nt_logo

Czy dzieci powinno się straszyć? Horror dziecięcy wciąż wywołuje grozę... wśród rodziców

Maja Mikołajczyk

31 października 2023, 20:04 · 15 minut czytania
Horror dziecięcy dla niektórych może brzmieć jak oksymoron – w końcu po co straszyć dzieci, które są wyjątkowo wrażliwe na takie treści? Jak się jednak okazuje, w strasznych opowieściach można przemycić wartościowe dla nich treści, które nie tylko wywołują dreszcz na plecach. O horrorze przeznaczonym dla dzieci i młodzieży porozmawiałam z pisarzem powieści oraz opowiadań grozy Tomaszem Siwcem.


Czy dzieci powinno się straszyć? Horror dziecięcy wciąż wywołuje grozę... wśród rodziców

Maja Mikołajczyk
31 października 2023, 20:04 • 1 minuta czytania
Horror dziecięcy dla niektórych może brzmieć jak oksymoron – w końcu po co straszyć dzieci, które są wyjątkowo wrażliwe na takie treści? Jak się jednak okazuje, w strasznych opowieściach można przemycić wartościowe dla nich treści, które nie tylko wywołują dreszcz na plecach. O horrorze przeznaczonym dla dzieci i młodzieży porozmawiałam z pisarzem powieści oraz opowiadań grozy Tomaszem Siwcem.
Czy rodzice powinni się bać horroru dziecięcego? Kadr z filmu "Nawiedzony dwór". Zrzut ekranu z YouTube.com / Disney

"(...) tak długo, jak istniało kino grozy, dzieci torowały sobie do niego drogę" – powiedział cytowany przez Karolinę Kostyrę w artykule "Amerykański horror dziecięcy pod kuratelą dorosłych" literaturo- i filmoznawca Jay Bamber z University of Roehampton w Londynie.


Wydaje się, że zasadne byłoby stwierdzenie, że podobnie sprawy się mają w przypadku literackiego horroru – jeśli dziecko ma ochotę na historie z dreszczykiem, to znajdzie sposób na ich przeczytanie bez względu na to, czy uzyska zgodę rodziców, czy nie.

Czy w takim razie nie lepiej, jeśli wybierze te z podgatunku skierowanego właśnie do swojej grupy wiekowej, czyli horror dziecięcy? A może nie ma to znaczenia, bo dzieci preferują filmy i książki skierowane dla dorosłych? I co jeśli po grozę skierowaną do młodszych odbiorców w rzeczywistości sięgają... dorośli?

Maja Mikołajczyk: Od czego zaczęła się twoja fascynacja horrorem?

Tomasz Siwiec: Nie będę ściemniać, że zaczęło się od literatury, bo jednak najpierw sięgnąłem po filmowe horrory. Żaden dzieciak nie lubi czytać książek (śmiech). Ze mną było jednak trochę inaczej, bo w piątej klasie szkoły podstawowej (dodam, że byłem najgorszym uczniem w całej klasie) odwiedziłem bibliotekę miejską i zobaczyłem okładki wydawnictwa Phantom Press. To były książki autorstwa Guya N. Smitha czy Jamesa Herberta [popularnych w Polsce w latach 90. autorów horrorów klasy B – przyp. red.].

To były bardzo makabryczne historie. Dla trzynastolatka były one jednak niesamowite i to było zupełnie inne doświadczenie niż filmy puszczane z VHS-u. Ciekawe było też to, że z języka polskiego miałem same złe oceny, a horrory (książki) pochłaniałem w ponadprzeciętnej ilości dla dziecka w tym wieku.

Bibliotekarki pozwalały wypożyczać ci "książki dla dorosłych"?

Faktycznie miałem problem z wypożyczaniem tych książek. Bibliotekarki nie za bardzo chciały mi ich dawać, bo twierdziły, że wiekowo nie pasuję (śmiech).

Horror dziecięcy, jak sama nazwa wskazuje, jest teoretycznie kierowany do dzieci, ale gdy porozmawia się z dorosłymi fanami grozy, to z reguły nie zaczynali od treści przeznaczonych dla ich grupy wiekowej, ale od takich książek jak ty, Stephena Kinga czy horrorów oglądanych zza kanapy. Czy sam w młodym wieku pochłaniałeś tylko grozę dla dorosłych czy zdarzało ci się sięgać też po horror dziecięcy?

