70 mln złotych – tyle długu zostawiło po sobie wydawnictwo kościelne Stella Maris. 21 mln złotych – na taką kwotę jest obciążana przez komornika hipoteka bezcennej archikatedry oliwskiej. Ile wynoszą dziś zobowiązania diecezji? To tajemnica. Pomimo ogromnych problemów finansowych arcybiskup Sławoj Leszek Głódź wydał miliony złotych na odbudowę dworku, w którym rezyduje.
Gdańska diecezja została doprowadzona do bankructwa. Długi odziedziczone po wydawnictwie Stella Maris nie zostały spłacone do dziś. Właścicielem działki, na której znajdują się między innymi biuro abp. Sławoja Leszka Głódzia, mieszkanie abp. Tadeusza Gocłowskiego czy archikatedra oliwska, jest gdańska diecezja. Jednak z powodu zadłużenia działka przy ulicy bp. Edmunda Nowickiego w Gdańsku-Oliwie może zostać zlicytowana. Do tej pory komornik zadowolił się jednak samochodami i maszynami poligraficznym, które należały do wydawnictwa Stella Maris.
Długi powstały w latach 1999 - 2002 w wyniku upadku wydawnictwa Stella Maris. Na początku wynosiły one 70 mln złotych. Wiele osób zastanawia się dziś, jak to możliwe, że w obliczu tak ogromnych długów, abp Sławoj Leszek Głódź wydał kilka milionów złotych na remont dworku w Gdańsku.
Nikt nie potrafił nam dziś odpowiedzieć na pytanie, jaka kwota została do spłacenia. Z prośbą o komentarz zadzwoniliśmy do Katolickiej Agencji Informacyjnej, która przygotowała raport o finansach Kościoła. Redaktor Naczelny stwierdził, że nie zna wystarczającej liczby szczegółów dotyczących kondycji gdańskiej diecezji. – Powinien pan zadzwonić bezpośrednio do Gdańska – usłyszałem od Marcina Przeciszewskiego z KAI.
Zadzwoniłem więc do Gdańska: – Dzień dobry, chciałbym porozmawiać o problemach finansowych gdańskiej diecezji. Ta sprawa zastanawia wiele osób, chcieliśmy zatem dowiedzieć się u źródła, jak faktycznie wygląda kondycja finansowa gdańskiej diecezji – powiedziałem, dzwoniąc do archidiecezji.
– Z chęcią odpowiedziałbym na pańskie pytania, ale obawiam się, że nie mam wystarczających informacji na ten temat – usłyszałem, a po chwili połączenie zostało przerwane. Taki przebieg rozmowy tym bardziej zaskakuje, że telefon odebrał ks. Filip Krauze, dyrektor Centrum Informacyjnego Archidiecezji Gdańskiej.
O to, kto jest odpowiedzialny za to, że długi gdańskiej diecezji nie zostały spłacone, oraz dlaczego kościelne pieniądze okryte są milczeniem, zapytaliśmy Tomasza Sulewskiego z redakcji Catholic Voices, który wyjaśnił, dlaczego jego zdaniem, Kościół powinien dbać o przejrzystość swoich finansów.
Czy zaskoczyła pana skala zadłużenia gdańskiej diecezji?
Tomasz Sulewski: Sam fakt istnienia zadłużenia i świadomość tego, że diecezja gdańska jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej nie jest nowością. Wiadomo to od 2006 roku, kiedy doszło do ułożenia się z wierzycielami po sprawie Stella Maris. Po to były wzięte kredyty, na których teraz jest hipoteka. Jeśli coś zaskakuje, to informacja o tym, że diecezja ma aż tak duży problem z obsługą tych zobowiązań. Powinna spłacać długi.
Czy wyobraża pan sobie, że komornik zajmie zabytkową archikatedrę?
W Polsce nie mieliśmy jeszcze takiej sytuacji, ale na Zachodzie takie rzeczy już się niestety zdarzały. Budynki kościelne przechodziły w ręce osób lub instytucji świeckich. I choć człowiek się instynktownie dziwi, że istnienie katedry może być zagrożone, to trzeba jasno powiedzieć - tak, w świetle prawa jest to możliwe.
Myśli pan, że to prawdopodobne?
Nie chce mi się wierzyć, że komornik zdecyduje się zająć katedrę. Jednak Kościół podlega prawu, tak jak wszyscy w Polsce i jeśli będzie taka decyzja organów państwa, to trzeba ją będzie przyjąć i zaakceptować. Jeśli doszło do niegospodarności, problemów z finansami, trzeba się z tym liczyć, że katedra trafi w świeckie ręce. Jak nie spłacasz kredytu, możesz stracić mieszkanie. Tu mamy podobną sytuację.
Kogo obwiniałby pan za tę trudną sytuację?
Kościół w tym wypadku spija piwo, które naważył ktoś inny. To zarząd Stella Maris kolokwialnie mówiąc wpuścił arcybiskupa na minę. Powstanie tego długu nie jest kwestią niegospodarności Kościoła. To była inicjatywa zarządu wydawnictwa, które w sposób instrumentalny traktowało Kościół i wiernych. I to zarząd Stella Maris jest bezpośrednio odpowiedzialny za dzisiejszą sytuację.
Czy jest pan przekonany, że jedynie zarząd jest odpowiedzialny? Nie widzi pan winy biskupów?
