoszech czy w Anglii mężczyźni mogą uczyć się stylu od swojego ojca, wujka, itd. Wyczucie smaku przechodzi tam z pokolenia na pokolenie. Tymczasem jeśli przypomnieć sobie, jak ubierali się np. w latach osiemdziesiątych nasi ojcowie, wniosek jest oczywisty: nie ma się za bardzo na kim wzorować. Trudno mieć o to do kogoś pretensje – takie były czasy, ludzie mieli wtedy poważniejsze sprawy na głowie.
To skąd się wzięła pana fascynacja eleganckim męskim strojem?
Trudno mi znaleźć jedną odpowiedź na pana pytanie, ale w jakimś sensie może to mieć związek z moją pracą.
Jest pan scenarzystą.
Tak, przez lata zajmowałem się pisaniem scenariuszy i bywałem często na premierach filmowych. Czułem niekomfortowo, gdy na premierze filmowej zrobionej z pompą spotykałem tak wiele osób ubranych w tureckie swetry i wytarte dżinsy. Nie chciałem dostosowywać się do tego trendu i zacząłem zwracać większą uwagę na swój wygląd.
W pewnym momencie stwierdziłem, że muszę nieco zmienić swoją garderobę. Przekroczyłem trzydziestkę i uznałem, że w tym wieku nie wypada już po prostu nosić się tylko na sportowo. Poważnie podszedłem do tematu, poszukując informacji, przeglądając różne publikacje, fora i strony internetowe. Zgłębianie tematu szybko zaczęło mi sprawiać prawdziwą frajdę.
Ale to nie jest tak, że miał pan wtedy jakiś wyrazisty projekt, plan, zakrojony na lata?
Nie, zupełnie nie. Robiłem to dla siebie. Życie scenarzysty freelancera wiąże się z tym, że ma się dużo wolnego czasu. Moje poszukiwania były formą hobby, a prowadzenie bloga – rodzajem pamiętnika. Na początku polegało ono na tym, że zapisywałem sobie jakieś luźne przemyślenia, obserwacje i ciekawostki, do których dotarłem. Zupełnie nie dbałem w tamtym czasie o reklamę, nie wymieniałem się linkami z innymi blogerami, nie zależało mi na zwiększaniu ruchu na moim blogu. Dopiero z czasem zauważyłem, że odkryłem zupełnie niezagospodarowaną niszę w polskim internecie.
No właśnie. Początki może były skromne, ale dziś pana pozycja jest znacznie mocniejsza. Ostatnio w jednym z artykułów znalazłem taki cytat o Macaroni Tomato: "Jego recenzja ma moc wyniesienia krawca na piedestał albo strącenia zeń w jednej chwili". Czy rzeczywiście czuje pan taką moc (śmiech)?
Był taki moment mniej więcej dwa lata temu, kiedy popularność bloga zaczęła bardzo szybko rosnąć. I nagle zdarzyło się coś, co sprawiło, że wyraźnie poczułem jego opiniotwórczość. Pisałem recenzję pewnej pracowni typu "made to measure" i jakiś czas później rozmawiałem z jej właścicielką. Zapytałem, czy miała od klientów jakiekolwiek sygnały w związku z moim wpisem, a ona spojrzała na mnie z ogromnym zdziwieniem. "Chyba żartujesz. Każdy mój klient czyta twojego bloga. Klienci przychodzą i mówią ‘Poproszę garnitur Macaroni Tomato’ " – powiedziała.
I wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że nie piszę w próżni, że mój blog to nie tylko martwe statystyki użytkowników, ale ludzie, którzy słuchają tego, co mam do powiedzenia. I traktują to całkiem serio, przekładając moje opinie na realne wybory. Wtedy zmieniłem swoje podejście do bloga.
Co się dokładnie zmieniło?
Postanowiłem popracować nad jego estetyczną stroną. Znalazłem więc np. profesjonalnego fotografa. Ale zmieniło się też moje nastawienie: nabrałem poczucia, że muszę się liczyć ze słowami, bo ktoś naprawdę to czyta. Przestał być to mój osobisty notes.
A czy teraz, po wykonaniu kolejnego kroku, czyli otwarciu sklepu, wciąż jeszcze pisze pan scenariusze?
Od paru miesięcy już nie. Jestem więc bezrobotnym scenarzystą i samozatrudnionym przedsiębiorcą (śmiech).
To dlatego, że nie ma pan już na pisanie ochoty, czy brakuje panu czasu?
To złożona sprawa. Z całą pewnością pisanie jest czymś, co sprawia mi frajdę. Ale postanowiłem dokonać życiowego wyboru i razem z przyjaciółką Tatianą Hrechorowicz, znakomitą kostiumografką, założyliśmy nasz butik, uznając, że warto wykorzystać popularność bloga.
