Tym czymś jest świetnie uwidoczniona na przykładzie scysji Białowąs-Walkiewicz cecha mediów internetowych, która polega na
demokratyzacji dostępu do kultury, na podaniu jej w przystępnej, surowej formie. Nie mam przy tym na myśli wulgaryzowania czy upraszczania tych przekazów, ale właśnie unikalną rolę internetu polegającą na
multiplikacji dowolnych treści, czasem wartościowych, czasami nie, bez pośredników. Bez zapośredniczania ich, jak w “starych” mediach, w decyzjach, wiedzy i wrażliwości redaktora, w konstrukcji ramówki etc. To głos bezimiennego użytkownika, nie wydawcy z piętnastoma latami doświadczeń, decyduje o tym, że sparing reżyserki i krytyka staje się ciekawostką i ogląda go prawie 30 tysięcy ludzi, a także, co za tym idzie, że do swoich serwisów newsowych przejmują
go inne media. Czy to dobrze? Nie wiem –
dopóki istnieją telewizja, prasa i radio, które równolegle opakowują jednak zjawiska w komentarze, to myślę, że w tym tkwi
siła sieci. I w tym upatrywałabym szczególnych możliwości krzewienia kultury w internecie – kultury w jej wersji nieuczesanej, nieświętej, czasem głupszej, niż ta wykładana na salonach i
ex cathedra, ale przez to bliższa chociażby umysłom oburzonych, którzy nie lubią, kiedy im mówić, co mają robić. W naTemat trochę staramy się to robić na poziomie
konstrukcji naszej blogosfery, gdzie specjaliści o wysokim statusie, gwiazdy i osoby na co dzień zajmujące się pisaniem stykają się z często nie mniej spostrzegawczymi, ale może odrobinę mniej oszlifowanymi, trochę bardziej bezczelnymi blogerami. Daje to wrażenie właściwego dla internetu pomieszania porządków. Ale na poziomie redakcyjnych tekstów już nie zawsze nadążamy za tym żywiołem, który niełatwo daje się utrzymać w ryzach, okiełznać i zanalizować, bo właśnie analizować i okiełznywać się go nie powinno. Nie wiem jeszcze, jak powinien wyglądać serwis z kulturalnymi treściami zbudowany na bezpośrednim wpływie użytkowników,
jakiś artystyczny Alert24.pl. Ale o tym, że istnieć mógłby, a nawet powinien, jestem przekonana.