"Po co komu ta walka? Andrzej powinien skończyć karierę. Mówiłem mu, ale nic z tego. Jego żona Mariola powiedziała mi, że on potrzebuje tego boksu. A przecież to nie sport dla dziadków, tylko dla młodzieży" - mówi nam Wiesław Rudkowski, bokserski wicemistrz olimpijski z Monachium oraz były trener Andrzeja Gołoty z czasów juniorskich.
Już w sobotę, na gali Polsat Boxing Night, Andrzej Gołota zmierzy się z Przemysławem Saletą...
Wiesław Rudkowski: Po co ta walka? W ogóle tego nie rozumiem! Boks to sport dla młodych ludzi, a nie dla dziadków. Jakieś dwadzieścia lat temu taki pojedynek na pewno byłby fajnym wydarzeniem, ale teraz? Co on komu daje? To ja proponuję, żeby oni poczekali kolejne dwadzieścia lat. Chyba wszyscy się domyślamy, jaka była motywacja zawodników.
Pieniądze?
Tak mi się wydaje.
Ale Gołota na ringach zarobił miliony dolarów. Kiedy rozmawiałem z Andrzejem Kostyrą, oszacowaliśmy, że zarobił ok. 15 mln.
Oni obaj zarobili trochę grosza. Może więc chcą się sprawdzić? Jeżeli tak, to też ich nie rozumiem, bo podczas tej walki na pewno nie pokażą pełni swojego wyszkolenia. To nie te lata.
Może po prostu boks stał się dla Andrzeja uzależnieniem?
Rozmawiałem niedawno z żoną Andrzeja, Mariolą i ona twierdzi, że Andrzej potrzebuje tego boksu. Mówiła, że kiedy nie jest na treningu, to siedzi w domu, jest markotny, a kiedy wychodzi do gymu, staje się zupełnie innym człowiekiem. Jest pobudzony. Jego psychika jest więc młoda, ale lat przecież przybywa. Ciało nie to samo. Sparingi oczywiście – dla zdrowia, dla sportu, można się bić. Ale to poważna walka. Ludzie będą patrzeć. Trzeba zdać sobie sprawę, że taki pojedynek to postawienie sprawy na jedną kartę. Pan sobie wyobrazi, co byłoby, gdyby Gołota przegrał!
Wydaje mi się, że mimo wszystko, to nie ta sama liga.
Andrzej był wielkim pięściarzem; Saleta też był niezły, ale ich karier nie wolno porównywać. Gołota przez dłuższy czas walczył w boksie amatorskim i dzięki temu zaszedł tak daleko. Przemek w amatorskim był bardzo krótko. Zdobył co prawda mistrzostwo Europy, ale to Andrzej boksował ze światową czołówką. Oczywiście, przegrał, ale to byli zawodnicy wielkiego kunsztu.
Oczywiście. Andrzej mówi, że nie boli go lewa ręka, ale przecież pełnej sprawności w niej nie ma. Kontuzja była poważna, były jakieś operacje. Wszyscy wiedzą, że dla leworęcznego pięściarza lewy prosty to broń podstawowa. Dlatego kluczowa będzie kondycja. Jeżeli Andrzej wytrzyma fizycznie, to walkę wygra. Byłem jego trenerem i wiem, że warsztatowo bije Saletę na głowę.
Medialnie pojedynek sprzedaje się fantastycznie. Zainteresowanie kibiców i mediów rośnie z każdą godziną.
Dziwię się trochę chłopakom, że w mediach podbijają piłeczkę i opowiadają o sobie jakieś dziwne rzeczy. Jasne, że jeden mieszka w USA, a drugi w Polsce, więc naturalnie są od siebie daleko, ale kiedy się spotykają, zawsze rozmawiają jak dobrzy koledzy. A później czytam w gazecie, że jeden mówi: „Ale cię zleję!”.
Co będzie, jeżeli Andrzej wygra? Kolejne walki?
Kiedy z nim rozmawiałem, wspominał nawet, że chciałby wziąć rewanż na Adamku, który jest dziś najlepszym polskim pięściarzem. Ale ja tego nie rozumiem. Jeżeli mamy dwóch dobrych zawodników, to niech nie walczą między sobą, ale niech biją zagranicznych rywali. Życzę im dobrze, niech ta walka się odbędzie, ale nie widzę w niej sensu. Natomiast Andrzej jest optymistą.
A Pana zdaniem, co powinien zrobić?
Jak to co! Zakończyć karierę i to natychmiast. Bił się w życiu wystarczająco dużo, a teraz ma okazję, żeby po walce powiedzieć: „To był mój ostatni pojedynek.” Lepiej skończyć za wcześnie niż za późno.
Dziś Gołota to jeszcze bokser czy już tylko były bokser, próbujący wyprowadzić kilka ciosów?