Zostawmy teraz na chwilę marzenia i plany. Proszę powiedzieć, kim są pana klienci? Czy to tylko czytelnicy bloga?
Na początku rzeczywiście tak to wyglądało: myślę, że 90 proc. klientów stanowili czytelnicy bloga. Sytuacja, w której ludzie spotykani przeze mnie w sklepie znali mnie już wcześniej z blogosfery, często prowadziła do zabawnych sytuacji. Wdając się z kimś w pogawędkę nagle łapałem się na tym, że on doskonale wie, co jest w mojej szafie. Zna każdy ciuch, każde zamówienie! Często miewałem więc poczucie przekroczenia bariery prywatności. Ale zaraz tłumaczyłem sobie: "No tak, człowieku, przecież sam o tym pisałeś" (śmiech).
Skąd pan czerpie wiedzę o stylu, modzie, trendach? Jak to się dzieje, że ludzie panu ufają?
Od razu zaznaczę, że nie traktuję siebie jako wyroczni. Często przychodzą do mnie świetnie ubrani mężczyźni, od których sam mogę się czegoś nauczyć. A co do mojej wiedzy – poza encyklopedycznymi informacjami, które samemu można znaleźć w publikacjach czy internecie, jest jeszcze moje osobiste doświadczenie. Mam na myśli lata szycia na miarę na własne potrzeby i poznawania tematu dosłownie od podszewki. Później jako bloger często odwiedzałem z moimi czytelnikami zaprzyjaźnione pracownie krawieckie. Pomagałem nowicjuszom w świecie eleganckiej męskiej mody przekładać ich oczekiwania na język zrozumiały dla krawca. Dało mi to szansę poznania różnych upodobań, odmiennych profili klientów, sylwetek, stylów, itd. Teraz tę wiedzę oddaję, jednocześnie samemu ciągle się ucząc.
Kto przychodzi do waszego sklepu? Interesuje mnie, kim są ci, którzy w dzisiejszej Polsce zaczynają zwracać uwagę na styl.
Sporą grupę stanowią ludzie, którzy muszą chodzić w garniturze, bo obliguje ich do tego specyfika miejsca, w którym pracują: prawnicy, finansiści, menedżerowie. Często traktują elegancki strój jako niechciany, pracowniczy "mundurek". I potrzebują jakiejś porady, żeby ten ubiór ożywić, żeby lepiej się w nim poczuć.
Ale cieszy mnie to, że wielu mężczyzn przychodzi po prostu dlatego, że chce lepiej wyglądać. Choć niekoniecznie "zmusza" ich do tego środowisko pracy. Robią to dla siebie. Jeden z klientów powiedział mi coś, co chyba dobrze oddaje pewien przełom, jaki dokonuje się w głowach polskich mężczyzn. Stwierdził, że musi coś zrobić ze swoją garderobą, bo na wakacjach we Włoszech miał wrażenie, że większość taksówkarzy jest ubrana lepiej od niego.
Myśli pan, że takich osób jest więcej?
Tak, mam wrażenie, że jesteśmy świadkami powolnej zmiany. Przesiedliśmy się już do lepszych samochodów, mamy coraz lepiej urządzone mieszkania, a na nasze stoły trafiło zdrowe jedzenie. Czas zadbać także o ubiór. I chyba coraz więcej mężczyzn to rozumie, choć niektórzy przychodzą do sklepu i są wyraźnie zakłopotani, bo nie czują się pewnie w tym świecie. Mówię im wtedy, że nie należy się wstydzić tego, że się czegoś nie wie, ale raczej tego, że się nie chce dowiedzieć.
Czy ma pan poczucie misji? Czy to byłyby może zbyt duże słowa?
To są duże słowa i na ogół nie mówię o tym w ten sposób. Natomiast kiedy ustalaliśmy z Tatianą, czym ma być butik Macaroni Tomato, to rzeczywiście, takie słowa padły. Chcemy podnieść kulturę ubioru polskich mężczyzn. Absolutnie tak.
A dlaczego w swojej misji opiera się pan akurat na włoskich wzorcach?
We Włoszech krawiectwo jest sztuką narodową. I to sztuką wciąż żywą. Produkt jest ciągle poprawiany, stale ewoluuje, odpowiadając na zmieniające się trendy i potrzeby. Jednocześnie włoska szkoła jest czymś zupełnie innym od tego, do czego przywykł polski mężczyzna. Krawiectwo w naszym kraju jest zakorzenione w tradycji angielskiej. W praktyce oznacza to, że np. marynarki mają duże wypełnienia w ramionach, a także sztywną konstrukcję w klatce piersiowej. Z tego powodu są rodzajem uniformu, a nawet zbroi. Włoskie podejście do krawiectwa jest skrajnie inne. Wynika ze śródziemnomorskiego stylu życia, tamtejszej pogody, itd. Ubrania szyte przez włoskich krawców są lekkie, miękkie i przez to wygodne. Co więcej, mam wrażenie, że w tym stylu naprawdę można ubrać ulicę.
