Wiele osób marzy o znalezieniu drugiej połówki, z którą spędzi resztę swojego życia. To pragnienie skrzętnie wykorzystuje Twin Flames Universe – internetowa społeczność, obiecująca, że pomoże zagubionym w odnalezieniu swojego "bliźniaczego płomienia". Nie wspominają tylko, jakim kosztem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zacznijmy od tego, czym w ogóle są "twin flames", czyli po polsku "bliźniacze płomienie". To newage'owa koncepcja, zgodnie z którą każda osoba na świecie ma swój "bliźniaczy płomień". Publicznie na temat tej idei wypowiadała się m.in. Megan Fox.
– Od razu wiedziałam, że jest kimś [Machine Gun Kelly, jej obecny partner - przyp. red.], kogo nazywam bliźniaczym płomieniem. W przeciwieństwie do bratniej duszy bliźniaczy płomień to dusza, która rzeczywiście wkroczyła na wyższy poziom i rozdzieliła się na dwa ciała w tym samym czasie. Myślę, że jesteśmy dwoma połówkami tej samej duszy. Powiedziałam mu niemal natychmiast, bo od razu to poczułam – tłumaczyła aktorka.
Właśnie wokół idei "bliźniaczych płomieni" skupia się społeczność Twin Flames Universe, założona przez mieszkające w Michigan małżeństwo Jeffa i Shaleię Ayan. Obiecują pomoc w "połączeniu" "bliźniaczych płomieni". Na stronie internetowej można znaleźć informację, że "oświetlają drogę do wiecznej miłości", która może mieszkać w innym mieście lub kraju.
Dodatkowo filozofia Twin Flames Universe opiera się na założeniu, że w świecie istnieją dwie energie: "boska kobiecość" oraz "boska męskość". Każdy z partnerów powinien być obdarzony jedną z nich, jednak jest ona niezależna od płci (kobieta może mieć "męską energię" i na odwrót).
Członkowie społeczności mają dostęp (oczywiście za odpowiednią opłatą) do warsztatów i zajęć online, kilkudziesięciu filmów na YouTube'ie, specjalnej grupy na Facebooku czy terapii indywidualnych.
Ponadto mogą uczestniczyć w specjalnych nabożeństwach dla par, "leczyć traumy" podczas specjalnych sesji, a nawet zamawiać plany posiłków. Jak jakiś czas temu pisał "Time" Shaleia postrzega działalność jako możliwość dzielenia się swoimi praktykami duchowymi, natomiast Jeff widzi ją bardziej w kategoriach biznesowych.
Za pomoc w odnalezieniu "miłości swojego życia" trzeba zresztą słono zapłacić. Dostęp do zajęć online kosztuje bowiem tysiące dolarów, a cena pojedynczej sesji to 200 dolarów. Założyciele Twin Flames Universe nie zaprzeczają zresztą, że zbili fortunę na swojej społeczności.
"Shaleia i ja staliśmy się bogaci dzięki dzieleniu się ze światem błogosławieństwami naszej pracy. To amerykański sen: zacząć od zera i stać się kimś" – napisał jakiś czas temu Jeff. Jednocześnie zaprzeczył, jakoby ich jedyną motywację stanowiły pieniądze: "To, co robimy, nigdy nie było motywowane pieniędzmi, ale pragnieniem uzdrowienia cierpienia na świecie" – dodał.
Pierwsze śledztwo przeprowadził Vice
Jako pierwszy podejrzaną działalność Twin Flames Universe w 2020 roku prześwietlił Vice. To wtedy zaczęły pojawiać się zarzuty, że małżeństwo Ayanów tworzy wokół siebie sektę.
Dziennikarce śledczej magazynu Sarze Berman udało się dotrzeć do byłych członków społeczności, którzy podzielili się z nią niepokojącymi informacjami. Jeff i Shaleia mieli m.in. kwestionować orientację seksualną i tożsamość płciową niektórych osób, a nawet namawiać ich do zmiany imion, zaimków czy wyglądu zewnętrznego (Ayanowie zaprzeczyli tym zarzutom na łamach późniejszego artykułu "Vanity Fair" na ich temat, jednak w tekście zauważono, że wielu z nich tak robi).
Najprawdopodobniej ma to związek z tym, że Jeff i Shaleia twierdzą, że ich bliska więź z Bogiem pozwala im na potwierdzenie prawdziwej "boskiej płci" danej osoby, nawet jeśli nie jest to płeć, z którą dana osoba się identyfikuje.