Z tego, co pamiętam, to zaczynałem jednak od tego cięższego kalibru. W tych powieściach czy filmach głównymi bohaterami zwykle byli dorośli i dopiero kiedy zapoznałem się z takimi serialami jak "Gęsia skórka" czy cyklami książkowymi, jak "Szkoła przy cmentarzu", to w nich głównymi bohaterami byli dzieci i nastolatki.

Sam wówczas będąc nastolatkiem, oglądając czy czytając tego typu historie, bardziej potrafiłem się utożsamić z tymi młodszymi bohaterami niż z tymi dorosłymi, którzy pojawiali się w książkach czy filmach przeznaczonych dla starszych odbiorców. Mam wrażenie, że przez to wywierały one na mnie nieco większe wrażenie.

Bo były bliższe twojej rzeczywistości?

Dokładnie tak, przeżywałem je jakby na sobie, bo miałem tyle samo lat. Wyobrażałem sobie, co by się stało, gdybym sam znalazł się w podobnych sytuacjach. Łatwiej mi to było sobie zwizualizować. I właściwie od tego czasu ten horror młodzieżowy czy dziecięcy na tyle mi utknął w głowie, że w pewnym sensie można powiedzieć, że stał się dla mnie ważniejszy niż horror ciężkiego kalibru.

W tamtym momencie?

Myślę, że ogólnie. Dziś mam 43 lata i szczerze mówiąc najbardziej cieszy mnie praca nad tekstami dla młodszego czytelnika. Wciąż jest we mnie dusza młodego człowieka, właściwie dziecka i większe emocje wzbudza u mnie pisanie dla nastolatków, o nastolatkach. Nie chcę wychodzić z tego świata, dobrze się w nim czuję.

Muszę przyznać, że jestem zaskoczona, bo twoją twórczość kojarzyłam głównie z horrorem ekstremalnym i miałam wrażenie, że tym dziecięcym zająłeś się stosunkowo niedawno.

Moim guru literackim, jakkolwiek by to nie brzmiało, był wspomniany Guy N. Smith (śmiech), który pisał głównie horrory typu animal attack. Nie chciałem być jednak jego wierną kopią, więc połączyłem jego estetykę z horrorem ekstremalnym i wątkami społeczno-politycznymi. Chciałem stworzyć coś oryginalnego i tak właśnie powstała moja seria horrorów zwierzęcych takich jak "Muchy", "Skorki", "Mordercze Kaczki" i tym podobne.

Wcześniej chciałam cię zapytać, dlaczego po horrorze ekstremalnym zająłeś się tym przeznaczonym dla młodszego czytelnika, ale już chyba właściwie odpowiedziałeś na to pytanie, kiedy przyznałeś, że to jeden z twoich ulubionych podgatunków grozy.

To pierwszy powód, a drugi jest taki, że na samym początku pisałem właśnie te horrory ekstremalne i kręciłem się w środowisku literackiej grozy, które często mnie krytykowało za to, że "przesadzam". Zastanawiałem się, czy ja naprawdę nie potrafię pisać i kręcę się w świecie kilku fanów, którzy mi przyklaskują od czasu do czasu, czy rzeczywiście coś jest na rzeczy. Horror ekstremalny był wówczas zjawiskiem nowym w Polsce i pewnego dnia przyszła mi do głowy pewna myśl.

Postanowiłem, że napiszę coś kompletnie innego, więc wziąłem na warsztat bajkę. Powstały wtedy "Księgi kościotrupie", czyli zbiór opowiadań dla dzieci oraz zbiór opowiadań dla młodzieży "Z krainy cienia". Wysłałem to do wydawnictwa i szybko znalazłem wydawcę. Tak samo szybko znalazłem ludzi z zupełnie innego świata literackiego, którzy stwierdzili, że to są ciekawe teksty. Także chciałem sobie też coś udowodnić i kiedy to się udało, dało mi to kopa, że w tym całym moim pisaniu jest jakiś sens.

