Jeszcze w sobotę Mariusz Błaszczak zapowiadał, że nie znajdzie się w nowym rządzie Mateusza Morawieckiego. W poniedziałek okazało się jednak, że nadal będzie on pełnił funkcję szefa MON. Choć sytuacja wygląda z boku dość żałośnie, minister próbował wytłumaczyć swoją obecność w gabinecie premiera.
Reklama.
Reklama.
– Nie będę w nowym rządzie Mateusza Morawieckiego. Jestem, powiem trochę nieskromnie, politykiem z pierwszego szeregu PiS. Ten rząd będzie trochę inaczej skonstruowany, to nie będą politycy z pierwszego szeregu, taki jest pomysł polityczny – mówił w sobotę na antenie Polskiego Radia 24 Mariusz Błaszczak.
W poniedziałek słowa byłego i zarazem obecnego szefa MON okazały się nieaktualne. Błaszczak odebrał z rąk prezydenta teczkę z mianowaniem.
Jak do tego doszło, powiedział w radiowej "Jedynce". – Zwyciężyła idea kontynuacji w przypadku bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo było, jest i będzie priorytetem PiS, dlatego jestem ministrem obrony – wyjaśnił polityczną decyzję Mariusz Błaszczak.
– Będę kontynuował to wszystko, co rozpoczęliśmy w 2015 r. Ale też wsłuchuję się w postulaty opozycji, szczególnie Trzeciej Drogi. W związku z tym na przykład postulat dotyczący skierowania w 50 proc. wydatków związanych z modernizacją do polskiego przemysłu zbrojeniowego jest jak najbardziej aktualny. Będziemy starać się, aby zwiększyć moce polskiego przemysłu zbrojeniowego – zadeklarował.
Tajemnicą poliszynela jest, że rząd Morawieckiego przetrwa wyłącznie do dnia, w którym odbędzie głosowanie nad wotum zaufania dla niego, czyli prawdopodobnie do 11 grudnia. Wówczas, jak wszystko wskazuje, nie otrzyma go i władzę będzie mogła przejąć aktualna sejmowa większość, czyli dotychczasowa opozycja z Donaldem Tuskiem na czele.
Nowy rząd Morawieckiego z łapanki
Skład nowego gabinetu Morawieckiego ogłoszony został 27 listopada. Decyzja poprzedzona była licznymi spekulacjami, bowiem w czasowym rządzie nie chciał zasiadać nikt. Wśród polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy jasno wyrazili swoją niechęć, był między innymi były wiceminister rolnictwa Janusz Kowalski.
– Poczekajmy, co pan premier Morawiecki wynegocjuje. Życzę mu powodzenia – komentował pytania dziennikarzy o spekulacje ws. składu gabinetu. Na pytanie, czy chciałby wejść do nowego gabinetu, odpowiedział wprost: "nie".
Takich odpowiedzi miało być o wiele więcej. Z Morawieckim nikt za bardzo nie chciał o tzw. "marionetkowym rządzie" rozmawiać, o czym wprost mówił zresztą także marszałek Szymon Hołownia.
– Nie znam nazwisk tych posłów, z którymi premier Morawiecki mówi, że rozmawia. Idę o zakład, że on też ich nie zna. Jeżeli ktoś przychodzi i mówi, że rozmawia z osobami, które nie wiedzą, że rozmawiały z tą daną osobą, to jest fenomen, który wymyka się nawet jakimś kryteriom politycznego kabaretu – skomentował podczas konferencji prasowej.
– Prawda jest boleśnie prosta: nikt z nim nie rozmawia. To się dzieje w głowie Mateusza Morawieckiego. W jego snach, marzeniach... Ale ten świat nie istnieje. Nie ma go. Musimy się pogodzić, że przez dwa tygodnie ktoś, kto rozmawia z ludźmi, którzy nie istnieją, będzie premierem – odparł marszałek, który zapowiedział, że spotka się z Morawieckim w momencie, w którym jego status się ukonstytuuje.
Nagroda pocieszenia za ośmieszenie w rządzie Morawieckiego
W składzie nowego rządu są dość oryginalne nazwiska, w tym aktorka Dominika Chorosińska, która została ministrem kultury. To szczególnie zaskakujące, ponieważ w jednej z rozmów na antenie Radia Zet nie była w stanie odpowiedzieć, ilu posłów zasiada w Sejmie.
Ponadto w nowym rządzie zasiada także Marcin Warchoł, który został ministrem sprawiedliwości za Zbigniewa Ziobrę oraz Krzysztof Szczucki, który jest ministrem edukacji. Pełna lista nazwisk nowych ministrów dostępna jest tutaj.
Jak informowaliśmy w naTemat, zachętą do wejścia do czasowego, skazanego na porażkę rządu mogą być jednak dla niektórych wynagrodzenia oraz odprawy, które mają otrzymać nowi ministrowie.