– Może to naiwne myślenie, ale to ja chciałbym zmieniać politykę, a nie chciałbym, żeby to ona zmieniała mnie. Zrobiłem sobie nawet postanowienie – napisałem list do siebie za cztery lata – w szczerej rozmowie mówi najmłodszy poseł X kadencji Sejmu Adam Gomoła z Trzeciej Drogi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Adam Gomoła: Moi rodzice wpłacili na komitet wyborczy Trzeciej Drogi 50 tys. zł, wierząc, że te wybory będą najważniejsze po 1989 roku. Przekazali na moją kampanię swoje pieniądze, pochodzące z prowadzenia firmy rodzinnej. To nie były środki przekazane z budżetu państwa, moi rodzice nie pracują też w spółkach Skarbu Państwa. Są przedsiębiorcami, którzy uważali, że trzeba wspomóc demokrację.
To jaka była kolejność: najpierw dostał pan jedynkę na liście Trzeciej Drogi, a dopiero później rodzice wsparli komitet wyborczy Trzeciej Drogi?
W sierpniu zostałem ogłoszony numerem 1 na opolskiej liście Trzeciej Drogi, a dopiero we wrześniu wpłynęły wpłaty. We wspomnianym tekście "Gazety Wyborczej"
Michał Kobosko zdementował informację, jakoby moja jedynka miała być zależna od wsparcia rodziców.
Co trzeba zrobić, żeby w wieku 24 lat wyprzedzić doświadczonych samorządowców i dostać jedynkę na liście?
Konsekwentnie pracować. I wierzyć. Pracuję z tą drużyną od trzech lat. Wiadomo było, że to organizacja bez subwencji, z brakami kadrowymi, bez oparcia w samorządach. Wielu myślało, że to szaleństwo. Wytrwaliśmy. W 2021 roku wszedłem do czteroosobowego zarządu tej partii w moim regionie. Ludzie tworzący opolskie struktury nie byli zaskoczeni moim pierwszym miejscem na liście.
Co pan robił przez te trzy lata, żeby zapracować sobie na jedynkę?
To była przede wszystkim kwestia budowania struktur. Wszedłem do zarządu, często jeździłem do Warszawy, rozmawiałem z naszymi przedstawicielami w stolicy.
Rozmowy, rozmowy, rozmowy. A to z ludźmi w regionie, a to z konkurentami czy samorządami. Tak było przez dwa lata. Potem zawiązała się partia. Zostałem jej rzecznikiem prasowym na Opolszczyźnie. Przygotowania do mojej kampanii zacząłem na
początku 2023 roku.
Już wtedy wiedział pan, że będzie startować?
Tak, ale nie wiedziałem, z którego miejsca. To się okazało dopiero w sierpniu.
Przyjechał Szymon Hołownia i powiedział: na serio stawiamy na młodych, dajemy ci jedynkę?
Uchylając rąbka tajemnicy – to była decyzja całego zarządu. Poprzedziło ją kilka rozmów. Ale z całą stanowczością: nigdy nikt nie negocjował ze mną miejsca na liście w zamian za pieniądze.
A gdyby do polityki chciał wejść młody człowiek z głową pełną pomysłów, zapałem do pracy, poczuciem misji, ale bez kasy na kampanię, to ma szanse?
Niewielkie, nie da się zrobić kampanii bez pieniędzy. Niestety. Wiedziałem o tym, dlatego
pierwszą część 2023 roku poświęciłem w dużej mierze na działania fundraisingowe. Udało mi się w ten sposób zdobyć połowę funduszy. Oprócz tego jest całe know-how. W mojej kampanii też momentami błądziliśmy we mgle. Nie mieliśmy narzędzi do
ewaluacji, podejmowaliśmy decyzje na bieżąco.
Ale same pieniądze nie wystarczą, jeśli nie startuje się z odpowiedniego miejsca. Wiele partii twierdzi, że stawia na młodych, a potem dają im dalekie miejsca na listach, bo najważniejsi okazują się starzy działacze. Tacy, którzy są znani w regionie i potrafią w politykę siły. Inne partie mówią, że stawiają na młodych, a Polska 2050 realnie to
zrobiła.
