To jeden z największych koszmarów, jaki może się wydarzyć na randce – spotkanie idzie dobrze, więc jesteś zaproszony/a do mieszkania i nagle "coś" ci zaczyna kręcić w brzuchu. I to nie są te legendarne motylki. Już wiesz, że wcześniejsze zjedzenie kebaba z ostrym sosem nie było najlepszym pomysłem i trzeba było głodować. Iść do toalety i narazić się na kompromitację czy ściemnić, że musisz wracać do domu? Wydaje się, że takie dylematy nie powinni nikogo niepokoić, a jednak wciąż wstydzimy się iść na "dwójeczkę" przy nowopoznanej osobie. Niektórzy nawet krępują się to robić w długoletnich związkach.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Potrzeby fizjologiczne to jedna z niewielu rzeczy, które łączą nas wszystkich bez względu na wiek, płeć, charakter, wyznanie czy kolor skóry. Dosłownie każdy je ma i każdy robi siku i kupę (dziewczyny też!).
O ile ta pierwsza czynność nawet na pierwszej randce jest naturalna (zwłaszcza po paru piwach) i w ogóle niepodlegająca żadnym głębszym rozważaniom, druga może sprawić więcej problemów niż dobra gadka.
– Na początku znajomości to wiadomo: jesteśmy istotami duchowymi, których te sprawy nie dotyczą. Ale kiedyś przychodzi ten moment, kiedy przyznajemy przed sobą, że jesteśmy tylko ludźmi. Zawsze starałem się, żeby czar pryskał jak najpóźniej – mówi mi jeden ze znajomych (wypowiada się anonimowo, ale ręczę za jego prawdomówność).
Chyba każdy na początku ma z tym mniejszy lub większy problem. Akurat ta jedna rzecz pozostaje niezmienna
Nawet nie wiecie, jak mi było głupio pytać innych o ich podejście, ale tylko w ten sposób możemy się przekonać, że to, co dla nas jest trudne, dla innych... też może być. A jeśli niemal wszyscy mamy podobnie, to po co z tego robić wielkie halo. Tymczasem może dochodzić do absurdalnych sytuacji. Takich jak z opowieści wspomnianego znajomego.
Świat się zmienia i możliwe, że sto lat temu sprawiało to jeszcze więcej kłopotów (a może i było łatwiej na chwilę "zniknąć", skoro wychodki były na podwórku?), bo wszyscy jeszcze bardziej starali się trzymać nieludzkiej etykiety i zachowywać pozory zakłamując rzeczywistość. A przynajmniej nie mówili o tym na głos.
Obecnie jest coraz mniej rzeczy, o których się nie mówi w towarzystwie, wiele mitów i tabu zostało w pełni lub częściowo odczarowanych (np. dotyczących zaburzeń psychicznych czy sfery seksualnej, ale no nie oszukujmy – nie wszystkie i do utopii nam daleko). Co by jednak nie pisały media, to w pewnych przyziemnych aspektach rozumiemy się ciut lepiej.
Nadal jednak są i takie "trudne sprawy", które są jakby niewzruszone globalnymi rewolucjami i pełne paradoksów: wiemy, że inni to robią, a jednak sami wstydzimy się to robić przy innych. Podam przykłady tego, że poruszany tu temat nadal jest wstydliwy. Poniżej screen z forum z 2004 roku, czyli z samych początków szerokopasmowego internetu w Polsce.
Dyskusja sprzed niemal 20 lat, a taka jakby współczesna. Czy coś się zmieniło? Chyba niewiele. Na kobiecych forach ten temat się ciągle przewija. Panie zdecydowanie mają pod górkę, bo wielu rzeczy im przecież "nie wypada", a akurat w tym wypadku mogą odnieść wrażenie, że ich seksapil spłukuje się razem z wodą w toalecie.
