Amerykanie nie boją się pokazywać swoich rządzących w różnych odcieniach. Ich prezydent potrafi dosłownie bić się z terrorystami, którzy opanowali Air Force One, ale nie brakuje też polityków pokroju Francisa Underwooda, który sam w sobie jest chodzącym terrorem. W Polsce z polityków się raczej śmiejemy, bo co nam zostało.
Reklama.
Reklama.
"Bandytą mogę być, nie politykiem"
"Franz, w co ty się teraz bawisz, w politykę?" – pyta Maurera (Bogusław Linda) były kpt. SB Tadeusz Stopczyk (Edward Linde-Lubaszenko) w scenie z filmu "Psy 2: Ostatnia krew". "Nie, bandytą mogę być, nie politykiem" – odpowiada zniesmaczony Franz, były SB-ek, obecnie kumający się z mafią.
Wspomniany film wszedł do kin w 1994 roku. Był niejako wymuszoną kontynuacją przebojowej wcześniejszej części, starszej o dwa lata. Piszę "wymuszoną", bo Władysław Pasikowski, scenarzysta i reżyser (już teraz trylogii "Psów"), początkowo miał pomysł tylko na tę jedną historię – ubeków próbujących odnaleźć się w nowym systemie po transformacji (wspominał o tym sam Cezary Pazura na swoim kanale na YouTube).
To producenci napierali na sequel, widząc, jak wielkim hitem okazały się "Psy" – film, który dobitnie pokazał, że ludzie pracujący na rządowych stołkach to często taka sama kryminalna patologia, jak ci, których mieli ścigać.
Wspomniany komentarz Maurera, że nie chce być politykiem, ma już 29 lat. W 2023 roku "Rzeczpospolita" informowała, że "Polacy ufają bardziej Komisji Europejskiej niż rządowi".
"Polacy krytyczni wobec rządzących i instytucji publicznych. Ponad 70 proc. rodaków twierdzi, że jest ostrożna w kwestii zaufania do rządu. To najwyższy odsetek spośród badanych krajów – wynika z badań przeprowadzonych w ramach projektu Policy Institute z King’s College w Londynie w styczniu 2022 roku wśród 12 tys. obywateli z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Polski, Niemiec, Norwegii i Włoch" – czytamy w artykule "Rz" z maja 2022 roku.
Ciekawe, co Franz Maurer odpowiedziałby dzisiaj, zapytany o bycie politykiem.
W 2019 roku zadania "zilustrowania" obecnej władzy podjął się Patryk Vega, kręcąc swoją "Politykę", ale obraz niespecjalnie przypadł do gustu widzom (w chwili pisania tego tekstu ma on ocenę 3,5/10 na Filmwebie), ani dziennikarzom ("»Polityka« nikogo nie rozlicza. Vega zrobił film zlepiony z przeterminowanych memów" – pisał na Noizz.pl Bartosz Dąbrowski).
Warto wspomnieć, że to jednak nie pierwszy raz, gdy ten reżyser zabrał się za temat polskiej polityki – w 2014 roku nakręcił "Służby specjalne", w którym widzowie mogli zobaczyć m.in. śmierć osoby łudząco podobnej do Andrzeja Leppera, której "zrobiono samobójstwo".
Obraz Vegi jest znacznie bliższy amerykańskim produkcjom, które często pokazują, że to, co czytamy na pierwszych stronach gazet, nieraz jest wynikiem tajnych działań służb specjalnych. To świat, w którym przeciętny obywatel nie ma pojęcia o tym, o jak wysokie stawki toczy się gra za jego plecami.
Śmiech przez łzy?
Łatwo zauważyć jednak, że najlepiej wychodzi nam obśmiewanie zachowań polityków. Począwszy od nieśmiertelnych kabaretów, które garściami czerpią z politycznych absurdów, po niektóre filmy Stanisława Barei.
Potrafił on perfekcyjnie ilustrować nasze narodowe absurdy, przaśne odcienie polskiej mentalności, kolesiostwo na państwowych posadach i przysłowiową słomę, która nie przestanie wystawać nawet z najdroższego obuwia.
Na nim się jednak nie skończyło – wystarczy wspomnieć "Dzień świra" Marka Koterskiego. Zawartą w tym filmie sceną awantury w Sejmie reżyserowi udało się uchwycić ducha politycznych sporów, które – jak się później okazało – z czasem jedynie przybrały na sile.
To z tego filmu pochodzi kwestia, która – zaryzykuję to stwierdzenie – weszła do obiegu mowy potocznej: "Moja racja jest mojsza niż twojsza".
