Marek Krukowski przez wiele lat utrzymywał się tylko z wygrywania w teleturniejach. W rozmowie z naTemat zdradza, że robił to tylko dla pieniędzy. – Nie było nad tym refleksji, tylko wygoda – mówi. Krukowski zdradza też, jak wygrywać w teleturniejach. – Z wiedzy ogólnej się nie przygotowywałem, bo to niemożliwe.
Marek Krukowski: Hm, chyba w teleturnieju benefisowym, zorganizowanym właśnie dla uczestników z teleturniejową przeszłością. Wygrana wynosiła sto tysięcy złotych.
A łącznie, przez te wszystkie lata?
Trudno mi powiedzieć, bo to był okres dużej inflacji, a moje pierwsze wygrane padły jeszcze przed denominacją, więc nie podejmuję się oszacować dokładnie. Ale na pewno kilkaset tysięcy złotych.
Ale dzisiaj już pan nie występuje w teleturniejach. Dlaczego?
Przede wszystkim jest dużo mniej teleturniejów. Kilka jest, ale z takich, w których ja mógłbym brać udział, został tylko „Jeden z dziesięciu”. Większość teleturniejów ma dzisiaj zupełnie inną formułę. Kiedyś one zaczynały się od eliminacji przypominających egzamin – dostawał się ten, kto najlepiej odpowiadał na pytania. Dziś najważniejsze jest, jak grający się prezentuje, jak sobie go wyobrażą w scenariuszu autorzy. Teleturniej już nie przypomina zawodów sportowych, tylko jest programem rozrywkowym. Zamiast eliminacji jest casting. Od czasów pojawienia się reality show tamte „prawdziwe” teleturnieje to marginalny gatunek, przynajmniej w Polsce.
Skoro dziś już Pan nie gra, to z czego się Pan utrzymuje?
Jakiś czas prowadziłem lokal gastronomiczny z rodziną, ale to przestało funkcjonować. W tej chwili jestem bibliotekarzem.
Pana IQ ponoć wynosi 164, to bardzo dużo. Nie chciał Pan robić czegoś innego z takim intelektem? Nie wolał Pan normalnej, stabilnej pracy, zamiast niepewnych teleturniejów?
Tak wyszło w teście Mensy, ale moim zdaniem nie należy do tego przywiązać zbytniej wagi. Patrzę na to tak: teleturnieje były, raz przegrywałem, raz wygrywałem i jakoś to się finansowo kręciło. Teraz teleturniejów nie ma, więc trzeba było zająć się czymś innym dla zarobku.
Dla mnie przyszłość to trochę abstrakcja. Zawsze mam dużo rzeczy do zrobienia, nigdy nie ujmowałem tego w kategoriach „co dalej”, tylko „co w tej chwili”. Ale oczywiście wynikało to z faktu, że miałem taką możliwość - fundowałem sobie stypendium na nie robienie niczego dla innych, tylko dla siebie.
Czemu akurat wybrał Pan teleturnieje? Ciągnęła Pana do nich jakaś chęć wygrywania?
Nie, chodziło mi wyłącznie o pieniądze. Zacząłem jeszcze na studiach, miałem stypendium i jakieś inne dodatkowe, drobne źródła utrzymania. Pieniądze z teleturniejów były znaczącą odmianą, były w jakiś sposób przez cały czas. Nie było nad tym refleksji, tylko wygoda.
To kiedy Pan uznał, że to może być sposób na życie?
Trudno powiedzieć, bym kiedykolwiek tak stwierdził. Nigdy nie ujmowałem życia w kategorii czegoś określonego - że jakoś je zaplanuję, będę starał się żeby toczyło się w taki, a nie inny sposób. Dla mnie to zawsze był po prostu kolejny teleturniej. Wiadomo było, że do „Wielkiej Gry” eliminacje będą za dwa miesiące, a później do jakiegoś innego teleturnieju. Ale nigdy nie było u mnie takiego postanowienia, że od teraz będę żył z teleturniejów.
Przejdźmy więc do tego, co dla wielu osób jest w Pana osobie najważniejsze, czyli: jak wygrywać. Teleturnieje da się jakoś „złamać”, znaleźć sposób? Czy to tylko kwestia nauki i wiedzy?
Uczyłem się tylko do „Wielkiej Gry”, bo nie sposób było bez nauki znać wszystkie szczegóły z życia osoby, której dotyczył temat. Ale z wiedzy ogólnej się nie przygotowywałem, bo to niemożliwe. Do wygrywania teleturniejów wiedza jest potrzebna, ale równie ważna jest determinacja, nastawienie psychiczne. Gotowość do pozbierania się w kłopotach. Najtrudniejsza część to właściwe zrozumienie pytania. Jak się je zrozumiało, to już jakoś to się dzieje samo, ale wbrew pozorom wcale nie jest łatwo od razu się zorientować, o co chodzi w pytaniu.
Z tego, co Pan mówi, wynika, że może wygrać każdy, jeśli tylko ma dużą wiedzę i jest uparty.
Trudno mi to tak jednoznacznie określić, bo wygrywanie w teleturniejach to specyficzna umiejętność, opiera się w dużej mierze na determinacji. Jak ktoś jest zdecydowany i potrzebuje wygrać, to będzie na tyle skoncentrowany podczas słuchania pytań, że zmusi się i na nie odpowie.
