Jest ich w Polsce tylko dwóch. Miesięcznie przejeżdżają kilka tysięcy kilometrów, niezależnie od pory roku. Obaj mają na imię Marcin i są najszybszymi reporterami w kraju. I chociaż ich praca jest bardzo niebezpieczna, to nie myślą o tym, by zająć się czymś innym. – Będę się starał wyjść z tej pracy w jednym kawałku – zapewnia Marcin Gałuszko, reporter na motocyklu.
Czyj to był pomysł? Kogoś z TVP czy to wy chcieliście połączyć przyjemne z pożytecznym?
Marcin Gałuszko: Kilkanaście lat temu zaczęliśmy się zastanawiać z Marcinem Włodarskim, jak usprawnić pracę reportera. Pracowaliśmy wtedy w standardowej ekipie. Jechaliśmy na zdjęcia samochodem w pięć osób. Ja byłem dziennikarzem, do tego operator kamery, jego pomocnik, dźwiękowiec i kierowca. Chcieliśmy, aby w naszym programie było coś innego, niż tylko gadające głowy.
Jedna osoba może więcej, niż cała ekipa?
Praca w dużej ekipie miała wiele wad. Jadąc na zdjęcia, często staliśmy w korku, tak jak wszyscy. Któregoś razu zepsuł się tramwaj tuż obok nas, ludzie zaczęli z niego wychodzić. Poprosiłem operatora, aby zrobił kilka zdjęć do Kuriera. On jednak odmówił, bo bał się, że ktoś go potrąci. A ja siedziałem bezczynnie w samochodzie.
I wtedy wsiadłeś na motocykl?
Marcin Włodarski dostał pierwszą kamerę cyfrową od TVP. Był to rok 1998, może 1999. Wpadłem na pomysł, aby zrobić prawo jazdy na motocykl. Zaproponowałem to swoim szefom, a oni zadeklarowali, że kupią jednoślad.
Jaki to był motocykl?
Nie jestem pewien, na pewno pięćsetka Kawasaki. Chyba ER-5. Jak na początek, był całkiem niezły, zwłaszcza że tak naprawdę uczyłem się jeździć po zrobieniu prawa jazdy, jeżdżąc po mieście. Na początku było też tak, że ktoś inny prowadził, a my jeździliśmy jako pasażerowie. Obserwując, jak ktoś jeździł motocyklem po zatłoczonym mieście, uczyliśmy się pewnych zachowań. Widzieliśmy też ogromną przewagę motocykla nad samochodami, których bardzo gwałtownie przybywało.
Czyli najpierw była praca w telewizji, a dopiero później motocykl?
Kiedy można zobaczyć "Raport na gorąco"?
Emisja: od poniedziałku do piątku o 17.05, 18.40, 19.20 i 22.00; w soboty o godz. 18.40, 19.25 i 22.00; w niedziele o godz. 18.40, 19.55 i 21.55 na antenie TVP INFO
Tak, pasja pojawiła się z biegiem czasu. Dzięki motocyklowi byłem w stanie robić dwa razy więcej materiałów, niż gdy jeździłem samochodem. Nie wystarczy umieć jeździć na motocyklu, aby wykonywać tę pracę. Trzeba mieć jakąś podstawę i chęć do pracy w terenie. Jak ktoś lubi siedzieć w redakcji i pisać teksty, to nie będzie się nadawał do tej pracy. Czasem jest się w połowie drogi do reakcji, a tu znowu dzwoni telefon i trzeba zawracać, choćby padał deszcz ze śniegiem.
Wasze zdjęcia różnią od tych, które robią tradycyjne ekipy?
Nasze umiejętności ewoluowały przez te lata, zarówno te w jeździe na motocyklu, jak i operatorskie. Mieliśmy coraz mniej kontuzji i wypadków, a nasze zdjęcia były coraz lepsze. Na początku miałem dużą i ciężką kamerę i oczywiście robiłem zdjęcia bez statywu. Starałem się jednak, aby były takie jak filmowe i nie ruszały się zanadto.
Robicie tylko zdjęcia i zawozicie je do redakcji?
Robimy zdjęcia, piszemy do nich teksty, czytamy je i montujemy. Chcieliśmy mieć autonomię. Jak mamy dyżur, to pracujemy dzień i noc, świątek piątek i niedziela. Jesteśmy cały czas pod telefonami. Nie siedzimy w bazie. Jesteśmy w kontakcie z rzecznikami prasowymi i innymi ludźmi, którzy mogą wiedzieć, że coś się dzieje.