Czasem osiąga to ekstrema, jak historia z poniższego artykułu na "Pudelku". Nie wiemy, na ile ta opowieść jest prawdziwa, ale jestem w stanie w to uwierzyć. Nie tylko panie, ale i panowie są w stanie zrobić wszystko, żeby tylko nie wpaść na tym, że muszą iść tam, gdzie nawet król chodzi piechotą.
Mężczyźni też się wstydzą iść na "dwójeczkę". I nie cofną się przed niczym
– Z osiem-dziewięć lat temu byłem z nową dziewczyną, obecnie żoną zresztą, w Zakopanem. Mieliśmy mały pokój z własną łazienką i wszystko super. Tylko te drzwi do tej łazienki… Takie jak w PRL-owskich mieszkaniach. Nieszczelne, z wielką mleczną szybą na środku. Nie dało się tam w ciszy pierdnąć, a co dopiero kupę zrobić – opowiada kolejny znajomy.
Zrezygnował z pójścia na "tron", ale potem tego gorzko żałował i okazało się to zupełnie bez sensu. – Tak długo trzymałem, że jak w końcu poszliśmy do knajpy, to "na chwilę" zniknąłem i chyba z kwadrans mnie nie było – wspomina. Oczywiście kiedy się na tyle czasu idzie do WC, to trudno się nie domyślić drugiej połówce, co tam się robiło. Tutaj z kolei faceci mają pod górkę, bo dziewczyna może się wykręcić np. poprawianiem make-upu.
Inny kolega miał za to przygodę, która skojarzyła mi się z pewną sceną z "Głupiego i głupszego". – Ogólnie związek z moją obecną żoną zaczął się grubo, bo już jak pierwszy raz u niej nocowałem, to mnie o 5 rano przycisnęło rozwolnienie. Takie, że już czułem, że wychodzi. A ogólnie jestem shy pooperem (nie jest w stanie robić kupy poza domem - red.) – relacjonuje.
Postanowił iść do Żabki, ale była chyba jakaś 5:40, więc musiał jeszcze 20 przeczekać do otwarcia. – To były w dodatku walentynki, więc było strasznie zimno na dworze. W końcu udało się go kupić i wróciłem do niej do domu, zrobiłem swoje i nasmrodziłem, co niemiara. Pierwsze "smrody" zostały więc przełamane – kończy tę pasjonującą przypowieść.
Morał z obu tych historii jest taki, że człowiek może się bardzo starać, ale nie ma co walczyć z naturą, bo ta i tak zawsze wygra. I druga osoba i tak w końcu odkryje, co kombinowaliśmy. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet takie cuchnące akcje nie przekreśliły ich relacji, do dziś są razem i robią to bez przypału.
Momentów cementujących związki jest sporo, a na pewno jednym z nich jest to, że chce nam się "dwójkę", więc idziemy i to robimy bez wsparcia znajomych lub wstrzymywania na później (to jest dopiero niezdrowa sytuacja).
Jeżeli jesteśmy już na tym etapie, to naprawdę mało rzeczy jest w stanie nas rozdzielić. Nie wspominając już swobodnym prykaniu (to równie intrygując temat, ale chyba na oddzielny artykuł). Dotrwanie do niego może jednak trochę potrwać, jeśli rzecz jasna nie zdarzy nam się awaryjna sytuacja, jak te wyżej.
Niektórzy stosują triki w toalecie, by zachować tajemnicę... poliszynela
– Wiadomo, że każdy na pierwszej randce będzie się powstrzymywać przed puszczeniem bąka. Istnieją jakieś zasady savoir-vivre'u, których chcemy się trzymać. Myślę, że to kwestia może miesięcy, by drugi człowiek dowiedział się, że "wszyscy robimy 'dwójkę'". Jak ktoś to latami tuszuje i na przykład wstrzymuje się przed gazami, to pozazdrościć jego jelitom – mówi ironicznie znajoma.
Inna dodaje, że można też stosować pewne triki. – Na początku wrzucałam papier do środka muszli, żeby nie było dźwięku "chlupnięcia". Mój chłopak z kolei po prostu szedł i włączał głośno tiktoki lub muzykę. Od razu więc wiedziałam, co tam robi i śmiałam się z tego, bo nie wytwarzał wokół tego aury tajemnicy, tylko sam się "przyznawał" – stwierdza.
