Niewiele jest w Polsce miast tak silnie ze sobą związanych, jak Gdańsk, Sopot i Gdynia. Dla większości z nas to jedność, Trójmiasto. W rzeczywistości w ostatnich latach coraz więcej zdaje się je jednak dzielić, niż łączyć. O tym, jak Trójmiasto wygląda dziś naprawdę, skąd bierze się nieustanna rywalizacja Gdyni z Gdańskiem i jaka czeka ten region przyszłosć - na Temat rozmawia z Pawłem Adamowiczem, prezydentem Gdańska i pomysłodawcą powstania Gdańskiego Obszaru Metropolitalnego.
W Warszawie, czy Krakowie częściej mówi się "jadę do Trójmiasta" zamiast "jadę do Gdańska, Gdyni, czy Sopotu". Tymczasem mieszkańców tych trzech miast ostatnio zadaje się coraz więcej dzielić niż łączyć. Może poza kwestiami komunikacyjnymi, czy gospodarczymi.
Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska: Myślę, że mieszkańców Trójmiasta generalnie nic nie dzieli. Może oprócz grup zbyt emocjonalnych kibiców Arki Gdynia i Lechii Gdańsk. Jednak poszczególne grupy społeczne raczej nie są podzielone. Choć oczywiście istnieją rozbieżne cele gospodarczo-polityczne prezydentów Gdańska, Gdyni i Sopotu.
Moim zdaniem, pojęcie Trójmiasto staje się coraz bardziej anachroniczne, ponieważ w ciągu ostatnich 24 lat od upadku komunizmu bardzo dynamicznie rozwijają się także okoliczne mniejsze ośrodki – Pruszcz Gdański, Tczew, Rumia, Reda, czy Wejherowo. Stąd coraz częściej mówimy o obszarze metropolitalnym. Ci, którzy nie mają kompleksów na tle Gdańska mówią o Gdańskim Obszarze Metropolitalnym. Wśród tych, których Gdańsk nieco uwiera, mówi się Metropolii Trójmiejskiej.
Jednak tak, czy inaczej, dzisiaj te 700 tys. mieszkańców Trójmiasta to za mało. Powinniśmy mówić o obszarze znacznie większym, liczącym ponad milion mieszkańców. O obszarze, który zaczyna się na Pucku, a kończy na Tczewie. I rozmawiając z inwestorami właśnie tak przedstawiam nasz rynek pracy i konsumencki.
Z perspektywy mieszkańców te metropolitalne plany zdają się być zapomniane.
One wcale nie są zapomniane. Jesteśmy w ich realizacji bardzo konsekwentni. Przed ponad rokiem powołaliśmy stowarzyszenie Gdański Obszar Metropolitalny. Ta organizacja przeprowadziła już skutecznie kilka dużych przedsięwzięć. Chociażby wspólny zakup energii elektrycznej. Ostatnio uzyskaliśmy też z różnych źródeł finansowanie w wysokości ponad 10 mln zł na projekty związane z usprawnieniem współpracy miedzy samorządem a sektorem gospodarczym. Nie czekając na ustawę metropolitalną, której raczej w tej kadencji Sejmu nie będzie, wytwarzamy więzi współpracy miedzy sąsiednimi gminami. Dziś stowarzyszeniu pracują tylko trzy osoby, ale to są początki.
Jednak Gdynia z Gdańskiem nieustannie rywalizuje, coraz mocniej.
To nie Gdańsk rywalizuje z Gdynią, a odwrotnie. Nie wiem po co Gdynia buduje drugie lotnisko. Gdy Gdańsk zaczął budować wielka halę widowiskowo-sportową, Gdynia natychmiast zaczęła przygotowywać się do podobnej inwestycji. Dziś gdyńska hala nie jest komplementarna wobec innych dużych obiektów w Gdańsku i z tego powodu nie można organizować wspólnych dużych imprez. I to nie są złośliwości wobec Gdyni, tylko przypomnienie faktów.
Nic na to nie poradzę. Nie mam recepty na ten typ polityki, którą uprawia mój kolega z Gdyni, Wojciech Szczurek. Muszę przejść do porządku dziennego nad tym i wytwarzać struktury współpracy metropolitalnej miedzy gminami i powiatami. Paradoksalnie i tak biorąc Gdynię pod uwagę. My dziś robimy rzeczy dla Gdyni bez Gdyni. We wszystkich merytorycznych projektach zawsze to miasto uwzględniamy. Mimo tych wszystkich konkurencyjnych wobec Gdańska projektów i inwestycji realizowanych w Gdyni, cierpliwie staramy się współpracować.
Mówi się, że problem regionu to dziś przede wszystkim problem braku porozumienia między Pawłem Adamowiczem i Wojciechem Szczurkiem.