Czy jest was tylko dwóch w Polsce?
Nie słyszałem, aby jacyś pracownicy etatowi na motocyklach byli zatrudnieni w telewizji. Byli kiedyś jacyś współpracownicy, chyba we Wrocławiu i Trójmieście. Nie wiem, czy nadal pracują.
Macie czasem dość tej pracy?
Ludzie się dziwią, jak można wytrzymać taki tryb pracy przez kilkanaście lat. Wchodzisz do domu, ściągasz wreszcie buty, a tu dzwoni telefon, więc znów wychodzisz i jedziesz dalej. Wiemy już, co możemy odpuścić, a czego nie. Popularność programu trzyma nas przy tej pracy. Rodzina też już się przyzwyczaiła.
A czy wy przyzwyczailiście już do widoku, który zastajecie na miejscu wypadku?
Jak się jedzie na tzw. "zwykły wypadek", to tych emocji nie ma. Przez to, że sam jestem ojcem, to największe wrażenie robią na mnie wypadki, w których są ranne lub giną dzieci. Po takich widokach pozostaje ślad w pamięci. Do dziś pamiętam sytuację z drogi w okolicach miejscowości Zakręt, gdzie duży fiat nie był w stanie wyhamować i zginęło dwóch chłopaków. Na miejsce przybiegła matka jednego z chłopców, była to naprawdę dramatyczna sytuacja. I choć zdarzyło się to kilkanaście lat temu, to takie obrazki zostają w pamięci. Widok licznych pożarów zaś sprawił, że kupiłem do własnego domu gaśnicę.
Jak reaguje policja, gdy pojawiacie się na miejscu tragedii?
Oni już nas znają i wiedzą, że nie przekraczamy granic. Problem pojawia się, gdy przyjeżdża jakiś inny policjant, a nie z drogówki. Czuje wtedy władzę i nie rozumie, po co to robimy. Wydaje mu się, że chcemy pokazać masę krwi i odcięte kończyny. Ja skończyłem dziennikarstwo i wiem, co można pokazać, a czego nie wolno. Staram się robić takie zdjęcia, które nadają się do pokazania w telewizji i nie będą powodowały, że ludziom robi się na ich widok niedobrze. Robiąc zdjęcia, chcemy oddziaływać na wyobraźnię i ostrzegać przed podobnymi wydarzeniami, nie epatując krwią.
Co można zobaczyć w waszych programach?
Nasze materiały mają około pół minuty. Można na nich zobaczyć głównie wypadki, pożary, zdjęcia z napadów itd. Na program składa się 5 - 6 najważniejszych wydarzeń zbitych w blok. Największą wartością naszego programu jest to, jak szybko docieramy na miejsce zdarzenia. Są w nich także pokazane awarie związane z infrastrukturą miejską, które utrudniają życie mieszkańcom. Wiele miejsca poświęcamy osobom poszukiwanym i tematom policyjnym, np. wyłudzeniom "na wnuczka". W ten sposób ostrzegamy, jak nie paść ofiarą przestępców. Ułatwiamy także życie kierowcom, informując o objazdach i wskazując objazdy.
Czyli szybko jeździcie?
Jesteśmy szybko na miejscu, ale staramy się jeździć 50 - 60 km/h po mieście. Jeszcze niedawno jeździłem Suzuki Banditem 1250. Zrobiłem na nim z 50 tys. kilometrów. Jednak pewien kierowca postanowił zawrócić na moście Śląsko-Dąbrowskim i nagle stanął w poprzek drogi. Było to na wysokości centrum stomatologicznego. Uderzyłem w ten samochód i wyrzuciło mnie w powietrze. Koziołkowałem trochę po asfalcie. Motocykl poszedł na żyletki.
A ty?
Ja trafiłem do szpitala. Przez miesiąc nie mogłem chodzić, miałem nogę w gipsie. Złamałem też kość strzałkową, trochę bolały mnie obojczyki po uderzeniu rękoma o asfalt. Założono mi także kołnierz na szyję. Bolesny był także uraz kości łonowej, typowy przy tego typu wypadkach. Powstaje w wyniku uderzenia o bak.
Jak szybko wtedy jechałeś?