Jaka była Pana ulubiona dziedzina wiedzy w programach? Oprócz muzyki poważnej. Wiem, że to Pana konik.
Z muzyką poważną rzeczywiście spędzam dużo czasu. Ona była też dlatego wygodna, że po pierwsze miałem w niej stosunkowo mało liczną konkurencję, a dwa, w tej dziedzinie jest niewielka literatura do poszczególnych tematów, najczęściej jedna książka. Wystarczyło więc wykuć jedną książkę i opanować rozpoznawanie utworów muzycznych. Co prawda, pani Ryster twierdziła, że to ostatnie było najtrudniejsze, ale mi przychodziło to łatwiej niż opanowywanie faktów, bo w głowie się przyjemniej układało muzykę niż szczegóły życiorysów.
Zawsze też zajmowałem się literaturą, ale w teleturniejach miałem z tego niewielki pożytek, choć dawało to pewną łatwość radzenia sobie w tematach ogólnych. Lubiłem też tematy z zoologii.
Miał Pan jakiś swój ulubiony teleturniej?
Każdy był na swój sposób fajny. W „Miliardzie w rozumie” była bardzo fajna atmosfera. „Wielka Gra” była bardzo profesjonalna i przygotowywanie do niej było dla mnie przyjemnością, bo pozwalało zgłębienie określonych dziedzin wiedzy. Świetnie grało się w Va Banque, bo tam trwała ciągła walka na przyciskach, trzeba było bardzo się skoncentrować. No i „Jeden z dziesięciu” to zupełne szaleństwo, wszystko tam się robi po omacku.
„Walka na przyciskach” – to znaczy, że oprócz wiedzy trzeba mieć jeszcze refleks.
Tak. W Va Banque'u to była decydująca rzecz. Nie zawsze, ale gdy spotykało się dwóch zawodników, którzy znają odpowiedzi na większość pytań, to decydowała szybkość.
Producenci teleturniejów nie mieli Pana dosyć? Nie mówili: o rany, to znowu on, znowu przyszedł wygrać?
Jeśli już, to raczej żartem. Aczkolwiek pamiętam sytuację z Va Banque, kiedy najpierw zgarnąłem bardzo dużą wygraną w jednym odcinku, a w następnym jeszcze więcej. Producenci patrzyli na mnie, jak bym im zrobił krzywdę. Może zrobiłem, bo wkrótce później teleturniej zniknął.
Nie zdarzyło się, że ktoś odmówił Panu udziału w turnieju?
Nie. Były próby ograniczania udziału osób, które występują często. Na przykład w „Wielkiej Grze” zawsze było tak, że jak jest kilkunastu zawodników z taką samą liczbą punktów, to producenci mogli wybrać i zazwyczaj dawano szansę nowym osobom. Tyle, że takie „ograniczenia” były w jakiś sposób przewidywalne, bo zawarte w regulaminie. Tak było do momentu pojawienia się „Milionerów”, pierwszego teleturnieju, który odniósł sukces w telewizjach komercyjnych.
Co zmienili „Milionerzy”?
Nastawienie: ze sportowej rywalizacji na show. Od tamtej pory zaczął się trend z podejściem castingowym i wtedy dostawanie się do programu odbywało się w sposób mniej przejrzysty. Najważniejsze było, żeby dało się jakoś wykoncypować, by to było atrakcyjne. Pierwotne podejście zakładało, że cała formuła jest atrakcyjna, niezależnie od zawodników. Jeden odcinek gorszy, drugi lepszy, ale da się to oglądać. A potem stało się ważne, żeby z każdego odcinka wycisnąć jak najwięcej – przynajmniej ja to tak postrzegam.
Pan nigdy nie wystartował w „Milionerach”...
Tak, i bardzo tego żałuję. Chciałbym zobaczyć jak się czuje człowiek w takim miejscu, co się wtedy dzieje w głowie, kiedy można wybrać odpowiedzieć i nie trzeba się w ogóle spieszyć.
To znaczy, że „Milionerzy” w jakiś sposób byli łatwiejsi, bo nie było limitu czasowego na odpowiedź?
Nie, po prostu byli inni. W „starych” teleturniejach najczęściej po pytaniu był w głowie błysk, ewentualnie kontrbłysk, i trzeba odpowiedzieć. Tylko w „Wielkiej Grze” były 2 minuty na odpowiedź. Przy czym tam można było czegoś nie pamiętać, coś mogło być inaczej ujęte i sprawiać trudność, ale zawsze było to coś, co powinno się wiedzieć. Pytania zawsze były w obrębie dziedziny, po której poruszało się wcześniej. A w „Milionerach” mogło się zdarzyć, że trzeba wymyślić odpowiedź z zupełnie nieznanej dziedziny wiedzy, na podstawie wątłych skrawków informacji poumieszczanych gdzieś w głębi głowy. W teleturniejach, gdzie czas był ograniczony, zdarzało mi się, że odpowiedź znalazła się nagle z tyłu głowy, gdy zupełnie się tego nie spodziewałem.
Byłby Pan w stanie wygrać „Milionerów”?
Oczywiście, że byłbym w stanie, ale równie dobrze mógłbym paść na pierwszym pytaniu.
Lubi Pan dzisiaj oglądać teleturnieje?
Właściwie to nie oglądam telewizji. Ale gdybym oglądał i trafił na taki program, to z przyjemnością bym na niego popatrzył.