Owszem, ale chodzi mi bardziej o to, co później działo się z długiem odziedziczonym po Stella Maris. Rozporządzanie nim było już w rękach abp Tadeusza Gocłowskiego, a następnie abp Sławoja Leszka Głódzia.
Nie wiem, jak duże są odsetki, które narosły przez te lata. Ale to nie jest tak, że diecezja może zacząć rozwijać działalność gospodarczą czy sprzedawać majątek. To, co było można i tak już zostało zwindykowane. Pieniądze, które wpływają na konto diecezji, są automatycznie zajmowane przez komornika. Po prostu nie ma wystarczających sił, aby to spłacać. To sytuacja trudna i może niektórych bulwersować, bo dotyczy Kościoła, a w tej przestrzeni finanse budzą duże emocje. Jest też przykra dlatego, że być może licytowana będzie katedra.
Jedną z pierwszych decyzji Sławoja Leszka Głódzia po objęciu diecezji, był remont dworku, w którym urzęduje. Miało to kosztować kilka milionów złotych. Czy w obliczu tak dramatycznej sytuacji finansowej, takie wydatki są na miejscu?
Nie mam w tej sprawie innych informacji, niż doniesienia prasowe. Nie wiem ile kosztował ten remont. Biorę pod uwagę i taką możliwość, że prace mogły być zaplanowane i zakontraktowane wcześniej, a za zerwanie umów groziła kara. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że każdy człowiek Kościoła powinien mu służyć w duchu ubóstwa. Jeśli faktycznie zaszła taka sytuacja, jak się ją przedstawia w mediach, to pozostaje ze smutkiem pochylić głowę.
Nikt tak naprawdę nikt nie wie, ile wynoszą długi gdańskiej diecezji. Czy to normalna sytuacja? Milczenie wokół tej sprawy jej naprawdę pomaga?
Nie jest tak, że nikt nie wie. Wysokość długów zna prokurator i diecezja. W dużych przedsiębiorstwach też nie wszyscy pracownicy wiedzą, jaka jest wysokość zadłużenia spółki. Finanse w dużej mierze nie są tajne, ale nie są też ogólnodostępne. W Kościele nie ma polityki rachunkowości, zapisywania zysków i strat na koniec roku. Choć w świetle niedawnych ustaleń w gronie Episkopatu na ten temat myślę, że to jednak będzie się zmieniało.
Bo chcą tego biskupi czy wierni?
Ludzie oczekują, aby finanse były jawne, bo to pozwala im mieć poczucie, że wiedzą co się dzieje. Ale to dobrze. Jak będzie przejrzystość finansowa, to będzie trudniej opowiadać bajki o tym, że księża nie śpią na złotych łóżkach. Ludzie przestaną myśleć, że ksiądz zarabia 10 tysięcy i nie wie co zrobić w pieniędzmi. Ksiądz w Polsce żyje za średnio 1500 złotych miesięcznie.
Gdy dzwoniłem dziś z prośbą o komentarz do sytuacji z gdańskiej diecezji, odmawiano mi komentarza lub zbywano pod różnymi pretekstami. Skąd ta zmowa milczenia wokół kościelnych pieniędzy?
Z wami dziennikarzami trzeba umieć rozmawiać i rozumieć waszą pracę. Nie bez znaczenia może też być fakt, że jako pierwsza poinformowała o tej sprawie "Gazeta Wyborcza". Samo to, oraz ton w jakim napisany jest artykuł, sprawiają, że sprawa ta budzi duże emocje. Być może rozmówcy też chcą ustalić pewne fakty w tej sprawie, żeby mówić o konkretach. Oczywiście lepiej, aby profesjonalnie rozmawiano z wami o tych sprawach - sprawniej i w innym tonie, ale na to musimy jeszcze trochę poczekać. Współpracy z mediami też trzeba się nauczyć.
Czy pieniądze Kościoła powinny być jawne?
Podam przykład mojego znajomego proboszcza z Węgorzewa. Mówił mi ostatnio, że ma fatalną sytuację finansową. Że jest zima i nie ma czym zapłacić za ogrzewanie. Kościół zaś jest stary i nieocieplony, a do tego - ponieważ to zabytek - musi prowadzić prace konserwatorskie. Sytuacja jest taka, że nie ma na jedzenie dla księży, a ludzie nie chcą mu dawać na tacę, bo twierdzą, że skoro mu dają pieniądze co tydzień, to na pewno ma ich za dużo. Poradziłem mu, aby pokazał ludziom, na co wydaje pieniądze i ile ich pozyskuje. Niech zobaczą, jak to wygląda - łatwiej im będzie zrozumieć.
Czyli jawność finansów Kościoła byłaby korzystna dla wszystkich.
Każdy z nas prowadzi rachunki domowe i wie, na co go stać, a na co nie. Ludzie potrzebują znać własne finanse. Chcą też wiedzieć, co się dzieje z pieniędzmi Kościoła. Zajmie trochę czasu, aż księża nauczą się tej dobrej praktyki. Wielu z nich, tak jak wielu z nas, nie jest wirtuozami księgowości. Na dzień dobry, jak usiądą przed rachunkiem zysków i strat, to nie będą wiedzieli, jak się do tego zabrać. Jednak ludzie chcą mieć tę wiedzę, i trzeba wyjść temu naprzeciw.