Kojarzycie określenie "Syn koleżanki twojej starej"? Okazuje się, że ktoś taki istnieje naprawdę i swoim występem w "1 z 10" zapisał się na kartach historii. Podobnie jak kilku innych zawodników w przeszłości, których z czasem zaczęto nazywać "królami teleturniejów".
Reklama.
Reklama.
W polskiej nowomowie ukuło się takie określenie "Syn koleżanki twojej starej" (ew. Córka koleżanki twojej starej). Z pewnością część z was już się z nim spotkała. Jeżeli nie, to w sieci nietrudno o definicję.
Np. taka "Nonsensopedia" tłumaczy, że to "mityczna postać uosabiająca wyobrażenia twojej starej na temat idealnego dziecka, jakim ty oczywiście nie jesteś. Wszystko robi szybciej i lepiej od ciebie, a przy tym jest grzeczny i uprzejmy". To tylko fragment opisu, ale już chyba łapiecie, o co chodzi.
Po co o tym piszę? Bo głośna wygrana Artura Baranowskiego w programie "1 z 10", w którym skasował konkurencję i pobił rekord, pokazuje, że ta mityczna istota – syn koleżanki twojej mamy – istnieje naprawdę. Nie wierzycie?
To polecam zobaczyć poniższe nagranie z jego totalnej dominacji nad innymi zawodnikami, przy którym nawet fani BDSM powiedzą: wow, to dla mnie za dużo.
"Uczestnik '1 z 10' najpierw trzykrotnie zgłosił się do odpowiedzi, a następnie wziął pozostałe 37 pytań na siebie. Jego rywale stracili jakąkolwiek szansę na gromadzenie punktów. W ten oto sposób mężczyzna zgromadził 803 punkty. – Rekord, gratulacje – zareagował Tadeusz Sznuk" – pisał o historycznym już odcinku programu Alan Wysocki, autor naTemat.
Warto jednak pamiętać, że polska telewizja pamięta więcej takich osób. Idealnym tego przykładem jest Marek Krukowski, który przez wiele lat utrzymywał się... właśnie z wygrywania teleturniejach.
Był np.w "Wielkiej grze" i "Miliardzie w rozumie" i "Milionerach". Jak podaje serwis Onet.pl: "Ma na swoim koncie udział w blisko 70 turniejach, z których większość wygrał. Najlepszy wynik osiągnął w 'Wielkiej grze' – startował 25 razy, wygrał 15".
Nie dziwi więc, że taka determinacja i konsekwentność zapewniły mu przydomek "Króla teleturniejów" (chociaż ta nazwa pojawiła się też w kontekście innego zawodnika, ale o nim za chwilę). Dla niego to jednak nie była zabawa, tylko forma przetrwania.
– Tata musi tyle wygrywać, inaczej umrzemy z głodu – mówił jeden z trzech synów Marka Krukowskiego w dokumencie TVP pt. "Zawodowiec" z 2002 roku.
W rozmowie z naTemat w 2014 roku tłumaczył, że wygrał w ten sposób prawdopodobnie kilkaset tysięcy złotych. A potem... przestał. Znalazł sobie pracę na etat. Został bibliotekarzem. Powód?
"Przede wszystkim jest dużo mniej teleturniejów. Kilka jest, ale z takich, w których ja mógłbym brać udział, został tylko 'Jeden z dziesięciu'. Większość teleturniejów ma dzisiaj zupełnie inną formułę. Kiedyś one zaczynały się od eliminacji przypominających egzamin – dostawał się ten, kto najlepiej odpowiadał na pytania. Dziś najważniejsze jest, jak grający się prezentuje, jak sobie go wyobrażą w scenariuszu autorzy. Teleturniej już nie przypomina zawodów sportowych, tylko jest programem rozrywkowym. Zamiast eliminacji jest casting. Od czasów pojawienia się reality show tamte 'prawdziwe' teleturnieje to marginalny gatunek, przynajmniej w Polsce" – tłumaczył Krukowski.
Okazało się jednak, że to był a jedynie przerwa, po prostu trwała kilka lat. W 2020 roku Krukowski wrócił do występowania w teleturniejach. Jak pisze Onet.pl: w 2023 roku wziąć udział w drugiej edycji Turnieju Mistrzów. Zdobył wtedy nagrodę w wysokości 100 tys. zł.
Chwileczkę, ale czy ja przypadkiem nie wspominałem, że był jeszcze jeden "król teleturniejów"? Oczywiście, że tak – miałem na myśli Włodzimierza Piaseckiego, który na co dzień pracował jako nauczyciel Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych numer 1 w Jędrzejowie, a w wolnych chwilach wygrywał pieniądze.
"Włodzimierz Piasecki to znana postać w Jędrzejowie. Bez wątpienia jest to najczęściej pojawiająca się osoba na antenach ogólnopolskich stacji telewizyjnych. Wystąpił w ponad 50 odcinkach najróżniejszych teleturniejów. Zdecydowaną większość z nich wygrał" – pisano o Piaseckim w kieleckim dzienniku regionalnym "Echo dnia" w 2012 roku.
Piasecki występował w "Kole fortuny", "Miliardzie w rozumie", "Jaka to melodia", "Magii liter","Krzyżówce szczęścia", "Jeden z dziesięciu", "Awanturze o kasę", "Dobrej cenie", "Mowie Polskiej", "Telegrze", "Daję słowo". Nie jestem pewien, czy wymieniłem wszystkie, ale ta ilość i tak wystarczyła, by o swoim sposobie na życie mógł opowiedzieć w telewizji śniadaniowej.
Zaczynał w "Kole fortuny" w 1994 roku. Dopiero za trzecim podejściem udało mu się wygrać samochód. Wcześniej dochodził "tylko" do finałów.
Podobno chciał występować w takich programach już w 70. latach.
Co ciekawe, już dwa lata wcześniej Piasecki przyznał w "Fakcie", że nikt już nie chce zapraszać go do teleturniejów.
– Stałem się tak dobrze znany, że we wszystkich stacjach trafiłem na nieformalne "czarne listy" zawodników, których się nie zaprasza, bo z góry wiadomo, że wygrają każdą potyczkę. Ale to nic, odczekam i znów się zgłoszę. Bo mi nie chodzi o pieniądze i nagrody, ale o frajdę! – przekonywał w 2010 roku Piasecki.
W tym samym roku "Wirtualna Polska" informowała, że producenci programów telewizyjnych zaostrzyli przepisy przyjmowania uczestników. Podobno chodziło o to, że "niektóre twarze tych 'osób przejadły' się już telewidzom".
Ciekawe, czy to samo mówi się "chronicznym farciarzom", którzy nie są wpuszczani do kasyn w Las Vegas.
Czasy się jednak zmieniły. Powstaje pytanie, czy występowanie w teleturniejach wciąż mogłoby być jedynym źródłem dochodu? Zdaniem Emila Witczaka – "najmłodszego wielokrotnego zwycięzcy teleturniejów – nie ma takiej opcji.
Jednocześnie "Onet" w swoim tekście nazywa Witczaka "zawodowym zwycięzcą", więc nie mam pewności, czy nie próbuje on jedynie zniechęcić potencjalnej konkurencji.
Spokojnie, to tylko taka ironia. Zniknie, jak tylko przypomnę sobie, ile w młodości słyszało się o tym, że trzeba się dużo uczyć i mieć dobre oceny.
Teraz już wiem, że nasi rodzice chcieli nas po prostu wszystkich wysłać do "Koła fortuny". No bo o co innego mogło chodzić...