Ostatnia twoja seria dla młodzieży to "Opowiem ci coś strasznego…". Czy mógłbyś powiedzieć o niej coś więcej?

Jest ona skierowana do czytelnika 9+. To są takie przewrotne opowiadania z morałem, w których tak jak we wszystkich moich tekstach, staram się wzbudzić u czytelnika konkretne emocje. Pracuję właśnie nad drugą częścią.

Sam tytuł wywołuje u mnie skojarzenia z takimi tytułami, jak wspomniana "Gęsia skórka", "Ulica Strachu" i "Czy boisz się ciemności?". Czy stanowiły one dla ciebie jakąś inspiracje?

Wszystkie te seriale oglądałem i oczywiście jestem ich wielkim fanem. Natomiast jeśli chodzi o ten tytuł, to ja sobie wyobraziłem dwójkę dzieciaków, które szepczą sobie do ucha: "hej, opowiem ci coś strasznego". Dzieci mogłyby tak powiedzieć przed opowiedzeniem sobie strasznej historii, dlatego stwierdziłem, że to będzie idealny tytuł.

Czy pisząc opowiadania dla dzieci i młodzieży inspirowałeś się jakimś pisarzem, tak jak w przypadku horroru ekstremalnego Guyem N. Smithem?

Na pewno inspirowałem się R.L. Stine'em, czyli autorem wspomnianej już "Ulicy Strachu" i "Gęsiej skórki", którego adaptacje są teraz popularne na Netfliksie i Disney+. Stine potrafił pisać książki tak, że zawsze mnie zaskakiwały. To jest na pewno autor, którego trochę naśladowałem.

Stine faktycznie jest chyba najpopularniejszym autorem grozy młodzieżowej i dziecięcej, chociaż jego proza bywa "mocna". Pamiętam, jak czytałam jedną z jego książek w podstawówce i krwawych opisów było tam niemało.

Tak, są u niego takie sceny, ale też wplatał do swojej twórczości sporo młodzieżowych dylematów. Dziś myślę jednak, że wiele z nich się zdezaktualizowało i autorzy raczej by się ich nie podjęli. Sama liczba książek [Stine napisał setki książek, sama seria "Gęsia skórka" liczy ponad 200 tomów – przyp red.], którą napisał, jest niesamowita. Muszę mu kiedyś dorównać (śmiech).

Trzymam kciuki. Horror dziecięcy mówiąc oględnie wzbudza kontrowersje, a używając dosadniejszych słów – czasami wręcz panikę moralną dotyczącą konkretnych książek, filmów czy gier. Jak myślisz, skąd wynika ten strach rodziców przed horrorem?

Szczerze mówiąc nie rozmyślałem nad tym tematem jakoś szczególnie. Każdy rodzic martwi się o swoje dziecko i to, co dla nich jest niezrozumiałe czy nieznane, odbierają jako coś, czym dzieciaki nie powinny się interesować. Już samo słowo "groza" czy "horror" budzi niepokój, szczególnie u osób, które tak jak wspomniałem, nigdy nie miały z tym gatunkiem nic wspólnego.

Ludzie traktują horror dość powierzchownie. My wiemy, że istnieją jego podgatunki i że w książce dla dzieci nie znajdą się, a przynajmniej nie powinny się znaleźć treści, które spowodują u dzieci jakąś traumę, ale są jednak odpowiednio dobrane do ich wieku. Rodzice pewnie jednak wolą nie ryzykować, więc wprowadzają selekcję, której horrory nie przechodzą. Moi rodzice też wprowadzali podobne zasady z zasłanianiem telewizora, kiedy leciały nieodpowiednie ich zdaniem dla mnie filmy, ale jak tylko wyszli z domu, to puszczałem sobie to, co chciałem.

No właśnie, bo te zakazy z reguły nie działają i jeśli dziecko chce coś przeczytać czy obejrzeć, to znajdzie sposób, a fakt, że rodzice mu tego zakazują, dodaje dodatkowego dreszczyku emocji.

