"Gabriel Seweryn nie żyje" – ta informacja obiegła media we wtorkowy wieczór. Przypomnijmy, że szersza publiczność mogła znać Seweryna z programu "Królowe życia". Gwiazdor prowadził też swoją pracownię futer w Głogowie, ale w ostatnim czasie jego biznes upadał.
56-latek już od dłuższego czasu miał problemy ze zdrowiem. Podczas kręcenia reality-show kilkukrotnie trafił do szpitala. Ponadto na jego instagramowym koncie 16 tyg. temu pojawił się post, w którym napisał o ponownym pobycie w placówce.
Gabriel na kilka godzin przed śmiercią prowadził na swoim profilu w mediach społecznościowych transmisję na żywo. Skarżył się na przeszywający ból, krzyczał i kilkukrotnie wspominał, że nie może liczyć na pomoc pogotowia, które – co zastanawiające – stało niedaleko niego.
– Przyjechali i co? Boże. Przyjechało pogotowie i cyrki odstawiają, zamiast mi pomóc. Mnie tu dusi i nikt nie chce mi nikt pomóc – wykrzykiwał gwiazdor.
Zanosząc się od płaczu, błagał o pomoc: – Ja naprawdę umrę, chcę, żeby ludzie wiedzieli, jakie mam problemy. Jak mnie szykanują. Niech zobaczą, że to ja.
Zapytał też nagrywającego, czy wezwał taksówkę.
Tego samego dnia w godzinach wieczornych rzeczniczka Głogowskiego szpitala powiatowego Ewa Todorov w rozmowie z portalem glogow.naszemiasto.pl, przekazała:
– Około godziny 15.30 pacjent (Gabriel Seweryn - przyp. red.) został przyjęty na SOR z objawami bólu w klatce piersiowej. Wykonano badania laboratoryjne, podłączono pacjentowi płyny i podano mu leki. Po około dwóch godzinach, kiedy się już wydawało, że będzie lepiej, doszło do nagłego zatrzymania krążenia.
– Mimo podjętej reanimacji, która trwała długo, nie udało się przywrócić funkcji życiowych mężczyzny – dodała.