– Świadomie robię ten gest nie od wczoraj, tylko od dawien dawna. Kiedyś liznąłem podstaw języka migowego i od momentu, gdy poznałem ten znak, zawsze robię go na zdjęciach. To jest dla mnie naturalne – mówi w rozmowie z naTemat Marcin Józefaciuk, nowy poseł KO z Łodzi, wicedyrektor szkoły i nauczyciel. Dla niektórych poseł od tatuaży i od wspomnianego gestu, po którym stał się "sejmowym satanistą". Kim naprawdę jest Józefaciuk? Jedno jest pewne, ma nieprawdopodobny kontakt z młodymi Polakami.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tatuaże. Nimi zwrócił szczególną uwagę niektórych środowisk. Jak podsumował jeden z użytkowników Twittera, gdzie widać to najbardziej, "pojawiła się jakaś niezdrowa ekscytacja tatuażami posła Marcina Józefaciuka".
Posła to nie zaskakuje. – Jest dużo hejtu i rzeczy negatywnych, ale nie zdziwiło mnie to. Podejrzewałem, że tak będzie, jestem przyzwyczajony do różnych komentarzy tego typu. Jeszcze raz poprosiłem tylko moich najbliższych: uczniów, współpracowników, rodzinę, żeby nie czytali i nie reagowali. A jeśli czytają, żeby nie komentowali, bo nie ma po co. Nie podejrzewałem tylko, że będzie aż tyle pozytywnych reakcji – mówi naTemat.
– Koleżanka mi to podesłała. Wtedy postanowiłem zareagować – mówi. Znak – jak wyjaśnił nowy poseł – pochodzi z języka migowego i oznacza "Kocham Cię". Marcin Józefaciuk zaznaczył, że wykonuje go właśnie z takim przesłaniem.
Wtedy zaczęli go bronić nawet metalowcy. A on sam uznał, że wyszła z tego akcja edukacyjna, którą dzięki temu jeszcze bardziej można rozkręcić.
– Na pewno dzięki temu, albo przez to, będę chciał na dniach porozmawiać z panią prezes stowarzyszenia języka migowego, żebyśmy może zrobili kurs języka migowego dla chętnych? Dlaczego nie? Żeby pociągnąć temat, jak już wyszedł... – mówi.
Kim jest Marcin Józefaciuk
Przez wiele lat był dyrektorem, a ostatnio wicedyrektorem i nauczycielem w Zespole Szkół Rzemiosła im. Jana Kilińskiego w Łodzi. Uczył języka angielskiego, języka polskiego w klasie ukraińskiej, informatyki, WF, etyki, fizyki i przedmiotów optycznych.
Uczniowie go uwielbiają. A on uwielbia ich. To wyczuwa się w każdej minucie rozmowy. Nie przypuszczał, że gdy zostanie posłem, będzie musiał zrezygnować ze szkoły. Chyba nikt nie brał pod uwagę takiej opcji.
– W piątek tydzień temu dowiedziałem się, że nie mogę łączyć tych funkcji. W poniedziałek zaprosiłem na spotkanie samorząd uczniowski. Na salę gimnastyczną przyszło prawie 400 dzieciaków. Zadałem im pytanie wprost: "Czy mam rezygnować z mandatu, żeby zostać w szkole?" – opowiada.
Wytłumaczył im, że głosowało na niego 9 tys. osób. I zapytał, czy go puszczają.
– Nie było jednoznacznej odpowiedzi. Wszystkie dzieciaki głosowały przez podniesienie ręki. 70 proc. było za tym, żebym odszedł. A 30 proc. za tym, żebym został. Trochę łez się polało ze wszystkich stron. Ale jedno dziecko krzyknęło: "Nie po to na pana głosowałam, żeby teraz pan został!". Potem podchodzili i mówili: "Niech pan pokaże, że mój głos miał jednak znaczenie". Ryczeliśmy wszyscy – mówi.
Liczy się ze zdaniem uczniów
Przyznaje – brał pod uwagę, że jak dzieciaki powiedzą, żeby został, to zostanie. Bardzo liczy się z ich zdaniem.
– To jest mój świat. Jeżeli nie będą mnie wspierali dalej w tym co będę robił, to pozostanę sam. Musiałem liczyć się z ich zdaniem. I miałem nadzieję, że mnie puszczą, ale miałem obawy – mówi.
Ze szkoły tak łatwo jednak nie zrezygnuje. Chce mieć kontakt z uczniami. – Muszę mieć urlop bezpłatny. Nie mogę mieć aktywnej umowy w miejskiej szkole. A inna szkoła mnie nie interesuje, jak tylko moja szkoła – mówi.