Widzę to też u swoich dzieci. W moim domu jest mnóstwo ozdób związanych z horrorem: wszędzie są czaszki, kościotrupy i dla moich dzieci ten widok jest tak naturalny, że one nawet nie zwracają na to uwagi. Natomiast jeśli chodzi o oglądanie horrorów, to staram się mimo wszystko patrzeć okiem rodzica, w taki sposób, że jeśli widzę, że je coś interesuje, ale moim zdaniem jest zbyt mocne, to staram się, żeby tego nie widzieli.

Natomiast ostatnio moja 13-letnia córka spotkała się ze znajomymi, poszła do koleżanki do jakiejś piwnicy, w której tamta dziewczynka miała zrobioną salkę kinową, no i pochwaliła mi się, że oglądały tam co? Horror oczywiście. Zapytałem ją, co konkretnie widziała i wymieniła tytuł. W domu raczej nie pozwoliłbym jej włączyć tego typu filmu, ale to jest właśnie to, o czym rozmawialiśmy – dzieci i tak zrobią to, co będą chciały.

Sam pamiętam, jak VHS dopiero co wszedł do Polski, kiedy miałem około 12 lat i dorwałem "Martwe zło". Rodzice gdzieś wyszli i je sobie włączyłem. W pewnym momencie zrobiło się ciemno, a ponieważ byłem sam, zacząłem się bać – bałem się nawet wstać z fotela, żeby wyłączyć telewizor! (śmiech)

Ale też ten horror, jak byłem w podstawówce, miał pewne działanie terapeutyczne. Tak jak wspomniałem, byłem najgorszym uczniem w klasie, w tym sensie, że najgorzej się uczyłem, a szczególne problemy miałem z językiem polskim.

Już w tamtym czasie jednak zacząłem pisać pierwsze historyjki. Na kartkach zeszytu zabijałem osoby, które mnie w szkole biły czy gnębiły. Pamiętam, że byłem wtedy przeszczęśliwy, że mogę wymordować wszystkich, którzy mi robią krzywdę (śmiech).

"Terapeutyczny" aspekt obcowania z horrorami jest szeroko opisany w literaturze naukowej. W społeczeństwie wciąż panuje jednak przekonanie, że horror to "gorszy" gatunek, a przecież w filmach czy książkach grozy często są wplecione wątki o zabarwieniu społeczno-politycznym czy właśnie psychologicznym.

To prawda, że ten gatunek jest spłycany, chociaż czasami być może słusznie. Wiadomo, że część filmów i książek jest robiona tylko i wyłącznie, żeby straszyć czy epatować makabrą, ale jednak druga część wcale nie jest "głupia". Człowiek czyta, ogląda i utożsamia się z bohaterami, może przeżyć i w pewien sposób przygotować się do pewnych sytuacji, które mogą go w życiu spotkać.

Pamiętam m.in. właśnie z wielokrotnie już wspominanej przez nas "Gęsiej skórki", że to zawsze były jakieś historie z morałem odpowiednim dla odbiorcy. Czy podobne treści starasz się przemycać w swoich książkach dla dzieci i młodzieży?

Nie chciałbym wyjść na jakiegoś moralizatora, ale dla mnie historia jest ciekawa, jeśli niesie ze sobą jakiś morał. Takie proste przeczytamy, obejrzymy i one wlatują z jednej strony głowy, a z drugiej wylatują. Natomiast opowieści z jakimś przesłaniem zostają w nas dłużej. Od czasu, kiedy wydałem na papierze pierwszą taką opowieść dla młodszego czytelnika, aż do tej pory wszystkie miały jakieś drugie dno czy niosły za sobą jakieś głębsze treści.

Staram się dotykać różnych tematów. Nie chcę za bardzo spoilerować, ale przykładowo w zbiorze "Opowiem ci coś strasznego…" jest opowiadanie "Nawiedzony bałwan". Mogła to być historia o bałwanie, który porywa i zjada dzieci, i na tym koniec. Tymczasem poprzez motyw opętanego bałwana opowiadam o tym, że warto pomagać starszym osobom.