Oczywiście dobrze jest, gdy istnieje chemia miedzy poszczególnymi włodarzami. Jednak źle się dzieje, gdy ci włodarze zbytnio zaprzątają opinię publiczną swoimi osobami. Dlatego pamiętając o tym, staramy się robić swoje. Tak było na przykład ze ściągnięciem Thomson Reuters. Nasi partnerzy zagraniczni na początku nawet nie wiedzieli, że istnieje Gdynia. Okazało się tymczasem, że wolne powierzchnie biurowe są akurat w Gdyni i ostatecznie tam się osiedlili. Z czego bardzo się w Gdańsku cieszymy. Bo w tym ośrodku pracuje dzisiaj ponad 800 osób, którzy są mieszkańcami zarówno Gdyni, Gdańska, jak i innych miast.
W ostatnich kilku miesiącach odwiedziłem wiele miejsc w Polsce i Europie, by pozyskiwać podobne tego typu inwestycje i za każdym razem operowałem danymi, w których zawsze wymieniana była Gdynia. Nawet nie przyszło mi do głowy, by nie wspomnieć o tym, że jest takie 200-tysięczne miasto z określonym potencjałem. Jednak nie można oczekiwać od prezydenta Gdańska, który jest największym udziałowcem w gdańskim porcie lotniczym, by spokojnie reagował na gospodarczo niezrozumiałą inwestycję w nowe lotnisko w Gdyni. Nie mogłem tego nazwać inaczej, niż kanibalizmem gospodarczym. Nic nie poradzę, że ktoś potraktował taką ocenę jako napaść na prezydenta Gdyni. Bo życie społeczno-gospodarcze wymaga elementarnej uczciwości intelektualnej.
Może po prostu Gdynia to bardzo ambitne miasto, a gdańszczanie myślą o nim jak o młodszym bracie?
To są także pewne zaszłości historyczne. Jakiś czas temu gdańscy naukowcy zorganizowali debatę na temat metropolii na Uniwersytecie Gdańskim i podczas niej pewien mieszkaniec Gdyni mówił, że "gdańszczanie prześladowali Gdynię już w latach 40-tych i 50-tych", ponieważ po wojnie budowali struktury gospodarcze, które miały swą siedzibę w Gdańsku, a nie Gdyni. Gdy popatrzymy na to historycznie, trzeba też pamiętać, że Gdynię zaprojektowano jako port w konkurencji do tego w niemieckojęzycznym Wolnym Mieście Gdańsku. Mimo zmian granic i radykalnych zamian geopolitycznych, te emocje gdzieś tam wciąż niektórych osobach tkwią.
Ludzie polityki, nauki i kultury muszą jednak przechodzić nad nimi do porządku dziennego i współpracować tak, jakbyśmy wszyscy byli zawsze razem. Być może potrzebujemy jednak więcej czasu na wytworzenie jednego organizmu miejskiego i gospodarczego.
Paweł Adamowicz, to bardziej mieszkaniec Trójmiasta, czy Gdańska?
Ja czuję się mieszkańcem zarówno Gdańska, jak i metropolii. Dzisiaj te dwie identyfikacje są prawie równorzędne. Oczywiście jako urodzony w Gdańsku, naturalni moja pierwotną identyfikacją jest Gdańsk. Jednak myśląc "jestem gdańszczaninem", myślę też, że jestem mieszkańcem metropolii. Bo w interesie naszego miasta jest, by obszar od Tczewa do Pucka był społecznie, gospodarczo i kulturowo zintegrowany. To gwarancja i warunek sukcesu poszczególnych członków metropolii.
Przekonuję się o tym, gdy wyjeżdżam do Krakowa, Chicago, Seattle, czy Hamburga. Być może dlatego, że za bardzo patrzymy na siebie z wewnątrz, a powinniśmy częściej oglądać się z zewnątrz. Nabralibyśmy wtedy większego dystansu do samych siebie i zyskali świeże spojrzenie na możliwości obudzenia ogromnego potencjału, który w nas tkwi. A on do tej pory nie został odpowiedni rozbudzony i wykorzystany.
Mówi pan o Trójmieście jako pojęciu anachronicznym, woli termin o metropolia. Nie ulbi pan nazwy Trójmiasto?
Lubię określenie Trójmiasto, ale w relacjach gospodarczych, które ostatecznie zawsze są najważniejsze, 700 tys. mieszkańców, czyli Trójmiasto to już jest dla mnie za mało. Mnie taka perspektywa nie interesuje. Ona była dobra dekadę, może dwie temu. Dzisiaj musimy myśleć parametrami znacznie większymi. Myśleć o metropolii, która ma ponad milion mieszkańców. Dlatego dla mnie najważniejsze jest zintegrowanie się w obszarze od Tczewa do Pucka. Nawet, jeśli w tym momencie Gdynia nie miałaby na to ochoty. Dopiero wielkość metropolii pozwoli wejść nam do gry europejskiej. A dlaczego do niej wchodzić? Ponieważ w rzeczywistości jesteśmy zbyt duzi, by grać w ligach mniejszych.