Twoja mama jest narcyzem, najlepsza przyjaciółka padła ofiarą gaslightingu, twój były to toksyk, a ty przeżyłaś kolejną traumę – dziś niemal każdy doskonale posługuje się żargonem terapeutycznym. Znajomość (najczęściej płytka) niektórych pojęć psychologicznych nie sprawia jednak, że nagle wszyscy staliśmy się ekspertami od zdrowia psychicznego. Co więcej, niektórzy języka terapii mogą używać w komunikacji z innymi jako broni.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pojęcie kultury terapeutycznej nie jest niczym nowym, gdyż używa się go już od połowy lat 60. To wtedy zaczęto badać, jaki wpływ popularność psychoterapii ma na ludzi żyjących w wysokorozwiniętych zachodnich społeczeństwach, w tym, jakim językiem posługują się, by opisywać swoje stany emocjonalne i innych ludzi.
"(..) pojęcie kultury terapeutycznej ma wskazywać na powszechność nowych wzorów zajmowania się sobą przez jednostki czy nawet ekspansję ekspertyzy terapeutycznej (...) W bardziej i mniej uproszczonych wersjach terapeutyczne hasła i slogany obecne są w reklamie, programach informacyjnych, serialach, programach talk-show, w programach politycznych i w programach ruchów emancypacyjnych" – pisała w swojej książce "Kultura indywidualizmu" socjolożka Małgorzata Jacyno.
Jeśli zgodzimy się z taką diagnozą obecnego Zeitgeistu (poza Jacyno współczesną zwolenniczką tej teorii jest m.in. izraelska socjolożka Eva Illouz oraz polski filozof Tomasz Stawiszyński) możemy stwierdzić, że do Polski kultura terapeutyczna dotarła stosunkowo niedawno.
Dopiero bowiem na przestrzeni ostatnich (plus minus) dziesięciu lat możemy zaobserwować większe wzmożenie w temacie indywidualnego zdrowia psychicznego, co ma swoje zalety – ale również wady.
Do wymienionych przez Jacyno mediów kolportujących treści okołoterapeutyczne dziś należałoby dodać również nowe media z portalami internetowymi oraz mediami społecznościowymi na czele, gdyż to właśnie one przyczyniają się w największym stopniu do rozpowszechniania (niestety nie zawsze jakościowej) wiedzy psychologicznej.
Do zalet z pewnością należy zaliczyć ściągnięcie stygmy z korzystania z usług terapeutycznych, dzięki czemu ludzie mniej (także przed samymi sobą) wstydzą się udania na "kozetkę" oraz zwiększenie świadomości dotyczącej zdrowia psychicznego, dzięki czemu ludzie nie bagatelizują swoich problemów tak jak kiedyś.
Artykuły na popularnych stronach internetowych czy posty lub wideo udostępniane przez niezależnych twórców na platformach społecznościowych dostarczają także ludziom "terapeutycznego słowniczka".
"Nie jest niczym nowym, że ludzie zapożyczają z kultury określenia, które pomagają im zrozumieć siebie. Tak jest również z dzisiejszą kulturą terapeutyczną, która dostarcza pojęć i sformułowań, które opisują ludzkie problemy" – mówi na łamach Klubu Jagiellońskiego psycholog i psychoterapeuta dr Piotr Szczukiewicz.
Szczukiewicz zastrzega jednak, że zjawisko przejmowania mowy charakterystycznej dla gabinetu terapeutycznego może też mieć swoje ciemne strony.
"Język z gabinetów terapeutycznych przeniesiony do internetu, kolorowych czasopism czy mediów społecznościowych dostarcza też często masek, dzięki którym pacjent odgradza się od swoich rzeczywistych problemów" – tłumaczy.
"Sięganie po słowa typu 'trauma', 'depresja' lub 'toksyczna relacja' pozwala opisać swoje doświadczenie w sposób zrozumiały dla innych uczestników kultury terapeutycznej i podnosi rangę tego, co dzieje się w czyimś życiu. Jednocześnie może to zamykać osobę w żargonie, który medykalizuje nasze problemy" – dodaje.