Panie pośle, to da się zrobić kampanię i wejść do polityki bez pieniędzy?
Ważniejsza od majątku jest determinacja.
Ale to dłuższa droga przez: młodzieżówkę, samorząd?
Myślę, że tak. Uważam, że na pewno nie zdobyłbym tego mandatu bez solidnego przepracowania trzech lat w strukturach. Jakieś przygotowanie musi być. W młodzieżówce nigdy nie byłem, nie interesowałem się tym.
Podobno nie myślał pan o polityce?
Interesowałem się nią, ale nie miałem o niej pojęcia…
To skąd pomysł, żeby iść do polityki?
To polityka przyszła do mnie. Szymon Hołownia mnie zainspirował. Ale to też kwestia tego, że widziałem, że ten system działa źle i jeszcze się betonuje. Miałem poczucie, że to ostatnie wybory, kiedy jest jeszcze realny wybór. Albo zmienimy Polskę na taki kraj, w którym jest respektowana umowa społeczna, a elita nie stoi ponad prawem, albo
się stąd wyprowadzam i szukam szczęścia gdzieś indziej.
To był moment, w którym stwierdziłem: chcę pomóc temu gościowi (Szymonowi Hołowni – red.). Najpierw na niego głosowałem, a później spodobało mi się, jaki kształt
przyjmuje ten ruch. Wtedy zdecydowałem, że w to wejdę. Do początku tego roku nie miałem w głowie myśli, że sam będę kandydował. To była kolejna rozmowa, podczas której usłyszałem: "Adam, musisz wystartować, robisz dobrą robotę, widzimy cię w parlamencie".
To było cholernie trudne: bez pieniędzy, bez doświadczenia, bez wsparcia samorządu. Ale miałem poczucie, że ludzie są ze mną.
Ale miał pan wsparcie rodziców, finansowe.
Tylko że moi rodzice nigdy się nie angażowali w politykę. Mama w ogóle się nią nie interesuje, tata raz na jakiś czas przegląda portale.
Nie są dumni?
Na pewno są dumni.
Miał pan w końcu więcej głosów niż Janusz Kowalski, Marcelina Zawisza i niewiele mniej niż Witold Zembaczyński. Konkurencja pana chwali, że taki pracowity,
pomysłowy.
Na 12 posłów z Opolszczyzny miałem 5. wynik. To jest super uczucie. 22 tys. osób postawiło krzyżyk przy moim nazwisku i uznało, że jestem osobą, która ma ich
reprezentować w parlamencie. To ponad 1/3 Stadionu Narodowego. Wow!
To wspaniałe uczucie, ale i ciężar ogromnej odpowiedzialności.
Tak, rodzice są dumni. Dumny jest też brat, który bardzo pomagał mi w kampanii. Uważam, że mam w życiu dużo szczęścia.
Miał pan lepszy start, rodzice finansowo wspierali – wielu to kłuje w oczy.
Mam za to przepraszać? Myślenie, że można zostać jedynką do Sejmu za 50 tys. zł, co jest
równowartością czterech miesięcy uposażenia poselskiego, jest naiwne. Gdyby to było takie proste, to myślę, że więcej osób by się decydowało na kandydowanie. Ja nie jestem super zamożny, większość życia mieszkałem w bloku…
Zaczyna się pan tłumaczyć?
Ludziom chyba wydaje się, że jestem bardzo majętny, choć chodziłem do publicznej podstawówki, do publicznego gimnazjum, poszedłem na stacjonarne studia. Przez pięć lat studiów mieszkałem w pokoju o wielkości 13 metrów kwadratowych. Oczywiście wiem też, że mam więcej szczęścia w życiu niż wielu innych.
Czyli mówi pan, że nie opływa w luksusy?
Nie opływam.
Z oświadczenia majątkowego wynika, że ma pan prawie 100 tys. zł oszczędności.