Ten nawiedzony bałwan jest opętany przez osobę, która chce zaalarmować kogoś, że komuś dzieje się krzywda i wbrew pozorom wcale nie ma zamiaru nikogo dręczyć. Wydaje mi się, że jak czyta to dziecko czy nastolatek, to napięcie wzrasta, bo bałwan zaczyna się ruszać, ale potem okazuje się, że być może nie jest on wcale taki zły. Tego typu przesłania staram się przemycić w każdym ze swoich opowiadań dla dzieci i młodzieży.

Z tego, co mówisz, wynika, że horror dziecięcy może mieć walory poza rozrywkowymi, a myślę, że dużo rodziców ma przekonanie, że to są tylko takie "głupotki". Okazuje się, że można w takich historiach również odnaleźć pewne wartości.

Oczywiście, że tak.

Jak ktoś jednak jest osadzony w swoich przekonaniach, to ciężko je zmienić. Próby przekonywania i tłumaczenia, że pozornie prosta historia o zombie może mieć drugie dno, z mojego doświadczenia często są próżne.

Miałem taki okres, że starałem się to tłumaczyć, ale szybko zauważyłem, że jest to bez sensu, więc lepiej skupić się na czymś innym.

Zabawne wydają mi się też te narracje, w których przedstawia się horror dziecięcy jako przykład "zepsucia" współczesnej kultury. Tymczasem klasyczne baśnie, również przeznaczone przecież dla dzieci, bywały znacznie brutalniejsze.

Ostatnio właśnie dorwałem jakieś wydanie Hansa Christiana Andersena i na pierwszej stronie, jaką otworzyłem, było coś o kobiecie, która wyciągnęła sobie oczy i wrzuciła je do studni. Wrażliwość odbiorców na przestrzeni lat wyraźnie się zmieniła.

Wydaje mi się, że warto też się zastanowić, kto tak naprawdę jest odbiorcą horroru dziecięcego. Większość współczesnych produkcji w tym podgatunku zdaje się być kierowana do dzisiejszych 30- czy 40-latków niż do tych najmłodszych, gdyż bazuje na nostalgii za popkulturą lat 80. czy 90.

Coś w tym chyba jest, bo kilka dni temu byłem na konwencie Grozownia [wydarzeniu dla fanów literackiej grozy – przyp. red.] w Krakowie i tam właśnie mówiłem o tym, że o tej mojej literaturze młodzieżowej czy dziecięcej to właśnie nie miałem okazji rozmawiać z dziećmi czy młodzieżą, tylko zawsze z kimś w moim wieku lub troszkę młodszym albo starszym ode mnie.

Staram się pisać dla dzieci, ale rzeczywiście tym odbiorcą jednak jest 20-latek, 30-latek czy 40-latek, więc chyba coś z tym sentymentem i nostalgią jest na rzeczy.

Być może jest to kwestia tego, że dzieci czy młodzież pragną właśnie tych treści dla dorosłych, a nie tych specjalnie przeznaczonych dla nich. Widzę na swoim przykładzie, że dopiero teraz się zaczytuję w powieściach young adult, a jak byłam w gimnazjum i liceum, to uważałam takie powieści za "zbyt infantylne".

Chyba rzeczywiście tak to może wyglądać, bo mam właśnie przed oczami półkę mojej 13-letniej córki i ma na niej książki z pogranicza grozy, ale te inne to są już powieści obyczajowe czy przygodowe dla dorosłych.

Na koniec mam takie przewrotne pytanie. Czy znalazłabyś jakiś powód, dla którego dzieci nie powinno się straszyć? W tym sensie, że rodzice rzeczywiście powinni ograniczyć dzieciom dostęp do horroru w tej dziecięcej, przeznaczonej dla nich wersji.

Nie znalazłbym żadnego powodu.

Tak jak sama o tym myślałam, to może byłoby to zasadne w sytuacji, kiedy dziecko przeżyło już jakieś traumy albo jak dziecko jest wrażliwe na takie treści i rodzice zdają sobie z tego sprawę.

Wydaje mi się, że w życiu człowieka jest tyle różnych wydarzeń, że te książkowe i filmowe traumy są wbrew pozorom tak niewielkie w porównaniu z pewnymi wydarzeniami, których człowiek i tak doświadcza w życiu, że to są tak naprawdę tylko takie "traumełki".