Kolejnym wyzwaniem wydaje się również to, że ze względu na stosunkowo łatwą dostępność wiedzy psychologicznej "psychoedukacją" w Internecie często zajmują się osoby niemające do tego odpowiednich kompetencji, które nawet przy najlepszych chęciach (choć nie oszukujmy się, te pobudki są często merkantylne) mogą komuś zaszkodzić, zamiast pomóc.
W tym tekście skupię się jednak na innym "cieniu" kultury terapeutycznej, a mianowicie na sytuacjach, w których psychologiczny żargon zostaje wykorzystywany jako broń.
Używanie mowy terapeutycznej jako broni
Moja koleżanka z podstawówki otrzymała niedawno wiadomość od swojej wieloletniej przyjaciółki, w której ta zakomunikowała jej koniec ich znajomości. Bynajmniej nie zrobiła tego w tak obcesowy sposób, jak grany przez Brendana Gleesona bohater filmu "Duchy Inisherin".
A mimo wszystko mojej koleżance zrobiło się przykro. Dlaczego? Wiadomość była przecież uprzejma, pozbawiona agresji czy pretensji, lecz... całkowicie chłodna, bezosobowa oraz pozbawiona cienia empatii.
"Mową terapeutyczną" ("Therapy speak") określa się tendencję do używania przez laików pojęć i terminów psychologicznych w codziennych rozmowach. Często towarzyszy temu ich bardzo powierzchowne zrozumienie oraz nieznajomość stojących za nimi rozbudowanych teorii.
Perpetua Neo (psycholożka kliniczna z doktoratem) pisze w swoim artykule, że słyszała wiele historii o traktowaniu języka zasłyszanego podczas terapii czy indywidualnej psychoedukacji jako broni.
Źródła problemu widzi we wspomnianym już wcześniej z gruntu pozytywnym zjawisku, jakim jest zwiększenie świadomości na temat zdrowia psychicznego, które sprawia, że "coraz więcej dziedzin życia oglądamy właśnie przez taką soczewkę".
Zdaniem Neo żargon terapeutyczny często wkrada się w dynamikę relacji romantycznych (i innych), co w podobnym stopniu może być korzystne, jak i destrukcyjne dla pary. Dobrze pokazuje to zresztą celebrycki skandal, do którego doszło całkiem niedawno.
Dyskusję w zagranicznych mediach na temat używania mowy terapeutycznej jako broni parę miesięcy temu zapoczątkowała afera z Jonah Hillem. Światło dzienne ujrzały bowiem wiadomości amerykańskiego aktora, w których nakreślał swoje "granice" przed partnerką.
W rzeczywistości jednak nie trzeba było specjalisty, żeby zorientować się, że za ładnie brzmiący formułkami żywcem wyciągniętymi z żargonu psychologicznego kryła się próba manipulacji partnerką, by postępowała dokładnie tak, jak Hill sobie tego życzył.
Aktor w wiadomościach do swojej (na szczęście już byłej) dziewczyny wymienia m.in., że w ich relacji nie do zaakceptowania są dla niego takie jej zachowania, jak:
surfowanie z innymi mężczyznami (dodajmy na wstępie, że Sarah Brady jest profesjonalną surferką),
wstawianie do mediów społecznościowych zdjęć w kostiumie kąpielowym lub seksownych ujęciach,
pozowanie jako modelka,
zadawanie się z "niestabilnymi" przyjaciółkami z jej "szalonej" przeszłości.
Stawianie granic dotyczy dbania o swoje emocjonalne samopoczucie, jednak nie polega na tym, by dyktować drugiej osobie, co ta ma zrobić.
Gdyby Hill faktycznie chciał w zdrowy i niemanipulacyjny sposób rozwiązać problemy w swoim związku, zakomunikowałby swojej partnerce, jak czuje się z niektórymi elementami jej stylu życia i próbował znaleźć wspólne rozwiązanie, a nie namawiał ją, by zrezygnowała ze wszystkiego, czego on nie lubi.
Jak rozpoznać, gdy ktoś używa żargonu psychologicznego przeciwko nam?
Jak słusznie zauważa twórczyni (psycholożka kliniczna z doktoratem) kanału na YouTubePsychology with Dr. Ana, "mowę terapeutyczną" można przyrównać do widelca, który zarówno może posłużyć jako niezbędne narzędzie, jak i broń.