To jednak nie koniec. Byli apologeci Twin Flames Universe powiedzieli Berman, że przywódcy grupy regularnie stosowali wobec nich gaslighting oraz zmanipulowali ich do przepracowania wielu darmowych godzin w ramach "wolontariatu". Jedna z kobiet zaangażowanych w grupę rzuciła prestiżowe studia medyczne, by zająć się za darmo m.in. mediami społecznościowymi oraz coachingiem.
Ponadto członków grupy zniechęcano do korzystania z szukania profesjonalnej opieki psychologicznej i psychiatrycznej oraz namawiano do odcinania się od rodzin, jeśli te nie wesprą ich finansowo.
Ayanowie zachęcali także swoich "wyznawców" do próby połączenia się ze swoim "bliźniaczym płomieniem" za wszelką cenę. Lenae Burchell, która wykonywała dla Twin Flames Universe 30 godzin tygodniowo bezpłatnej pracy (łącząc to z pracą na etat i obowiązkami samotnej matki) powiedziała Vice'owi, że przez nauki swoich guru miała obsesję na punkcie poznanego na siłowni żonatego mężczyzny.
Skończyło się na tym, że zaczęła nachodzić go nawet w jego miejscu pracy, starając się udowodnić, że są sobie przeznaczeni. Kobieta uważa, że cieszy się, że w czasie swojej fiksacji nie została aresztowana ani nie dostała sądowego zakazu zbliżania się.
Wielu członków otarło się jednak o aresztowania i przymusowe leczenie psychiatryczne. Kobieta, która wolała pozostać anonimowa, powiedziała dziennikarce Vice'a, że Ayanowie zachęcali ją nie tylko do ignorowania odrzucenia przez jej "bliźniaczy płomień", ale także ignorowania sądowego nakazu zbliżania się do niego, co zakończyło się aresztowaniem i innymi licznymi problemami z prawem.
Jeff i Shaleia Ayan twierdzą, że Twin Flames Universe nie jest sektą
Janja Lalich, ekspertka ds. sekt i emerytowana profesor na California State University w Chico, powiedziała na łamach Vice, że Twin Flames Universe wpisuje się w charakterystykę sekt samopomocowych, sprzedających uniwersalne recepty na wszystkie życiowe problemy. Pod tym płaszczykiem najczęściej kryją się jednak praktyki manipulacyjne, mające na celu całkowite pranie mózgu i uzależnienie od siebie członków grupy.
Ayanowie zareagowali na artykuł Vice'a, zaprzeczając zarzutom, iż prowadzą sektą. Ponadto twierdzą, że ich metody działania radykalnie zmniejszają objawy PTSD i łagodzą traumy z dzieciństwa.
"Udało nam się pomóc innym osiągnąć cudowne rezultaty w życiu, nie wyrządzając w żaden sposób krzywdy sobie ani innym" – zapewniają. Jeff stwierdził nawet, że z ich pomocą kobiecie udało się wyleczyć... nowotwór.
"Miałem kiedyś klientkę z czwartym stadium terminalnego raka piersi" – napisał w e-mailu do Vice'a. "W czasie, gdy z nią pracowałam, jej wyniki wskazywały na remisję objawów raka, a sam guz piersi zmniejszył się (...) Wierzę, że choroby fizyczne mają korzenie duchowe" – opowiadał.
Temat podejrzanej działalności Ayanów powrócił w tym roku za sprawą dwóch seriali dokumentalnych: "W poszukiwaniu bratniej duszy: Ucieczka z uniwersum"Amazon Prime Video oraz "Ucieczka z Twin Flames" Netfliksa. Liderzy zareagowali ponownie, po raz kolejny podkreślając, że nie są sektą.
"Zarzuty postawione przeciwko Twin Flames Universe nie tylko zniekształcają nasze prawdziwe cele, metody i programy nauczania, ale także fałszywie przedstawiają autonomię członków naszej społeczności, którzy mogą swobodnie korzystać z naszych zasobów według własnego uznania. Jesteśmy zobowiązani stawić czoła tym zarzutom w sposób otwarty i odpowiedzialny" – twierdzą Jeff i Shaleia.
Już w 2020 roku Vice jednak donosił, że po opublikowaniu pierwszego artykułu o społeczności zgromadzonej wokół Ayanów, Jeff wysłał byłym członkom grupy list, w którym groził im m.in. procesami sądowymi, bankructwem, więzieniem oraz wyjawieniem na ich temat "niewygodnych informacji". Gdyby nie mieli nic do ukrycia, raczej by tak nie zareagował.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.