Przede wszystkim to wielki patriota. On cały czas bije się dla Polski. Wszyscy wiedzą, że Andrzej wyjechał do USA, reprezentował tam nasz kraj, śpiewał polski hymn, wywieszona była biało-czerwona. Ale nikt nie pamięta, że jemu proponowano, żeby zamiast tego walczył dla Ameryki. A on powiedział: nie. Nie wyparł się polskości i chociażby to powinniśmy pamiętać.
Dobrze, ale sportowo Andrzej zmarnował swój talent.
Nie można tego powiedzieć jednoznacznie, bo nie wiemy, jakie czynniki wpłynęły na taką, a nie inną drogę Andrzeja w USA. Jeżeli chodzi o poziom sportowy, to kiedy Gołota opuścił Polskę, technicznie i motorycznie był gotowy na zdobycie mistrzostwa świata. Zawiodła go psychika.
To była bariera, której nie potrafił pokonać?
Pamiętam, jak na mistrzostwach świata przyszedł do mnie jego kolega z pokoju i się skarżył: -„Trenerze, nie mogę spać. Andrzej też nie śpi, wstaje, łazi po pokoju całą noc.” Poszedłem do Gołoty i mu mówię, żeby nie przeżywał swojej walki, bo jest przecież mistrzem Polski. „No tak, panie trenerze, ale to, ale tamto…”. Widać było, że Andrzej nie wytrzymuje ciśnienia. A to było kilkadziesiąt lat temu! Kiedy wyjechał za ocean, rozmawialiśmy z Januszem Gortatem, jego trenerem z czasów juniorskich, i byliśmy pewni, że amerykańscy psychologowie załatwią sprawę. A okazało się, że ostatniego specjalistę Andrzej miał u nas, w Legii.
Psychika to jedyny problem Gołoty?
Wydaje mi się, że Andrzej poszedł za wcześnie do zawodowstwa. W USA nikt nie próbował Gołoty ulepszać, ściągnięto go tam tylko do zarabiania pieniędzy. Dla trenera są zawsze dwie drogi: można ustawić przed pięściarzem schody i kazać mu po nich wchodzić, czyniąc go tym samym lepszym i lepszym, ale można także puścić obiecującego zawodnika na jakiegoś mistrza. On przegra i psychika zostaje nadszarpnięta. Tak mogło być w przypadku Andrzeja.
Ale przecież zanim dostał walki o mistrzostwo, bił się w ringu kilkanaście razy i zazwyczaj masakrował swoich rywali.
To fakt, kilka z tych walk widziałem na żywo i Andrzej naprawdę niszczył przeciwników. Ponad rok mieszkałem w USA, w Detroit i pracowałem razem z trenerem Emanuelem Stewardem [zmarł w 2012 roku, były szkoleniowiec m.in.: Evandera Holyfielda, Lennoksa Lewisa, Oscara De La Hoyi, Julio Cesara Chaveza i Władimira Kliczki]. I po roku spędzonym ze Stewartem na pewno nie powiem, że jest duża różnica między boksem zawodowym i amatorskim. Ciosy są te same. Ale przygotowanie mentalne, psychiczne – zupełnie inne.
Gdyby Andrzej miał psychikę Dariusza Michalczewskiego, który był niepokonany w Niemczech przez 12 lat, byłby mistrzem świata?
Michalczewski był sportowym kozakiem. Zawsze brakowało nam jednak jego wyjazdu do USA i boksowania z najlepszymi. Jasne, w Niemczech, u siebie, wygrywał wszystko, ale to nie było to samo co Ameryka. Trzeba mu jednak oddać, że był perfekcjonistą. Jeżeli bił lewą, to tę lewą dopracował do mistrzostwa. I czasami zdarzało się, że jedną ręką wygrywał swoje walki. Z psychiką „Tigera” Andrzej byłby mistrzem świata. Dla mnie i tak jest.
Przecież przegrał wszystkie walki o mistrzowskie pasy.
Są mistrzowie olimpijscy, którzy wygrywają 3:2, a są wicemistrzowie, którzy przegrywają 2:3. I czasami ten, który przegrał, jest lepszy od zwycięzcy.
Kilka lat temu postawiłbym na Andrzeja wszystkie pieniądze, ale dziś? Żartujemy czasami, że będą walczyć dziadkowie: jeden bez nerki, a drugi bez sprawnej ręki. Ale fajnie, że chłopaki się spotkają. Dla kibiców na pewno będzie to wydarzenie. Oby tylko nie zrobili sobie krzywdy (śmiech).
Bokser, trener i działacz Polskiego Związku Bokserskiego. Wicemistrz olimpijski z Monachium z 1972 roku. Mistrz Europy z Katowic (1975), wicemistrz z Belgradu (1973) i brązowy medalista z Madrytu (1971). Dziesięć razy zdobywał mistrzostwo Polski. Większość kariery zawodniczej i szkoleniowej związany z warszawską Legia. Były trener Andrzeja Gołoty, który pod jego skrzydłami zdobywał tytuły mistrza Polski. Trener kadry narodowej seniorów PZBoks.