"Pięć koszmarnych nocy" - mówi wam to coś? Jeśli nie, to po prostu nie graliście w kultową serię gier "Five Nights at Freddy's". Wchodzący w ten weekend do kin film jest jej adaptacją i sądząc po prognozach box office, rezerwacjach i liczbie seansów, może to być horrorowa premiera roku.
Reklama.
Reklama.
"Pięć koszmarnych nocy" wchodzi do kin jutro, czyli 27 października (nie ma pokazów przedpremierowych jak np. w USA). Bez viralowych akcji marketingowych czy plakatów na każdym przystanku. Jestem przekonany, że wiele osób w ogóle nie wie, że taki film istnieje, a polski tytuł też może nam nic nie mówić, bo marka w popkulturowej świadomości funkcjonuje właśnie jako "Five Nights at Freddy's" (taki też jest oryginalny tytuł produkcji).
Tymczasem prognozy wskazują, że zarobi więcej (przynajmniej 50 mln dolarów przy budżecie 20 mln) niż inne tegoroczne horrory jak "Piła X", "Zakonnica 2", "M3GAN", "Krzyk 6" czy "Egzorcysta: Wyznawca", o których było zdecydowanie głośniej. I to pomimo tego, że debiutuje równocześnie online na amerykańskiej platformie Peacock (w Polsce jej bibliotekę ma SkyShowtime, więc tam możemy się w przyszłości spodziewać internetowej premiery).
"Pięć koszmarnych nocy" może być "niespodziewanie" najbardziej kasowym horrorem 2023 roku
Nad Wisłą "Pięć koszmarnych nocy" również może okazać się hitem. "Wielu z naszych czytelników może być zaskoczonych, że szykuje się w najbliższy weekend wielki przebój w polskich kinach. Prognozujemy, że film 'Pięć koszmarnych nocy' będący ekranizacją kultowej gry "Five Nights at Freddy's" może zgromadzić w premierowy weekend 280-330 tys. widzów" – czytam na stronie Box Office'owy Zawrót Głowy.
W komentarzach możemy przeczytać, że dystrybutor i kina zupełnie nie dostrzegły potencjału w tym filmie i na ostatnią chwilę dokładają kolejne seanse, bo jest takie zainteresowanie. Trudno to zweryfikować, ale faktycznie liczba dziennych pokazów (najwcześniejsze są ok. 11:00, a najpóźniejsze o 22:30) dla w zasadzie niskobudżetowego horroru bez wielkiej kampanii, robi wrażenie. I nie piszę tu o Warszawie, ale o mniejszych miastach jak np. Biała Podlaska, gdzie Multikino w piątek naszykowało aż 8 seansów.
Tak duża liczba seansów wcale nie musi oznaczać, że nagle sale się zapełnią (choć akurat w przypadku Białej Podlaskiej faktycznie wieczorem jest już niemal komplet), ale... w tym wypadku tak trochę jest. W dniu premiery widzowie może jeszcze nie wykupili wszystkich miejsc - szczególnie w tych dużych miastach, gdzie jest mnóstwo kin i pokazów, ale spójrzmy np. na obłożenie Cinema City w Sosnowcu. Na 20:25 zostały już miejsca głównie przed ekranem.
Oczywiście takie zainteresowanie można tłumaczyć zbliżającym się Halloween i brakiem konkurencji. Oprócz maratonów strasznych filmów, miłośnicy gatunku mają do wyboru tylko komediowy horror z leniwcem: "Slotherhouse" czy familijny "Sposób na ducha". Jeśli chodzi o nowości, bo kina jeszcze puszczają wspomnianego "Egzorcystę" czy sequel "Zakonnicy". Głównym powodem jest jednak popularność pierwowzoru - fani czekali na tę adaptację od lat.
Na czym polega fenomen "Five Nights at Freddy's"?
Pierwsza część "Five Nights at Freddy's" wyszła w 2014 roku. Była to niezależna gra stworzona przez jednego człowieka: Scotta Cawthona. Punkt wyjścia nie należał do spektakularnych - wcielaliśmy się w postać stróża nocnego w Pizzerii Freddy'ego Fazbeara, który musiał przetrwać pięć tytułowych nocy. Co w tym niezwykłego? Już wyjaśniam.
Pizzeria miała swoje mechaniczne maskotki tzw. animatroniki, które nocą "ożywały". Jako stróż siedzący w swoim biurze mieliśmy podgląd na monitoring, na którym tak naprawdę nie widzieliśmy ich w ruchu, ale przełączając kolejne kamerki, odkrywaliśmy, że się jakoś przemieszczają... i są coraz bliżej nas. Fanom "Doktora Who" ta mechanika na pewno przypomina przerażające rzeźby płaczących aniołów, które ruszały się np. w chwili, gdy zamykaliśmy oczy przy mruganiu.