Tak pan sądzi? Wydaje mi się, że przeciętny człowiek chętniej pójdzie kupić garnitur do H&M, a znowu ktoś bardziej majętny – do krawca. Dlaczego ludzie mieliby przychodzić akurat do was?
Tym, czym się wyróżniamy i co przyciąga do nas klientów, jest gotowość dzielenia się naszą wiedzą. O ile krawcy bardzo niechętnie sugerują klientom, co mają nosić, to my się tego nie boimy. Podejmujemy ryzyko. W naszych opiniach i poradach, jakich udzielamy, często bywamy nawet dość autorytarni jeśli jesteśmy przekonani, że dzięki temu klient będzie lepiej wyglądał.
I wszyscy klienci pana słuchają?
Czasem klient dobrze wie, czego chce i nasza rola ogranicza się co najwyżej do drobnych wskazówek. Natomiast niektórzy odwiedzający nasz butik panowie wprost oczekują krytycznego spojrzenia i porady. Musimy ich wtedy zapytać o styl życia, o dresscode obowiązujący w pracy, o upodobania. Jest to o tyle istotne, że nie będę przecież oferował osobie pracującej jako account manager w agencji reklamowej bardzo formalnego garnituru. Taki strój mógłby w jego środowisku być źle odebrany.
Okej. A co konkretnie oferujecie waszym klientom?
Po pierwsze, mamy kolekcję "ready to wear". Są to głównie bardziej “casualowe” rzeczy, np. sportowe marynarki, szyte zupełnie bez konstrukcji i podszewki, bardzo miękkie, bardzo wygodne. Ale proponujemy także garnitury i marynarki szyte na zamówienie. Chcę podkreślić, że nie jest tak, iż kupujemy gotowe produkty. Oglądamy setki próbników, oceniamy, wybieramy, a później zamawiamy wykonanie u włoskich producentów. Staramy się współpracować z małymi, rodzinnymi firmami, bo one oferują bardzo wysoką jakość, a także wyjątkowy sznyt, swoisty "personal touch".
A jak dobieracie państwo garnitur dla konkretnego klienta?
Jeśli chodzi o garnitury i marynarki, to wygląda to w ten sposób: najpierw szukamy odpowiedniego rozmiaru i kroju, który będzie pasować. Mamy w sklepie 25 różnych form – od przeznaczonych dla bardzo szczupłych, niskich mężczyzn, po bardzo duże rozmiary. W większości salonów "made to measure" jest tylko kilka marynarek przymiarkowych, i to jedynie w najpopularniejszych rozmiarach.
Nam zależy, aby klient dokładnie widział, jak ubranie będzie na nim wyglądało, czy dany krój mu odpowiada, czy się w nim dobrze czuje. Później pozostaje zamówić dany krój wykonany z wybranego materiału. Taka forma dobierania stroju nie gwarantuje oczywiście równie ścisłego dopasowana do indywidualnych potrzeb i preferencji, jak to jest w przypadku zamawiania garnituru u krawca. Nie mamy możliwości pełnego manipulowania szczegółem, np. położeniem guzików, ale o to nam chodziło. Nasze ubrania są naszą propozycją stylu.
Jaki jest u was poziom cen?
Około 3500 zł za garnitur, w zależności od tego, z jakiego materiału jest zrobiony.
A gdyby ktoś chciał się ubrać od stóp do głów? Bo oferujecie także buty, krawaty...
Kompletny, pojedynczy "zestaw", powiedzmy, że dość formalny, to koszt ok. 5500-6000 zł. Ale w tym będą świetne buty szyte w Anglii, garnitur, koszula na miarę i dodatki.
Na koniec muszę zapytać o to, skąd wzięła się nazwa Macaroni Tomato?
Wszyscy mnie o to pytają (śmiech). A nazwa pochodzi z czasów jeszcze dawniejszych, niż początki mojego blogowania. Pod takim właśnie nickiem funkcjonowałem kiedyś na jednym z zagranicznych forów internetowych. Gdy założyłem bloga pomyślałem, że skoro będę pisał o włoskim stylu, to czemu nie zostać przy Macaroni Tomato? Ale kiedy otwieraliśmy z Tatianą sklep, to oczywiście pojawiło się pytanie, czy Macaroni Tomato nie będzie obciążeniem, bo brzmi niewystarczająco poważnie i odrobinę nietypowo. Ostatecznie jednak uznaliśmy, że nazwa jest zabawna i zapada w pamięć. I została (śmiech).