Z tego samego oświadczenia wynika, że nie mam mieszkania, jeżdżę samochodem, który jest prawie starszy ode mnie. Nie wydaję dużo. Nie chodzę w drogich ciuchach. Zacząłem
pracować w wieku 15 lat. Od prawie dziesięciu lat jestem aktywny zawodowo. Zaoszczędziłem niespełna 100 tys. złotych. Nie ma niczego złego w byciu gospodarnym.
Na mównicy sejmowej mówił pan o trudnej sytuacji studentów, przedstawicieli pokolenia Z.
Bo jest trudna. Nie mówiłem o swojej sytuacji, tylko o danych statystycznych. Nie jestem w Sejmie po to, żeby reprezentować swoje interesy, tylko interesy moich wyborców.
Mnie też dotyka drożyzna, a kwestia jej zwalczenia i drogi najem to zagadnienia ważne nie tylko dla młodych.
Gdzie pan zarobił te pieniądze?
Zacząłem zarabiać od piętnastego roku życia, najpierw jako sędzia piłkarski. Później zająłem się prowadzeniem finansów w rodzinnej firmie, pracowałem w części
strategiczno-rozwojowej. Angażowało mnie to do startu kampanii. Teraz zostałem posłem, zamierzam się tej pracy poświęcić w stu procentach.
Co pan poczuł, jak się okazało, że się udało?
Przede wszystkim poczułem ulgę. I dumę, gdy zobaczyłem ostateczny wynik. Dumę ze swojej pracy i pracy zespołu. Cieszyłem się, że udało się odsunąć PiS od władzy i z fenomenalnego wyniku Trzeciej Drogi.
Podczas ślubowania zrozumiałem, że nic już w moim życiu nie będzie takie samo. Poczułem, że jestem na oczach wszystkich. To był dla mnie bardzo ważny moment. Bardzo jestem ciekaw, jak się zmienię przez te cztery lata jako człowiek.
Mówią, że polityka jest brudna i że na lepsze nikt się nie zmienia.
No właśnie. Może to naiwne myślenie, ale to ja chciałbym zmieniać politykę, a nie chciałbym, żeby to ona zmieniała mnie. Zrobiłem sobie nawet postanowienie –
napisałem list do siebie za cztery lata.
I co pan tam napisał?
Napisałem o swojej perspektywie, czego oczekuję, w jakim miejscu będę za cztery lata. Schowałem go. Mam nastawiony w kalendarzu budzik i w październiku 2027 roku otworzę go i przeczytam.
Nie obawia się pan, że się rozczaruje?
Ale przecież już udało się nam coś zmienić, głosowaliśmy za projektem obywatelskim dotyczącym in vitro. Oczywiście, dopuszczam do siebie myśl, że jestem idealistą, więc mogę się przejechać, wypalić. Nie powiem teraz, czy wystartuję w kolejnych wyborach. Nie wiem tego. Być może uznam, że polityka nie jest dla mnie. Umówiłem się z wyborcami na cztery lata ciężkiej harówy i to mam zamiar dowieźć.
Ćwiczył pan swoje pierwsze wystąpienie?
Nie miałem czasu. Jest mnóstwo obowiązków: uruchomienie biura poselskiego, aktywności medialne, czytanie i koordynowanie tych wszystkich ustaw. O 3:00 w nocy
skończyłem pisać i w drodze do Sejmu to sobie przeczytałem w autobusie.
Coś pana zaskoczyło w Sejmie? Słyszałam, że mówił pan, że jest trochę jak w podstawówce.
Jak się słucha tych komentarzy i krzyków, to ciężko nie odnieść takiego wrażenia. Sądziłem, że w Sejmie są ludzie poważni i że będą zachowywać się godnie. A
momentami, co się słyszy z tych ław…
Co się słyszy?
No na przykład: "Młody, siadaj". Zero merytoryki, nic na temat. Te ataki ad personam są bardzo słabe.
Zwrócił się pan do marszałka Hołowni i on stanął w pana obronie.
No tak. Poprosiłem go o interwencję, nie chciałem musieć się przekrzykiwać.
Wkurza pana, jak wytykają panu wiek?
