Jedni z zażenowaniem wyjmują żydowskie nagrobki ze swoich podwórek i w nocy wywożą je na cmentarze. Inni bez słowa wyjaśnienia oddają cenne kielichy i świeczniki do muzeów. Wielu wciąż jednak nie robi niczego. Ślady po żydowskich społecznościach tkwią więc w szafach, zatopione są w murach, piaskownicach, krawężnikach. I pamięci. Jak wieczne wyrzuty sumienia.
"Przychodzi do mnie w Otwocku wiekowa kobieta, wyciąga zza pazuchy stary kielich sederowy i pyta: 'Ksiądz Lemański?'. 'Lemański', mówię. 'To ja chciałam coś księdzu zostawić'. I tyle. Poszła. Źle się z nim czuła. […] Jak on do niej trafił, nie wiem. Ale ona wie, że jest u niej w domu nie na miejscu. Czuje, że coś jest nie tak, więc idzie do mnie i mi go daje" – opisał ksiądz i bloger naTemat w rozmowie z Dariuszem Rosiakiem przeprowadzonej do książki "Człowiek o twardym karku".
To tylko jeden z wielu przykładów. Pozostałości po żydowskich społecznościach towarzyszą nam często przez dziesięciolecia. Ludzie reagują różnie: zażenowaniem, buntem, milczeniem. Coraz więcej jednak chce wziąć za nie odpowiedzialność.
Krawężniki, parki, place
Mur okalający boisko szkolne w Kazimierzu Dolnym wykonany jest z fragmentów macew, żydowskich nagrobków. Budulca nie trzeba było daleko szukać, do lat 50. był tam cmentarz, który zrównano z ziemią. Dziś po jego terenie biegają uczniowie grający w piłkę.
Dziesiątki podobnych historii znalazł w całej Polsce Łukasz Baksik. Fotograf - amator odkrył, że z żydowskich nagrobków zbudowane były stopnie klasztoru w Kazimierzu Dolnym, ich fragmentami wybrukowano cały plac w Inowrocławiu, gdzie także przycinano je na krawężniki. W Kępnie macewy użyto do budowy patriotycznego pomnika. W Krakowie wykorzystano jako fragment muru cmentarza żydowskiego (!), w Warszawie – murków i klombów w parku. Nakładem wydawnictwa Czarne właśnie ukazał się album z wyborem fotografii – "Macewy codziennego użytku".
Zdjęcia z pozoru nie zawierają niczego nadzwyczajnego. Ot, domy, parki, szkoły. Dopiero na zbliżeniach widać, macewę wmurowaną w fundamenty budynku gospodarczego w Końskiem (woj. Świętokrzyskie) czy Milejczycach (Podlaskie). Dużo więcej niż same kamienie mówi jednak autor w wywiadzie otwierającym album.
Baksik przyznaje, że kiedy fotografował budynki uderzyła go obojętność, z jaką chodzimy po "naszym własnym, wybrkukowanym macewami podwórku". Tak, jak zakonnicy w Kazimierzu Dolnym.
"Płyty udało się wydobyć dopiero po długich pertraktacjach. Zakonnicy przyzwyczaili się, że już nie chodzą po błocie, tylko po wybrukowanym chodniku. A że z macew? To trudno" – powiedział Baksik.
Dyrektor i ksiądz, boisko i podjazd
Podobnie oczywista była sprawa dla dyrektora szkoły w Kazimierzu Dolnym. Mur z macew był tam zawsze, więc jego zdaniem nie ma potrzeby go zmieniać. "A przecież boisko niedawno było remontowane. Była okazja, żeby coś z tym zrobić. Wmurować tabliczkę upamiętniającą pochowanych, albo stworzyć jakiś program edukacyjny. Nie zrobiono nic" – mówił Baksik w rozmowie z Agnieszką Kowalską.
Podobne obserwacje ma ksiądz Wojciech Lemański, który macewy znalazł między innymi w parafii w Sobieniach-Jeziorach. "Widziałem grządki oddzielone od ścieżek półkolistymi zwieńczeniami macew, całe podwórko wyłożone macewami przy plebanii" – mówi w wywiadzie zamieszczonym w "Człowieku o twardym karku". "Mówię proboszczowi, że trzeba by to było jakoś uprzątnąć, usunąć te macewy, a on na to: 'A po czym ja będę wjeżdżał do garażu?'. No to mówię, że pomożemy finansowo, żeby ksiądz kostkę położył. 'A starczy tych pieniędzy na kostkę?'. Taka rozmowa".
