
Idziesz do kina. Nie spóźniłeś się, zapłaciłeś za bilet, wchodzisz o czasie, a film i tak zaczyna się pół godziny później. Powód? Reklamy. Jeśli masz już dosyć, to znaczy, że właśnie do Ciebie skierowany jest apel Pawła Kamińskiego: "Proszę, zróbmy wreszcie coś, bo za kilka lat będą nam przerywać filmy. Za każdym razem, gdy będziemy w kinie, na salę wchodźmy 20 minut po zaplanowanym terminie".
Kasa i uczciwość
Czym mniej osób na sali na reklamach, tym lepiej. Może wreszcie do nich dotrze, że przeginanie z reklamami ma swoje granice, jeszcze rozumiem trailery po 1-2 minuty. CZYTAJ WIĘCEJ
Marcin Zwierzchowski, bloger naTemat piszący o filmach, rozumie taką motywację. – Blok reklamowy trwający pół godziny to z pewnością przesada. To jest taka granica i widać, że po jej przekroczeniu ludzie coraz częściej tracą cierpliwość. Mnie dziwi, że reklam jest więcej, a to nie wpływa na cenę biletu. Jeżeli wejściówki będą coraz droższe, a reklam będzie przybywało, widownia może się wkurzyć. Przecież wystarczy dwa razy kliknąć i w internecie ma to samo – podkreśla.
Ludzie marudzą od lat, ale dla niektórych reklamy są wygodne. Jeśli filmy zaczynałyby się od razu, widzowie by się spóźniali. Te 20 minut to jest taki rozruch. Ja już dawno przestałem się tym przejmować. Przy salach kinowych, które są napchane po brzegi, reklamy służą jak bufor.
Czyli co: jesteśmy skazani na łaskę bądź niełaskę włodarzy multipleksów?


