
Pojawiły się nowe dowody na to, że Muammar Kadafi sponsorował poprzednią kampanię wyborczą Nicolasa Sarkozy'ego. Miał wyłożyć na nią 50 mln euro. - Jeśli tak, to nie okazałem mu zbytnio wdzięczności – odpiera Francuz, który stał na czele zachodniej interwencji w Libii. W tym momencie może być to jednak dobra mina do bardzo złej gry.
Popularny serwis śledczy Mediapart twierdzi, że dotarł do dokumentów, które potwierdzają wieści o sponsorowaniu prezydenckich starań Sarkozy'ego przez libijskiego dyktatora. Według badaczy, wszystko zaczęło się w 2005 roku. Żywiołowy Francuz był wtedy ambitnym ministrem spraw wewnętrznych. Nie ukrywał, że pragnie zostać głową państwa. To wtedy jego doradcy, a w końcu i on sam, mieli zacząć dogadywać się ze śpiącym na pieniądzach Kadafim.
Obciążające Sarkozy'ego dokumenty, a także jego prywatne listy do Kadafiego, trafiły już w ręce francuskiej policji. - Skandale związane z finansowaniem są częste, ale afera z libijskim dyktatorem to coś więcej – komentował w rozmowie z „Daily Mail” analityk Yves Thibier. - Jeśli oskarżenia okażą się prawdziwe, to zamieszani mogą skończyć z wyrokami więzienia – dodał.
Wieści o tym, że francuscy przywódcy czerpią korzyści ze znajomości z afrykańskimi i arabskimi dyktatorami pojawiały się już w latach 70. Dotyczyły zarówno polityków lewicy, jak i prawicy. Wielu dziennikarzy i badaczy twierdzi, że poprzedni prezydent Francji, Jacques Chirac, przyjmował pieniądze na swojej kampanie od Rafika Hariri z Libanu i króla Hassana II z Maroka.