Wiem ile mam lat i wiem, że przecieram w Sejmie ścieżki, które nie były dotąd przetarte. Chyba muszę się trochę ubabrać tymi inwektywami, choć ja im nie zamierzam wytykać dziaderstwa.
Tak, Jay-Z, gen Z. Uważam, że to było ważne wystąpienie. Jasno nakreślało diagnozę sytuacji: skokowy wzrost kosztów dla najmłodszych, dla ludzi właśnie wchodzących w
dorosłość. Ich najbardziej uderza ta drożyzna, wzrastające ceny najmu. To wzbudziło reakcję.
Wieczorem tego dnia pojawiły się wpisy na portalu X, w których zarzucono mi trzy rzeczy. To były domysły dziennikarza wPolsce.pl, zależnego od środków ustępującej
władzy, które opierały się na artykule "Nowej Trybuny Opolskiej", należącej z kolei do obajtkowej Grupy Polska Press. W tym tekście zawarto anonimową informację, jakoby moje miejsce na liście było zależne od rodziców.
Bierze pan to do siebie?
Przez cztery lata pracowałem jako sędzia piłkarski i już się o sobie, o swojej rodzinie
nasłuchałem, ale to, co się działo w tym tygodniu, wpisy na portalu X – to już inna skala. Tak, to mnie dotknęło, ale wiem, że nie mogę im dać się złamać. Nietrudno domyślić się, jakie są moje słabe strony, więc to zrozumiałe, że próbują w nie uderzać. A ja jestem raczej fighter, więc nie będą mieli ze mną łatwo.
To jakie są pana słabe strony?
Poza wrażliwością na ageizm? Na przykład to, że rozpoczynam wiele rzeczy i potem z braku czasu nie wszystkie udaje mi się doprowadzić do końca.
Podczas składania ślubowania dodał pan: "Tak mi dopomóż Bóg". Nie stoi to w sprzeczności w oddzieleniu sacrum od profanum, państwa od Kościoła?
Nie, bo to było moje ślubowanie. Bycie posłem to jednak trudny zawód. Warto poprosić o pomoc każdego. Proszę rodzinę, bliskich...
... to i Boga poproszę?
Tak. Pomoc z każdej strony przyjmę. Jestem osobą wierzącą.
A krzyż w swoim gabinecie by pan powiesił?
W domu tak, w biurze poselskim – nie. To miejsce, w którym każdy – niezależnie od wyznania – ma się czuć dobrze.
Zagłosowałby pan za aborcją?
Pytanie, co to znaczy.
Powrót do kompromisu z 1993 roku, czy liberalizacja aborcji proponowana przez Lewicę?
Na pewno należy natychmiast powrócić do kompromisu z 1993 roku. A w drugim kroku – uważam, że należy tę sprawę oddać obywatelom do decyzji.
Czyli nie zagłosuje pan za możliwością przerwania ciąży do 12 tygodnia bez podawania przyczyny?
Dla mnie aborcja nie może być substytutem antykoncepcji. Aborcja – wbrew temu, co niektórzy próbują mówić – nie jest ok. Jest zawsze wyborem między mniejszym a większym złem. Ale też nie wolno zmuszać nikogo do heroizmu, a tak jest teraz i to trzeba natychmiast zakończyć.
Chciałbym, żeby – jak w Irlandii – odbyło się referendum. Irlandczycy także przez dziesięciolecia mierzyli się z bardzo restrykcyjnym prawem aborcyjnym. W 2018 roku rozpisali referendum i wypracowali rozwiązania – aborcję na życzenie do 12 tygodnia ciąży. Wola obywateli nie musi być zgodna z moimi wartościami. Mówiłem o tym w trakcie kampanii.
Ale mówił pan także o tym, że prawa kobiet są dla pana ważne.
Bo są. Aborcja jest jednym z nich. Innym jest dostęp do in vitro. Kolejne to: komplet refundowanych badań prenatalnych dla wszystkich kobiet, prawo do znieczulenia zewnątrzoponowego podczas porodu, różnice płacowe.