To jednak nie znaczy, że Polacy nie są ciekawi historii prawdziwych polityków, którzy rzeczywiście rządzili tym krajem. Doskonałym tego przykładem jest skala popularności filmu Andrzeja Wajdy"Wałęsa. Człowiek nadziei".
Obraz miał swoją premierę 4 października 2013 roku. Po dwóch tygodniach dystrybutor poinformował, że produkcję obejrzało ponad 400 tys. osób, czyniąc ją najchętniej wybieranym przez widzów filmem w polskich kinach.
Lech Wałęsa po skończonym seansie stwierdził m.in., że "Wajda wybrał swoją autorską koncepcję. To się trzyma i jest niezłe", dodał jednak, że on sam nie był jednak aż takim "bufonem", jak to pokazano na ekranie.
Born in USA
Amerykanie nie boją się pokazywać w swoim kinie rządzących w różnych odcieniach szarości – od bohaterów, po najgorszych zwyrodnialców, jacy stąpali po ziemi. W latach 60. świat po raz pierwszy zobaczył na dużym ekranie przygody Jamesa Bonda. W roli najsłynniejszego brytyjskiego agenta wystąpił wtedy oczywiście Sean Connery (tak na marginesie Szkot).
Chociaż "Doktor No" z 1962 roku koncentrował się na niebezpiecznych misjach 007, widzom dano do zrozumienia, że prawdziwa polityka i zmiany zachodzące na geopolitycznej arenie dzieją się poza wiedzą opinii publicznej. To, co widzimy w wiadomościach, czy podczas konferencji prasowych, to jedynie fasada mająca ukryć przerażającą prawdę, jak często świat stoi na krawędzi zagłady.
Warto też przypomnieć, że nie brakowało wtedy mrocznej satyry na politykę – doskonałym tego przykładem jest fantastyczny "Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę" w reżyserii Stanleya Kubricka.
Akcja filmu prawie w całości dzieje się w fikcyjnej bazie Sił Powietrznych Stanów, gdzie w obliczu groźby nuklearnej zagłady amerykański prezydent, wojskowi oraz rządowi doradcy dywagują nad losem milionów swoich obywateli. Widać tu jak łatwo im przychodzi godzenie się ze stratą milionów obywateli – wszystko to w imię zwycięstwa z wrogim Ameryce mocarstwem Związku Radzieckiego.
Kino szpiegowskie i umowna walka o losy świata były jednak tylko przystawką do bardziej wnikliwego wejrzenia w świat brudnych gier politycznych.
"Gatunek thrillerów spiskowych przybrał poważniejszy obrót w latach 70. wraz z premierą filmów takich jak "Wszyscy ludzie prezydenta" (1976), badających prawdziwy spisek stojący za zatuszowaniem przez Nixona włamania do Watergate" – czytamy w artykule "Popular Culture & Politics" na stronie Oxford University Press.
Od polityka do bohatera
Chyba tylko Amerykanie potrafili bez poczucia żenady nakręcić film, w którym ich prezydent bierze sprawy w swoje ręce i walczy z terrorystami, którzy porwali jego samolot – mowa o "Air Force One", gdzie w roli głowy państwa wystąpił Harrison Ford.
Strzelanie się z terrorystami to jednak i tak mały pikuś w zestawieniu z walką o losy całej planety, która stała się celem inwazji wrogo nastawionej cywilizacji z kosmosu.
Wtedy to Bill Pullman wcielił się w prezydenta USA, który porwał ludzkie (czyt. amerykańskie) siły zbrojne do podniebnego ataku na statki wroga. Później natomiast – niczym Jerzy Waszyngton stojący na dziobie łodzi przeprawiającej się z przez rzekę Delaware w 1776 roku w ramach ataku pod Trenton podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych – osobiście przewodził uderzeniu.
Później motyw "walczącego prezydenta" powrócił jeszcze w filmie "Świat w płomieniach" ("White House Down") w 2013 roku. Było to proste kino akcji, mocno inspirowane motywem ze starszej o blisko dwie trzy dekady "Szklanej pułapki", gdzie czarnego prezydenta zagrał Jamie Foxx – na ekranie towarzyszył mu wtedy Channing Tatum, główny bohater, który "ratuje dzień".
Co ciekawe, w tym samym roku co "Świat w płomieniach" swoją premierę miała też produkcja, która ukazała skalę mroku, jaka spowija bezwzględność polityki i ludzi, którzy są gotowi na wszystko, byleby zostać u władzy – mowa oczywiście o serialu "House of Cards".
