Idziesz do kina. Nie spóźniłeś się, zapłaciłeś za bilet, wchodzisz o czasie, a film i tak zaczyna się pół godziny później. Powód? Reklamy. Jeśli masz już dosyć, to znaczy, że właśnie do Ciebie skierowany jest apel Pawła Kamińskiego: "Proszę, zróbmy wreszcie coś, bo za kilka lat będą nam przerywać filmy. Za każdym razem, gdy będziemy w kinie, na salę wchodźmy 20 minut po zaplanowanym terminie".
Paweł Kamiński wybrał się ostatnio na "Drogówkę" Wojciecha Smarzowskiego. Pożałował. "Nie dalej jak wczoraj kolejny raz 'kiniarze' przeciągnęli cienką linię rozsądku. Reklamy przed filmem trwały 24 minuty" – napisał w ostatni weekend na Spidersweb.pl. Jako, że "linia rozsądku" tym razem została przekroczona, zaproponował formę obywatelskiego protestu: "Przestańmy chodzić do kina na reklamy. Na seanse wchodzimy tylko na film".
Reklama zmorą widzów
Kamiński to rzecz jasna nie pierwszy kinomaniak, który głośno wyraża swoją frustrację powodowaną długością reklam emitowanych w multipleksach. W sieci przeczytać można relacje osób, które na swój film czekały nie 24, ale nawet 40 minut. "Przecież to nienormalne, że płacimy ponad 20 złotych za bilet i jeszcze jesteśmy katowani reklamami, które trwają tyle ile połowa filmu" – oburza się jedna z internautek.
Skarg regularnie wysłuchują też pracownicy multipleksów, i to niezależnie od tego, czy blok reklamowy trwa 40, czy też 15 minut. Jak odpowiadają? "Staramy się, aby blok reklam i zwiastunów nie przekraczał 23 minut. 12 minut przeznaczamy na blok reklam, a pozostałe 11 minut zajmuje blok zwiastunów" – przekonuje w rozmowie z lokalnym trójmiejskim portalem Paulina Włodarska, specjalista ds. sprzedaży w sieci Multikino.
Problem w tym, że polskie prawo w żaden sposób nie reguluje długości blogu reklam i zwiastunów wyświetlanych przed seansami. W teorii, ale i w praktyce, nic nie może powstrzymać włodarzy multipleksu przed przesadnym wydłużeniem reklam. I to właśnie najbardziej denerwuje widzów, którzy w dodatku nie mają prawa do reklamacji.
Kasa i uczciwość
Widzowie mają za to prawo do wyboru, gdzie film obejrzą. To jest właśnie koronny argument Pawła Kamińskiego i jemu podobnych w walce o multipleksy bez długich reklam. "Najbardziej boli mnie to, iż chcę być uczciwy i zapłacić za cudzą pracę 30 zł, mimo iż świetna kopia w full HD filmów takich jak Argo, Poradnika, Niemożliwego, Wroga, Nędzników, jest w internecie na jeden klik. Nie może być tak, by uczciwi mieli gorzej. Dlaczego drodzy kiniarze i dystrybutorzy wpychacie resztki fanów X Muzy w ręce piratów?" – pyta w swoim tekście.
W podobnym tonie komentują inni internauci, zwracając uwagę na to, że "kiniarze" powinni docenić wiernych widzów, bo ci wciąż gotowi są płacić za bilety i rezygnować z nielegalnego pobierania filmów z sieci.
Marcin Zwierzchowski, bloger naTemat piszący o filmach, rozumie taką motywację. – Blok reklamowy trwający pół godziny to z pewnością przesada. To jest taka granica i widać, że po jej przekroczeniu ludzie coraz częściej tracą cierpliwość. Mnie dziwi, że reklam jest więcej, a to nie wpływa na cenę biletu. Jeżeli wejściówki będą coraz droższe, a reklam będzie przybywało, widownia może się wkurzyć. Przecież wystarczy dwa razy kliknąć i w internecie ma to samo – podkreśla.
Multipleks nie chce, ale musi?
"Bojkot" – to brzmi groźnie. Ale czy rzeczywiście duże kina mają się czego obawiać? Roman Gutek, twórca festiwalu filmowego Nowe Horyzonty, który we Wrocławiu prowadzi kino studyjne Helios, nie daje szans tej inicjatywie. – Protest miałby sens tylko wtedy, gdyby wszyscy przychodzili później, a to nie jest możliwe. Boję się, że widzowie są w tej konfrontacji przegrani – mówi naTemat.
Do podobnych wniosków można dojść po lekturze pierwszych reakcji na apel Kamińskiego. Zirytowany klient to nie zawsze klient gotowy do protestu.
Powód pierwszy: reklamy są gwarantem finansowego sukcesu kina. – Firmy budują multipleksy i zarządzają nimi po to, by zarabiać. Puszczanie reklam jest najważniejszym źródłem zarobków. To jest biznes i taka jest naturalna specyfika multipleksu – zaznacza Roman Gutek. Sceptyczni wobec bojkotu dopowiadają jeszcze, że gdyby reklamy były krótsze, szefowie multipleksów ewentualną stratę odbiliby sobie w cenie biletów.
Powód drugi: blok reklamowy bywa potrzebny. – Ludzie marudzą od lat, ale dla niektórych reklamy są wygodne. Jeśli filmy zaczynałyby się od razu, widzowie by się spóźniali. Te 20 minut to jest taki rozruch. Ja już dawno przestałem się tym przejmować. Przy salach kinowych, które są napchane po brzegi, reklamy służą jak bufor – mówi Marcin Zwierzchowski.
Internauci dodają jeszcze, że spóźnialscy są w kinach znienawidzeni. "Jak będziesz przychodził 20 min. po regulaminowym czasie, ludzie Cię znienawidzą, chyba, że Twój protest zakłada wybór miejsc w najniższym rzędzie, zaraz na brzegu, to spoko" – brzmi jeden z komentarzy pod wpisem Kamińskiego.
Skazani na reklamy
Rzecz jasna zawsze można wybrać kino studyjne, gdzie reklam nie ma, a jeśli są, to znacznie krótsze. Tyle że, jak twierdzi Roman Gutek, nie w każdym przypadku jest to możliwe. – Często repertuary są różne i trudno znaleźć film komercyjny w kinie studyjnym. Mówienie, że nie pójdziemy tam, a do innych kin, nie jest do końca uprawnione. Spora część widowni jest po prostu skazana na multipleksy – przekonuje.
Czyli co: jesteśmy skazani na łaskę bądź niełaskę włodarzy multipleksów?
Czym mniej osób na sali na reklamach, tym lepiej. Może wreszcie do nich dotrze, że przeginanie z reklamami ma swoje granice, jeszcze rozumiem trailery po 1-2 minuty. CZYTAJ WIĘCEJ
Ludzie marudzą od lat, ale dla niektórych reklamy są wygodne. Jeśli filmy zaczynałyby się od razu, widzowie by się spóźniali. Te 20 minut to jest taki rozruch. Ja już dawno przestałem się tym przejmować. Przy salach kinowych, które są napchane po brzegi, reklamy służą jak bufor.