Wolontaryjnie będzie prowadził zajęcia dodatkowe. Będzie miał kilka godzin zajęć z języka ang. do matury, z jęz. angielskiego mówionego i z jęz. polskiego dla obcokrajowców, bo w szkole są uczniowie z Ukrainy.
– Dodatkowo w biurze poselskim będę miał godziny przeznaczone tylko dla młodzieży. Wtedy będą mogły się zapisywać tylko osoby młode, do 20 roku życia. Tam będą korepetycje. Mam zamiar zainstalować Xboxa. Może będzie miejsce do uprawiania sportu, do boksowania, zobaczymy. Biuro planujemy z innymi posłami. Mamy pomysł na bardziej interaktywne biuro poselskie – mówi.
Ze szkoły w Łodzi do Sejmu
Marcin Józefaciuk do Sejmu dostał się z 10. miejsca, głosowało na niego blisko 9 tys. wyborców. – Ciągle mówię o sobie, że jestem nauczycielem w świecie polityki. A nie politykiem wśród polityków – mówi o sobie.
Nie spodziewał się, że przejdzie. Po wieczorze wyborczym poszedł spać. Obudził go telefon o 3.00. Wtedy dowiedział się, że chyba zostanie posłem.
– Wydaje mi się, że nie miałem być osobą, która ma przejść. Ale to tylko pokazuje, jak świadomie ludzie głosowali. Bo tylko świadome głosy trafiały na nr 10. na liście Wiem, że kilka osób przyjechało z innych miast, ale też z innych państw – mówi.
Przypadkowo spotkał osoby, które powiedziały, że przyjechały na niego głosować z Niemiec. – Nie jest to taki ciężar, którego nie udźwignę, ale to też sprawia, że kręgosłup moralny chyba bardziej będę miał wyciągnięty – mówi.
Na pewno chce angażować się w sprawy edukacji. I na pewno zamierza słuchać uczniów.
– System edukacji ma być przede wszystkim stworzony dla nich i dla ich dzieci. Już nie dla nas. To ma być szkoła ich marzeń, a nie szkoła naszych marzeń. Wymagam od moich uczniów, żeby patrzyli mi na ręce. Oni wiedzą, że mają mi patrzeć na ręce – mówi.
"Sejm? Miejsce dające kopa do pracy"
Co słyszy od młodych, jaka jest szkoła ich marzeń? W czym mogą na niego liczyć?
– Liczą, że szkoła się otworzy. Że będzie bardziej przyjazna. Że zaopiekuje się nimi w sposób bardziej psychologiczny. Oni mówią, że brakuje im psychologa czy zajęć z kompetencji miękkich. My w naszej szkole to robimy, ale okazuje się, że nie wszędzie. Oczekują większej decyzyjności. Dla mnie marzeniem byłoby, żeby samorząd uczniowski miał weto, jeśli chodzi o zmiany w statucie szkoły, które wprowadza rada pedagogiczna. Żeby uczniowie mogli decydować o prawie w szkole – dzieli się swoją wizją.
Chciałby też, aby każdy pracownik szkoły został przeszkolony z podstaw psychologii, żeby potrafił zwrócić uwagę na psychikę dziecka i ocenić, czy np. ma myśli samobójcze i jak mu pomóc.
Jeśli będzie miał wpływ na edukację, a już dziś widać go razem z posłankami KO, które są w nią zaangażowane, jeszcze nie raz możemy o nim usłyszeć.
– Byłoby dla mnie czymś dziwnym, gdybym nie przeszedł do Komisji Edukacji. A jeśli nie przejdę, bo ktoś inny będzie musiał do niej wejść, to na pewno będę posłem wspierającym tę komisję – zapowiada.
Jakie w ogóle wrażenie na nowym pośle robi Sejm? – Miejsce mocno przytłaczające powagą, ale nie negatywnie. Dające kopa do pracy. Uśmiechnięci ludzi. Straż marszałkowska patrząca na nas z nadzieją w oczach, że to chyba ten moment, kiedy coś się zmieni. Kiedy "nie będziemy musieli kopać was po kostkach". Widać pozytywne emocje. A co będzie dalej, zobaczymy. Na razie wszyscy, świeżaki, staramy się znaleźć w nowej sytuacji – odpowiada.
Gdy dowiedziałem się, że nie mogę łączyć funkcji, to się poryczałem. Zapytałem w Kancelarii Sejmu o procedurę rezygnacji. Brałem to pod uwagę, bo jest to środowisko, które mnie wypuściło i ja im mówiłem, że zostanę w szkole. To byłoby moje pierwsze kłamstwo. A oni wiedzą, że ja nie umiem kłamać.