Choć przez dziesięciolecia macewy nikomu nie przeszkadzały, płyty z parafii udało się usunąć. Ksiądz Lemański dodaje jednak w rozmowie z naTemat, że podobną postawę można spotkać bardzo często. – Ludzie mówią: zapłaćcie, to wtedy wam oddamy te płyty. Albo: to mój budynek, nie oddam ani kawałka. Chyba, że zbudujecie mi nowy – komentuje i dodaje, że czasem jest jeszcze gorzej, bo niektórzy udają, że zupełnie nie widzą problemu. – Koło Parysowa miejscowa młodzież dostrzegła, że cała obora zbudowana jest z macew. Potem okazało się, że nie tylko ona. Mieszkańcy dziś zażenowani odwracają od niej wzrok. Ale właściciela to nie interesuje.
Jak przyznaje ksiądz, burmistrz jednej z gmin przyznał mu wprost, że za macewy, które wróciły na lokalny kirkut, samorząd po prostu zapłacił człowiekowi, który je po wojnie zawłaszczył. – Niektórzy jednak sami zwracają macewy. Nie wiedzą, co z nimi robić. Zdarza się, że to uciska sumienie przez dziesiątki lat – mówi.
Wiedzą od pokoleń
Ci, którzy decydują się na zwrot świeczników, kielichów, czy macew rzadko kiedy nie wiedzieli wcześniej o tym, że mają je w domu. – Takie przypadki to margines. Zdarza się, kiedy ktoś kupuje stary dom i odkrywa w nich te przedmioty. Zazwyczaj jednak to niechlubne dziedzictwo, o którym wie się od pokoleń. Dzieci pytają rodziców, skąd się to wzięło w domu, rodzice odpowiadają wymijająco i tak to trwa, zamieniając się w rodzinną tajemnicę – mówi ks. Lemański.
Przyznaje, że z czasem, u niektórych pojawia się pewnego rodzaju zażenowanie. Dlatego precjoza trafiają do muzeów. Ci z kolei, którzy znajdują na swoich podwórkach macewy, usuwają je z podwórek i potajemnie, w nocy, wywożą je na żydowskie cmentarze. Wiele osób po prostu nie wie, co ma zrobić ze śladami dawnych żydowskich mieszkańców. Zgłasza się wtedy do takich organizacji, jak Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego.
Chciałam zapytać jej przedstawicieli o to, jak reagują wtedy ludzie. W odpowiedzi dostałam jednak e-mail, że dyrekcja nie zgodziła się na wypowiadanie w tym temacie.
Bez tajemnic
Ślady po dawnych mieszkańcach czekają jednak na swój czas. Tam, gdzie żydowskich pamiątek nie chroni już rodzinna tajemnica, pojawiają się ludzie, którzy chcą je odkrywać.
"W mojej Pszczynie jest licealista, który sam z własnej inicjatywy porządkuje cmentarz. W Bochni pod Krakowem jest człowiek, który traktuje to jako swój obowiązek, bo w czasie wojny ukrywał się na żydowskim cmentarzu. To idee fixe jego życia" – mówił Łukasz Baksik w wywiadzie otwierającym jego album.
Żydowskie pamiątki dostrzegają też osoby zupełnie z tematem niezwiązane. Joanna Członkowska znalazła macewy, czyli żydowskie nagrobki, nad jeziorem Strzeszyńskim. Okazało się, że są z nich zbudowane zapory chroniące pobliskie łąki przed wylewaniem. Dorota Ozga, inna poznanianka, odkryła, że jest z nich zbudowany także mur okalający ogródek jordanowski. Hebrajskie napisy zobaczyła bawiąc się z dzieckiem w miejscu, gdzie codziennie przebywają dziesiątki osób.
Obie poznanianki zainteresowały znaleziskami lokalną gminę żydowską i konserwatora zabytków. Dzięki nim nagrobki być może wrócą na cmentarze. I dobrze, bo, jak napisał we wstępie do albumu "Macewy codziennego użytku" Jan Tomasz Gross: "Bo tak chyba musi być, że umarli, którzy nie zostali przyzwoicie pochowani, snują się wśród żywych, nie dając im spokoju".
Korzystałam z książek:
*Łukasz Baksik, "Macewy codziennego użytku", wyd. Czarne, 2013.
*Dariusz Rosiak, "Człowiek o twardym karku. Historia księdza Romualda Jakuba Wekslera - Waszkinela", wyd. Czarne, 2013.