Co ze związkami partnerskimi?
Jak najbardziej jestem za. Absurdem jest, że jeszcze tego w Polsce nie mamy.
A równość małżeńska?
Moim zdaniem związki partnerskie rozwiązują 95 proc. ambicji osób nieheteronormatywnych. Małżeństwo w Polsce kojarzy się ze sferą sacrum, nietrudno domyślić się, jaki by to wzbudziło sprzeciw społeczny. Najpierw załatwmy związki
partnerskie.
Kto jest pana politycznym wzorem?
Bardzo chciałbym nie powiedzieć, że Szymon Hołownia, bo wiem, jak to zabrzmi. Ale prawda jest taka, że obserwując go, słuchając, przejmuję od niego wiele wzorców, nawet mimowolnie mocno się na nim wzoruję.
Mówił pan, że w 95 proc. się z nim zgadza. A w jakich kwestiach się nie zgadzacie?
Chociażby w kwestii energetyki atomowej. Mam wrażenie, że Szymon Hołownia jest w tym temacie bardziej zachowawczy, a ja jestem mocno proatomowy.
Na czym panu najbardziej zależy w tej kadencji Sejmu?
Chciałbym, żeby sprawnie działające państwo sprawiło, żeby każdy wchodzący w dorosłość, wchodził w nią z równymi możliwościami.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
A myśli pan, że to realne? Każdy z nas wychodzi z innego domu.
To jest realne w działającym państwie, z systemem edukacji, w którym rodzice nie wydają 6 mld zł rocznie na korepetycje, które mają zasypywać dziury. Dostęp
do szkolnictwa wyższego, akademików. Studiują ci, których albo na to stać, albo ci, którzy mają rodziny w dużych miastach.
Kolejna sprawa: kwestia dostępności do żłobków, dostęp do komunikacji zbiorowej. Dziś to państwo nie działa, ale działać zacznie. Jestem wolnorynkowy, ale dziś
naprawdę trzeba dosypać do edukacji, służby zdrowia. Bo inaczej wszystko runie.
Ustawa wiatrakowa, którą pan podpisał (rozmawiamy 1.12 – red.). Wytykają panu, że firma pana rodziców ma w tym swój udział.
Moi rodzice prowadzą firmę klasyfikowaną jako "małe przedsiębiorstwo". Gdyby jakiekolwiek małe przedsiębiorstwo w Polsce miało możliwość procedowania
swoich ustaw, to byłoby polityczne mistrzostwo świata. Firma moich rodziców nigdy nie budowała i najpewniej nie będzie budować ani farm wiatrowych, ani fotowoltaicznych. Przepisy, które są teraz regulowane, w ogóle tej firmy nie dotyczą.
Ale wiatraki mają stać nawet 300 metrów od zabudowań.
Nie będą stały.
Prawica grzmi, że to ustawa pisana przez lobbystów.
Bzdury. Projekt ustawy zawiera błędy, będziemy je korygować. Ten projekt ma swoje źródło w wartościach, o których mówiliśmy w czasie kampanii i przed nią. Wtedy nikt nas z żadnymi lobbystami nie wiązał.
Rodzice nie mają panu za złe, że są na świeczniku?
Rozmawiałem z nimi o możliwych konsekwencjach jeszcze zanim zaangażowałem się w politykę. Musiałem to z nimi skonsultować, ponieważ wiedziałem, że nie
tylko media będą nimi zainteresowane, ale wzmożone "zainteresowane" mogą zechcieć wykazać choćby urzędnicy skarbowi, żeby uderzyć w moją rodzinę.
Ale ja właśnie rodzinnie mam taką wytrwałość, odporność na pewne rzeczy. Mój
prapradziadek Jan Gomoła i jego siedmiu synów na początku wojny trafiło do Buchenwaldu. On w wieku 70 lat wrócił z obozu koncentracyjnego. Nikt nie zginął. Takie mocne geny. To samo widziałem u mojego taty, który powiedział: "Niech próbują nas
złamać, damy sobie z nimi radę". I ja też mam taką duszę fightera.