Ten patent, klaustrofobiczna klitka, jumpscare'y (czyli momenty, gdy "misiek" nagle się pojawiał w kamerze lub w drzwiach) i ograniczone pole do manewru potęgowały poczucie zagrożenia i osaczenia, a to wszystko zdecydowanie przyciągało do ekranu. Szczególnie tych najmłodszych, bo produkcja, jak na survival horror, nie zalewała ekranu flakami. Była bezkrwawa, a i tak straszyła.
"FNaF" nie zdobyłaby też takiego rozgłosu, gdyby nie popularni youtuberzy nagrywający swoją rozgrywkę, a przy tym reakcje na jumpscare'y (dla niektórych to było nawet ciekawsze niż sama gra). Np. Markiplier nazwał ją "najstraszniejszą grą od lat", a jego pierwszy filmik z nią w roli głównej ma 113 milionów wyświetleń na YouTube.
Krytycy narzekali na prostotę rozgrywki, przestarzałą grafikę oraz to, że formuła się szybko wyczerpywała i przestawała straszyć. I mają w tym sporo racji, ale ważnym aspektem również odpowiadającym za sukces gry był jej złożony lore (czyli świat i jego mitologia), który wciągał i miał mnóstwo tajemnic. A nie wszystko dostawaliśmy od razu na tacy.
Początkowo informacje o maskotkach uzyskiwaliśmy od tajemniczego rozmówcy, który co jakiś czas dzwonił i wyjaśniał, czym są i dlaczego tak się zachowują. Historia była rozbudowywana w kilkunastu odsłonach, bo oprócz głównej serii powstało też mnóstwo spin-offów i książek.
Przenosiły nas w inne lata, miejsca, dochodziły nowe animatroniki, postacie, mechaniki (np. symulator... pizzerii) czy paranormalne elementy. Wszystko przełożyło się na to, że sama seria gier sprzedała się w ponad 33 milionach egzemplarzy.
Film na podstawie "Five Nights at Freddy's" powstaje od lat. Niektórzy fani stali się już dorośli
Plany filmowej adaptacji pojawiły się niemal od razu, bo w 2015 r. i miał ją wyreżyserować Chris Columbus ("Kevin sam w domu", "Harry Potter i Komnata Tajemnic"), ale ostatecznie reżyserkę została Emma Tammi ("Demony Prerii"). Producentem jest Blumhouse Productions ("Paranormal Activity", "Uciekaj!", "M3GAN").
Jednym z autorów scenariusza jest sprawca całego zmieszania, tj. Scott Cawthon, który też od początku czuwał nad projektem. To on też wpływał na to, że film tak długo powstawał, bo nie był zadowolony z efektów, ale ta obecna wersja już mu się podobno podoba. W obsadzie znaleźli się Josh Hutcherson, Elizabeth Lail, Piper Rubio, Mary Stuart Masterson i Matthew Lillard. Kukły maskotek z kolei animowało studio założone przez Jima Hensona, twórcę "Muppetów".
Fabuła będzie podobna jak w grze - ochroniarz Mike (Josh Hutcherson) dostaje fuchę w opuszczonej pizzerii, która została zamknięta po serii tajemniczych zaginięć dzieci w latach 80. Już pierwszej nocy odkrywa, że robo-maskotki będące atrakcją tego miejsca, ożywają i mają mordercze zamiary. Nie spodziewajmy się jednak, że film będzie krwawszy niż oryginał.
Dostał kategorię wiekową PG-13 - nie powinno to dziwić, bo seria, jak wspomniałem, jest też popularna wśród dzieciaków (nawet jeśli w nią nie grały, to oglądały filmiki na YouTube). Nawet na Filmwebie pojawiło się zapytanie rodzica, czy może się wybrać do kina ze swoją 11-letnią pociechą. Tak więc nie bądźcie zaskoczeni, jeśli na wieczornym seansie horroru zobaczycie rodziny z dziećmi.
Film "Pięć koszmarnych nocy" od początku powstawał w "familijnym" tonie (w przeciwieństwie do "M3GAN", która miała być tylko dla dorosłych, ale stała się takim viralem na TikToku, że okrojono ją z brutalnych scen i też była PG-13, by do kin mogły na nią pójść nastolatki). Nie będzie więc makabrycznych scen, ale reżyserka zapewnia, że całość jest na tyle mroczna, a przemoc będzie sugestywna i kreatywnie maskowana, że wszyscy fani powinni się strasznie dobrze bawić.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.