Jakieś 40 km na godzinę i tylko dlatego nic poważniejszego mi się nie stało. Takie zdarzenie uczy respektu do motocykla, to zostaje w głowie. Gdybym jechał wtedy szybciej, różnie mogłoby się skończyć.
Wasza praca jest niebezpieczna, zastanawiasz się na tym?
Trzeba przyznać, że tych obtarć było dużo. Drugi Marcin też lądował w szpitalu. Szczególnie ważny jest dla nas strój. Ja przy swoim wypadku uniknąłem złamania kości piszczelowej, bo miałem ochraniacz, którego używa się do jazdy w terenie. Mechanizm wypadku jest najczęściej taki, że człowiek wylatuje z motocykla przez kierownicę i zanim jeszcze złamie sobie ręce przy upadku, to zawadzi kośćmi goleni o twardą kierownicę. Polecam wszystkim ochraniacze. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem zanim wsiadłem na motocykl, była inwestycja w markowy kask szczękowy, dobre buty, rękawiczki i zbroję, którą zakładam pod kurtkę.
A jak wyglądają wasze relacje z innymi kierowcami? Nie zawsze przychylnie patrzą na motocyklistów.
Raz miałem sytuację, że kobieta wysiadała od strony pasażera na środkowym pasie. Otworzyła drzwi i zakleszczyła mnie między dwoma samochodami. Dogadałem się z nią. Przeprosiła mnie, przyznała, że nie powinna tam wysiadać, tylko znaleźć miejsce do tego wyznaczone.
W mieście motocyklista jeździ między samochodami. Jak jest 25 stopni na plusie, a on siedzi i się grzeje, to jest trochę jak rekin. On musi płynąć, aby oddychać. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku rowerzystów. Trzeba tylko uważać, zwłaszcza na zatoczki parkingowe, bo kierowcy nie widzą motocyklisty. Miałem wiele takich wypadków, że ktoś mnie nie widział.
Ile kilometrów miesięcznie pokonujesz? Przeciętny motocyklista w Polsce pokonuje między 4 a 6 tysięcy kilometrów rocznie.
Teraz jeżdżę trochę mniej. Ale ogólnie jeździmy jakieś 3 - 4 tysiące kilometrów miesięcznie. Praktycznie przez cały rok. Dziś przypuszczam, że drugi Marcin jeździ, bo ma dyżur. Co prawda pewnie zaledwie 40 - 50 km na godzinę, ale daje radę. Może czasem musi się odepchnąć nogami od śniegu, żeby ruszyć.
Na jakich motocyklach jeździcie?
Najpierw miałem pięćsetkę, na której nauczyłem się jeździć. Później firma kupiła Kawasaki ZR 750F. Był bardziej zrywny i elastyczny. Była to wersja z owiewką. I choć konstrukcja silnika pamięta lata 70., bo to 4-cylindrowy olejak, to zrobiłem na nim ponad 100 tysięcy kilometrów po mieście. Była to jednak konstrukcja znacznie bardziej prymitywna niż motocykl, na którym teraz jeżdżę, czyli Kawasaki Z750. W międzyczasie miałem też Suzuki Bandita 1250, ale o historii tego motocykla już wspominałem.
Jeździsz na motocyklu tylko w pracy czy też hobbystycznie? Masz prywatny motocykl?
Miałem kiedyś prywatny motocykl. Było to Suzuki SV 650, bardzo fajna maszyna. Jednak bardzo dużo pracuję, wiele dni z rzędu, w dzień i w nocy. Nie miałem czasu na jazdę. Ktoś, kto go ode mnie kupił, zrobił niezły interes. Przejechałem na tym motocyklu może ze 200 km. Drugi Marcin też przez chwilę miał motocykl, i podobnie jak ja, sprzedał go. Wolę inaczej spędzać wolny czas, choćby wyjść na rolki, basen albo po prostu pobiegać, niż jeździć motocyklem. Lubię też nurkować.
Jak długo jeszcze zamierzasz tak pracować?
Nie wiem jak długo. Nie wiem, co się może wydarzyć danego dnia. Może będę miał wypadek i moje wszystkie plany legną w gruzach. Wychodzę z założenia, że dopóki mam siłę i zdrowie dopisuje, to staram się to robić. Trzeba żyć ekologicznie i trzymać formę, która pozwala wyjść z opresji wypadkowej. Będę się starał wyjść z tej pracy w jednym kawałku.