– Nie mamy nic do ukrycia. Od wielu lat niszczymy dokumenty i nikt nigdy nie reagował – słyszymy w firmie Essi, której ciężarówka z napisem "Niszczenie dokumentów", wywołała poruszenie w całym kraju. Opowiadają, że niszczą dokumenty w urzędach państwowych i prywatnych firmach, w ministerstwach, bankach, zwykłych mieszkaniach. Od dwóch miesięcy obsługują Ministerstwo Kultury. – To nie jest tak, że ktoś nagle powie: Proszę przyjechać i zabrać dokumenty do zniszczenia – mówią. Czyli jak? I jak to niszczenie faktycznie wygląda?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zdjęcia ciężarówki obiegły internet. Wydźwięk polityczny komentarzy jest jednoznaczny.
Przypomnijmy, od kilku dni w mediach pojawiają się informacje na temat niszczenia dokumentów. Poseł Michał Szczerba pisał na portalu X, że jest o tym informowany.
"O wywożonych w nocy setkach worków ze zmielonymi dokumentami, naprędce szukanych specjalistów od uszkadzania twardych dysków i pierwszych zatopionych laptopach" – napisał.
– Na sto procent niszczą dokumenty. Za dwa miesiące wyłożymy tyle konkretów, które posprawdzamy, że stół Polsatu się ugnie – stwierdził również Włodzimierz Czarzasty.
Dzień wcześniej pojawiły się zaś informacje o ciężarówce innej firmy przed MSZ.
"Jeździmy ciężarówkami z napisem 'Niszczymy dokumenty'"
Firma Essi nie chce się do tego odnosić. To ich ciężarówka została sfotografowana w środę przed Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Sportu.
– Nic spektakularnego. Nie mamy nic do ukrycia. Od wielu lat niszczymy dokumenty i nikt nigdy nie reagował. Teraz media się nakręcają, bo wiadomo, jaka jest sytuacja polityczna. A to jest nasza praca. I normalnie wykonujemy to, co od wielu, wielu lat. Większość firm niszczy dokumenty, bo część dokumentów przechowujemy 5 lat, inne 7 lub 8. Po tym czasie trzeba je zniszczyć – słyszymy w firmie.
Mówią, że zawsze podjeżdżają i parkują tam, gdzie wskaże klient. Pod rampę, pod budynek, czy do garażu.
– Zawsze, od wielu, wielu lat jeździmy ciężarówkami z napisem "Niszczymy dokumenty" i nikt nie zwracał na to uwagi. Nie zaglądamy w dokumenty, nie wiemy, co niszczymy. Są umowy o RODO. Poza tym nie mamy czasu na takie rzeczy. Jak przyjeżdża 20 pojemników, które trzeba zniszczyć, nie ma to czasu. I przede wszystkim, nie pozwalają na to procedury – mówią.
Biuro prasowe ministerstwa odpowiedziało na zapytanie TVN24, że brakowane są dokumenty niearchiwalne z lat 1997-2014, które pochodzą z archiwum zakładowego (czyli ministerstwa jako pracodawcy).
Ale pomijając politykę, pytanie, jak niszczenie dokumentów w takiej skali w ogóle odbywa? Jak wyglądają procedury? Ile ton dokumentów niszczą dziennie? I przede wszystkim, kogo takie firmy obsługują?
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zabieramy papiery do pojemników, plombujemy
– Ministerstwa, urzędy państwowe, spółki prywatne, banki, duże korporacje i małe firmy. Małe kancelarie, notariuszy, prawników, stomatologów, a także mieszkania prywatne, gdy ktoś uzbierał dużą ilość dokumentów i faktur, których chce się pozbyć, ale nie chce wyrzucać ich na śmietnik – mówią w Essi.
Nie wszystkie ministerstwa korzystają akurat z usług tej firmy. Ich klientami nie są również ani Kancelaria Premiera, ani Prezydenta.
– To nie jest tak, że ktoś nagle powie: "Proszę przyjechać i zabrać dokumenty do zniszczenia". Odbywa się przetarg, jest zapytanie ofertowe. Każda instytucja składa swoje. Firmy takie jak nasza przedstawiają ofertę. W Polsce jest kilka dużych, znaczących firm i mnóstwo małych. Kto jest lepszy, która firma zaoferuje lepszą cenę, ta zostaje wytypowana. A potem jest procedura, harmonogram, kiedy można podjechać po dokumenty, ile będzie niszczeń. Spisuje się protokół. W przypadku ministerstw decyzję musi wydać Archiwum Państwowe – tłumaczą nam w firmie.
Od kiedy działają w resorcie ministra Glińskiego? – Ministerstwo Kultury złożyło zapytanie i wygraliśmy. Było to dwa miesiące temu. Moment, gdy sfotografowano naszą ciężarówkę, to nie była nasza pierwsza wizyta w ministerstwie w tym czasie – słyszymy.
Jak wygląda cały proces?
– Przyjeżdżamy. Zabieramy papiery do pojemników. Plombujemy pojemniki. Zabieramy je do niszczarni. Tam jest wielka maszyna, do której wrzucane są dokumenty. Nikt ich nie przegląda, nie wrzuca po kartkach. Pojemnik stawia się na podajnik, przesypuje dokumenty. Powstaje z nich odpad, ścinka. I tak samo robi się z dokumentami z ministerstwa, z kancelarii, z różnych instytucji, x firm dużych i małych, czy mieszkania. Cyklicznie co miesiąc, co dwa tygodnie, raz do roku – mówią w Essi.
Z Ministerstwa Kultury wywożą tylko papier
Często z takich usług korzystają duże instytucje, które mają swoje archiwa. Prywatne osoby rzadziej.
– Nikt nie wzywa kontenerka 240 litrów po 20 dokumentów. Ale zdarza się, że ludzie sami przyjeżdżają do niszczarni i przywożą dokumenty.
Koszt niszczenia? Opłata startowa to 20 zł plus 2,50 zł za kilogram. Przeważnie zapytanie jest na przykład na 2 tony. Potrzeba na to około 20 kontenerów. Zniszczenie takiej ilości trwa jeden dzień. Maszynę wtedy obsługuje jedna osoba.
– Są takie maszyny, które niszczą w ciągu dnia 20-30 ton. My akurat takiej nie mamy – słyszymy.
Z Ministerstwa Kultury wywożą tylko papier: – Zapytanie dotyczyło tylko nośników i danych w formie papieru. Najczęściej w ogóle niszczymy papier. W innych instytucjach zdarza się jednak, że są niszczone dyskietki, pendrivy, płyty CD, dyski twarde. Firmy niszczą różne nośniki. My niszczymy wszystko.
Zapytajmy na koniec, jak laik, który pierwszy raz w życiu chciałby zniszczyć bardzo dużo osobistych dokumentów. Jaką ma pewność, że oddając je do takiej firmy, nikt do nich nie zajrzy przed zniszczeniem?
– Pojemniki są zaplombowane. Plomba ściągana jest pod nadzorem kamer. Cały proces niszczenia jest nagrywany. Nie ma szans, żeby coś takiego się zdarzyło – słyszymy.