Kilku moich kolegów, w tym zresztą ja, puszczało też wodę w zlewie, by zagłuszyć "hałasy", ale to tak tania konspiracja, że chyba nikt się na to nie nabiera. Niektórzy też zapalają zapałkę, by zniwelować "zapaszki", ale z autopsji wiem, że to raczej nie działa – ludzkość wymyśliła w tym celu odświeżacze powietrza (na upartego – dezodoranty), okna i w ostateczności drzwi.
Ta druga koleżanka podkreśla też, że nikt o zdrowych zmysłach nie będzie robić afery, że ktoś na pierwszej randce się "złamał". Bez względu na płeć. Z męskiej perspektywy powiem, że jest milion innych rzeczy, które mogą nas zniechęcić i na liście na pewno nie znajduje się coś... co sami przecież robimy i to zwykle w bardziej "spektakularny" sposób.
Dziewczyny mają podobne podejście. – Ja mam na to wywalone. A osobom, które się wstydzą, to chyba bym właśnie poradziła, żeby miały w głowie to, że jak ktoś jest normalny, to nie będzie z takich spraw robił awantury czy się oburzał. Jeśli jednak będzie miał problem, to nie wiem, czy jest sens być z kimś, przy kim trzeba się kryć lub udawać, że bąki czy kupa nie istnieją – mówi.
I chyba w tym tkwi cały sekret – im szybciej pokażemy się od ludzkiej strony, tym szybciej będziemy mieć spokój i dowiemy się, czy warto tę znajomość kontynuować (nie jest to jedyny wyznacznik, ale jeśli w tak "błahej" kwestii coś nie gra lub czujemy się niekomfortowo, to serio darujmy sobie).
Najlepiej by takie "ujawnienie się" się przebiegało w kontrolowanych przez nas warunkach (najbardziej podoba mi się trik z muzyczką z telefonu – żałuję, że go wcześniej nie znałem).
Łatwo to mówić będąc w długoletnim związku, ale nie warto czekać, aż coś nam się przypadkowo wymsknie lub będziemy mieć "awarię". Jednak nawet jeśli, to nie będzie przecież koniec świata. Opisane tu rozterki czteroliterowe muszą być odhaczone w każdym związku i nic na to nie poradzimy.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Pamiętam, jak kiedyś byłem umówiony na "Netflix & chill" i czułem, ze zbliża się finał, ale nie sezonu ulubionego serialu, tylko procesu trawienia. Wczorajsze chińskie coraz dramatyczniej domagało się wyjścia na wolność. To u mnie nigdy nie odbywało się w ciszy, a łazienkę od naszej sypialni oddzielała cienka ściana karton-gips.
Było przez nią słychać, jak upada włos ze szczotki mojej ówczesnej dziewczyny. A co dopiero… Byłem spanikowany. I wymyśliłem stary numer z telefonem: napisałem do kumpla, żeby zaraz do mnie zadzwonił i nie przejmował tym, co mówię. Zadzwonił, odebrałem i powiedziałem, że już wychodzę. Nigdy tak szybko nie wychodziłem od mojej panny. Dodam tylko, że to dobrze, że przy klatce schodowej były krzaki i było całkiem ciemno…
Czułem, że nie dowiozę tego do domu, bo byłem bez samochodu i jeszcze nie jeździła regularna komunikacja. W sumie kibel był na końcu długiego korytarza, wszyscy współlokatorzy spali i ona też. No to poleciałem, by zrzucić balast, ale najpierw zobaczyłem... że nie ma papieru. Akurat im się skończył i nikt nie kupił. Oblał mnie zimny pot, brzuch mnie zaczął napier***ć. Czułem, że to będzie kupa typu szampan - wystrzał korka, a następnie rozlanie gazowanej cieczy. I nie ma jak wytrzeć tyłka.