Ktoś mógłby więc pomyśleć, że amerykańska popkultura doznała wtedy rozdwojenia – pokazując dwa skrajnie różne sposoby przedstawienia polityki. Nic bardziej mylnego. Amerykanie po prostu już dawno temu zrozumieli, że polityka to też rozrywka, to cyrk, w którym wszyscy bierzemy udział i w którym to my – wyborcy – wybieramy artystów, klaunów i małpy.
Kiedy patrzysz na politykę, ona patrzy w ciebie
Wiele razy w życiu słyszałem takie stwierdzenie, że nawet jeżeli nie interesuję się polityką, ona interesuję się mną. To oczywiście prawda. Im szybciej zrozumiemy, że wszystko, także popkultura, w jakimś stopniu jest polityką, nawet sposób przedstawienia bohaterów czy ich przygód, tym lepiej dla nas.
Doskonałym tego przykładem jest niedawny film "Sound of Freedom", który zanim jeszcze trafił na ekrany, stał się politycznym głosem w światopoglądowym sporze.
"Tego filmu nie chciały podobno ani Netflix, ani Amazon. »Sound of Freedom« z gwiazdorem »Pasji« Jamesem Caviezelem, który opowiada o podziemnym handlu dziećmi, odniósł nieoczekiwany sukces na amerykańskim rynku i poradził sobie w dniu premiery lepiej niż najnowsza część »Indiany Jonesa«" – pisała o filmie Zuzanna Tomaszewicz, dziennikarka naTemat.
"Krytycy filmowi nie pozostawili suchej nitki na dziele Monteverde zarzucając mu karmienie widzów teoriami spiskowymi typowymi dla ruchu QAnon, który swego czasu nazywano niewidzialną armią Donalda Trumpa. Taki argument nie wziął się znikąd – główny gwiazdor »Sound of Freedom« ponoć zabrał głos na konferencji poświęconej grupie Q" – informowała Tomaszewicz.
To, jak bardzo polityka wpływa na nas poprzez popkulturę. pokazuje badanie z 2015 roku przeprowadzone przez Michelle C. Pautz, profesorkę nadzwyczajną nauk politycznych na Uniwersytecie w Dayton.
"Michelle C. Pautz przyjrzała się wpływowi dwóch filmów »Argo« i »Zero Dark Thirty«, na postrzeganie rządu przez widzów. Okazało się, że po obejrzeniu obu filmów poglądy wielu uczestników badania uległy zmianie, a większość z nich wyraziła wyższy poziom zaufania do rządu i miała bardziej pozytywny pogląd na wyniki rządu" – czytamy w podsumowaniu i analizie badania na stronie London School of Economics and Political Science.
Ty kontra polityk
Powyższe przykłady pokazują, na jak wiele sposobów można pokazać politykę i ich zawód, co i tak oczywiście nie wyczerpuje tematu – tych interpretacji i wariantów jest znacznie więcej.
Osobiście jednak najbardziej do mnie przemawia fragment tekstu "FILM; Hollywood Presents: Government as Villain" z "The New York Times" z lutego 1995 roku, gdzie wspomniano o obrazie "Forrest Gump" w reżyserii Roberta Zemeckisa.
Zwrócono uwagę, że "prezydenci i politycy są postrzegani jako przemijające, nieistotne postacie w amerykańskim krajobrazie". I dalej: "Mało rozgarnięty Gump spotyka w swoim życiu trzech prezydentów, ale ich znaczenie blednie w porównaniu z jego rodziną i przyjaciółmi".
Myślę, że w tym banalnym spostrzeżeniu kryje się uniwersalny przepis na lepsze życie. Brakuje tu jedynie ostrzeżenia, że niektórzy politycy chcą nam to życie uprzykrzyć. To od nas zależy, czy im się to uda.
"Uważam, że nie powinienem robić chociażby "Polityki". To było apogeum zapędzenia się w grzech w moim życiu. Zrobiłem ten film tylko po to, by sięgnąć do portfeli ludzi, a nie do ich serc. Jestem bodaj ostatnią osobą, która powinna zabierać się za tego typu kino. Byłem tylko raz na wyborach – w wieku 18 lat. Nie czytam ani gazet, ani publicystyki w internecie. W ogóle nie interesuje mnie scena polityczna. Co więcej, mam gdzieś, kto rządzi w naszym kraju. W związku z tym polityka to ostatni temat, za który powinienem się brać. No ale zapędziłem się w pogoni za sukcesem i pieniędzmi. Dziś żałuję, że nakręciłem ten film".
Patryk Vega
Wypowiedź reżysera cytowana przez Onet Plejadę w 2020 r.