Psychologia uczy nas, jak rozmawiać w sposób efektywny o swoich myślach, uczuciach oraz pragnieniach. Celem takiej komunikacji powinno być jednak lepsze wzajemne zrozumienie, a nie niebaczące na uczucia drugiej osoby załatwianie własnych interesów czy (w ekstremalnych przypadkach) próby manipulacji w białych rękawiczkach.
Takie komunikaty skierowane na załatwienie swojej potrzeby bez empatii wobec drugiej strony dość łatwo jednak rozpoznać. Brzmią one bowiem tak, jakby zostały wygenerowane przez sztuczną inteligencję – są sztuczne i nieautentyczne. Jakby osoba, która je do nas kieruje, zapominała, że rozmawia z człowiekiem, a nie robotem, którego trzeba nacisnąć w odpowiednim miejscu, by się naprawił.
Jeśli ktoś próbuje brzmieć jak ekspert od zdrowia psychicznego, to również powinno zwrócić naszą uwagę. Podobnie, gdy nadużywa modnych psychologicznych (czy pop-psychologicznych) zwrotów, jak daleko nie szukając wspomniane granice, ale także np. narcyz, toksyk, manipulacja, borderka (na określenie kobiety z zaburzeniem osobowości z pogranicza), trauma czy gaslighting.
Żaden dobry terapeuta nie będzie stawiał diagnozy poza kontekstem terapii nawet komuś, kogo doskonale zna. Gdy ktoś, kto bynajmniej nie jest ekspertem, zaczyna się za to brać, również w naszej głowie powinna się zapalić czerwona lampka.
Tłumaczenie swojego nieprzyjemnego zachowania byciem "osobą wysokowrażliwą", "introwertykiem" czy z diagnozą ADHD (lub właściwie jakąkolwiek inną), to także przykład toksycznego wykorzystania naskórkowej wiedzy psychologicznej.
Mało się o tym mówi, by nie zakryć oczywistych zalet terapii, ale niestety zdarzają się jednostki, które korzystają z niej, by postawić się w moralnie lub intelektualnie wyższej pozycji w stosunku do innych albo wręcz by udoskonalić się w sztuce manipulacji. Tak trochę mógł wyglądać przypadek wspomnianego Hilla, o którym dzięki dokumentowi Netfliksa "Stutz" wiadomo, że był w procesie terapeutycznym.
Przede wszystkim ważny jest jednak kontekst używania mowy terapeutycznej i czy jej celem jest uzdrowienie relacji albo pomoc drugiej osobie, czy raczej jej zranienie. Jeśli czujemy, że ktoś używa ich, by nas o coś obwinić lub stworzyć dla siebie wymówkę (tak jak Gargamel krył się ostatnio za swoim alkoholizmem) możemy zakładać, że żargon psychologiczny służy mu tylko do maskowania swoich prawdziwych intencji.
Warto zdawać sobie jednak sprawę też z tego, że niektórzy używają mowy terapeutycznej jako broni nieświadomie, mając jak najlepsze intencje lub starając się lepiej zrozumieć siebie lub innych.
Takie osoby powinny jednak zareagować przynajmniej próbą autorefleksji, gdy ktoś zwróci im uwagę na nadużywanie psychologicznego żargonu. Gdy reagują agresją, prawdopodobieństwo, że mają złe intencje, jest wysokie.
Jednakże – wcale nie muszą takie być. Wiele osób używa psychologicznych teorii (nie zawsze w pełni je rozumiejąc) jako mechanizmu obronnego, który chroni je przed konfrontacją z niewygodnymi faktami na swój temat, o czym zresztą wspominał cytowany przeze mnie wcześniej Szczukiewicz.
Co więcej, sami możemy być nieświadomi tego, że używamy mowy terapeutycznej jak wytrycha lub noża wobec innych (a nawet wobec siebie). Jeśli wciąż analizujemy, kto coś myśli, czuje i robi w kontekście jego znanych nam problemów i jeszcze staramy się przekonać tę osobę do naszych teorii na jej temat, to lepiej przestańmy. To nie tylko protekcjonalne i irytujące, ale potencjalnie szkodliwe – terapeutyzowanie i diagnozowanie innych zostawmy profesjonalistom.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.