
Reklama.
"Spotkanie emerytów" – tak często określano starcie 44-letniego Salety i 45-letniego Gołoty. Szef naszego działu sport wzywał swojego idola Andrzeja Gołotę, by ten jednak nie stawał na ring, bo tylko się ośmieszy. Kiedy jednak wczoraj obaj sportowcy wyszli na ring, zapewnili widzom niezłe widowisko. Walka była dynamiczna, ciosy padały z obu stron, a bokserzy, pomimo wieku, raczej się nie oszczędzali.
I chociaż Przemysław Saleta, według ekspertów, raczej dominował – choć nieznacznie – to w piątej rundzie przez chwilę wydawało się, że padnie pod ciosami Andrzeja Gołoty. "Endrju" jednak nie wykorzystał swojej szansy i nie znokautował wówczas rywala. Niestety, chociaż widowisko było nie najgorsze, trudno było nie odnieść wrażenia, że Przemysław Saleta po prostu lepiej przygotował się do pojedynku i był sprawniejszy niż swój rywal. Szczególnie, że Andrzejowi Gołocie kilka razy wypadał ochraniacz na zęby, groziła mu z tego powodu nawet dyskwalifikacja. Publiczność kwitowała to gwizdami, a Saleta uśmiechami, gdy w rogu ringu czekał na powrót przeciwnika do walki.
W efekcie już w szóstej rundzie – na dziesięć zakontraktowanych rund – Andrzej Gołota padł na deski po niezbyt efektownym nokaucie. Zapytany potem o przegraną, symbol polskiego boksu lat '90 powiedział tylko: – Zmęczyłem się, nie wiem czemu. Życie, co zrobić.